Myśleliśmy, że w przedszkolu grasuje tajemnicza choroba. Prawda zadziwiła wszystkich

Dominika Bielas
20 października 2023, 12:53 • 1 minuta czytania
Etap przedszkolny to dość zaskakujący czas dla rodziców. Bez względu na to, ile mają dzieci, zawsze mogą tu trafić na jakąś nową chorobę. I nie chodzi mi o COVID-19, ale o "zwykłe infekcje", które czasem mają tak dziwne obawy, że nawet lekarze nie są pewni, z czym mają do czynienia. W przedszkolnej grupie córki niepokojące obawy miała większość dzieci, długo nie mogliśmy znaleźć przyczyny.
Wirusy dają tak nietypowe objawy, że czasem ciężko stwierdzić, co jest dziecku. fot. BBC Creative/unsplash
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

U młodszej córki w przedszkolu na grupie dla rodziców dajemy sobie znać o chorobach. Szybki przepływ informacji często pozwala stwierdzić, że dzieciaki mają takie same objawy. Czekamy także na informację, czy ktoś dostał jakaś konkretną diagnozę. Najczęściej jest to jednak moja "ulubiona" odpowiedź: "jakiś wirus".


Gdy moja starsza córka chodziła do przedszkola, raczej nie było w zwyczaju informowania innych o objawach, jakie meczą dziecko. Każdy na własną rękę próbował dowiedzieć się, co dolega maluchowi. Tak było i w tym przypadku.

Dziwne objawy

Któregoś razu córka wróciła z czerwonymi rączkami. Początkowo pomyślałam, że była na dworze bez rękawiczek. Niby nie było bardzo zimno, ale metalowe zabawki czy wilgoć mogą poranić delikatne rączki. 

Rumień jednak nie znikał, ręce były suche, a rany stawały się coraz gorsze. Skóra dosłownie pękała. Ponieważ był okres jesienno-zimowy, a córka miała niedawno objawy infekcji, myślałam, że to jednak nietypowa bostonka albo rumień po infekcji... W końcu nie wytrzymałam i zapytałam na grupie dla rodziców, czy ktoś ma podobne objawy. Okazało się, że takie ręce ma większość dzieci. Jednak nie doszliśmy do żadnych konkretnych wniosków, poza tym, że może to pewnie "jakiś wirus".

Jest trop

Po jakimś czasie zauważyłam jednak, że skóra na rączkach znacznie się poprawia w weekend, a w poniedziałek ponownie jest dramat. Zaczęłam się zastanawiać, z czym mają kontakt dziecięce rączki i doznałam olśnienia... mydło!

Zupełnie o tym zapomniałam, ale już kiedyś byłam z córką u lekarza, podejrzewając bostonkę. Miała wysypkę na wewnętrznych stronach dłoni, jednak nie miała żadnych innych objawów. Pediatra zapytała wtedy o mydło. Faktycznie niedawno kupiłam kolorowe glicerynowe mydełko zapachowe, by zachęcić 3-latkę do samodzielnego mycia rączek. To ją uczuliło.

Pani wychowawczyni poinformowała mnie jednak, że nikt nie zmienił mydła, ale rzeczywiście problem z czerwonymi rączkami dotyczy wielu dzieci w całym przedszkolu. Moja teoria upadła. Zaczęłam więc zasypywać córkę różnymi pytaniami, by znaleźć w końcu przyczynę. Byłam już niemal pewna, że to nie infekcja, a jakaś reakcja alergiczna. Okazało się, że w dozownikach w łazience są dwa różne mydła: białe i zielone.

Może pani nie miała świadomości, że nastąpiła zmiana, a może producent zmienił skład. W każdym razie na próbę z rodzicami zakupiliśmy do sali inne mydło i problem nagle zniknął.

Czerwone rączki to była reakcja alergiczna na mydło oliwkowe. Zażądaliśmy od przedszkola, by baczniej zwracali uwagę na ten aspekt, a problem nigdy więcej się nie powtórzył.

Czytaj także: https://mamadu.pl/zdrowie/168934,po-czym-poznac-ze-dziecko-jest-chore-i-nie-powinno-isc-do-przedszkola