Rezydentka z Grecji o Polakach na all inclusive. Kiedy trzeba wzywać policję?
Nasze utyskiwania na tych niedobrych rodaków na wakacjach nie mają potwierdzenia w rankingu najbardziej nielubianych turystów stworzonym przez brytyjską agencję badawczą YouGov. Ba, nie znaleźliśmy się nawet w pierwszej dziesiątce... Nie oznacza to jednak, że od razu możemy pouczać inne nacje, jak zachowywać się na wczasach.
Adrianna Bartnicka, rezydentka, pilotka wycieczek w Grecji, twórczyni profilu @p.rezydentka na Instagramie, opowiedziała w rozmowie z Joanną Lorenc z WP Kobieta o najbardziej niezręcznych sytuacjach, jakich doświadczyła w kontaktach z polskimi turystami.
Bartnicka przyznała też, co jest najtrudniejszą częścią jej pracy. Wcale nie jest to użeranie się z Polakami-cwaniakami na all inclusive. Bo, jak twierdzi, Polaków w klapkach z reklamówką w dłoni już nie widuje. Jest jednak kilka potencjalnie niebezpiecznych sytuacji, które do dziś wspomina.
Ach, ci Polacy... nie są tacy najgorsi?
– Pamiętam parę po nieudanych zaręczynach, faktycznie pojawiła się tam przemoc i wyzwiska, więc trzeba było interweniować. Była też 10-osobowa grupa 28- i 30-latków, którzy przyjechali na dwa tygodnie all inclusive i otwarcie mówili, że stosują tylko płynną dietę. W tym przypadku zdarzało mi się przemykać przez hotelową recepcję tak, żeby mnie menadżer nie zauważył i nie prosił po raz kolejny o pomoc – opowiada Joannie Lorenc rezydentka.
W pewnym momencie Bartnicka poprosiła obsługę hotelu, by w razie kolejnych skarg wezwano policję.
– Hotelarz wizerunkowo nie chciał tego robić, więc starał się to przerzucić na mnie. Panom też przekazałam, że po kolejnej nocnej imprezie może zostać wezwana policja. Klienci zawsze mogą zgłosić w biurze podczas rezerwacji, że lecą na wakacje, żeby się wyszaleć, to uda im się znaleźć taki obiekt, w którym będą mogli to swobodnie robić – wspomina.
Jeśli wakacje planuje imprezowa grupa, biuro podróży pomoże wybrać taki hotel, który jej to umożliwi, a nie hotel z atrakcjami stworzonymi dla rodzin z dziećmi. I w drugą stronę: rodziny z pewnością będą się czuły bardziej komfortowo w miejscu z animacjami, menu dostosowanym pod dzieci czy kompleksem basenów, niż w takim, w którym jest kilka barów i codzienne dyskoteki.
Na pytanie dziennikarki, czy to turyści na all inclusive są najgorsi, rezydentka zaprzecza.
– Nie, oczywiście, że nie. Wychodzę z założenia, że każdy wybiera pakiet dostosowany do swoich potrzeb. Jedni wolą spędzić urlop w basenie, popijając drinki, a inni stawiają na aktywność. Zresztą w ostatnim czasie zauważyłam, że np. Polacy chętnie decydują się na takie miejsca, w których mają tylko śniadania, a potem zwiedzają i korzystają z lokalnych tawern.
Co jest najtrudniejsze w pracy rezydenta?
Bartnicka przyznaje, że w niektórych biurach podróży rezydentów nazywa się "reżyserami wakacji". To ich zadaniem jest spełnianie oczekiwań klientów i reagowanie na ich potrzeby. Choć taka praca oznacza bycie pod telefonem 24 godziny na dobę, zajmowanie pozycji w pierwszym rzędzie, kiedy to sfrustrowani turyści plują jadem, bo widok z okna ich nie zadowala czy wzywanie policji do awanturników (patrz wyżej), to nie to jest najgorsze.
– Najbardziej bolesne sytuacje, których nie da się wyrzucić z pamięci, to te, gdy turyści nie wracają ze swoich wakacji. Zwykle rezydent ma niewiele do zrobienia w takim momencie, bo jest po prostu w kontakcie z odpowiednimi służbami – policją, prokuraturą i ambasadą. Jednak miałam taki przypadek, podczas wakacji na jednej z wysp, że to ja musiałam poinformować rodzinę o śmierci bliskiego, bo to grono było pod moją opieką. Zdecydowanie to było jedno z najcięższych przeżyć w mojej karierze, na szczęście jedyne – mówi rezydentka.
Nagle ci ręcznikowcy rzucający się na leżaki o 7 rano czy rubaszne rodzinki znane ze swojego "płacę, więc wymagam" podejścia wcale nie są takie złe.