Afera o zadanie z podręcznika do geografii. "Tak się produkuje niewolników systemu"
– Nauczyciele i rodzice powinni zaufać dzieciom i pomóc im odpowiadać na ich potrzeby, a nie spełniać swoje wyobrażenie o tym, jak to dziecko powinno w przyszłości funkcjonować – mówił w rozmowie z MamaDu Marcin Stiburski, założyciel grupy Szkoła Minimalna na Facebooku. To właśnie po przeczytaniu wpisu z tej grupy odezwała się do nas Ewa. Doskonale rozumie wątpliwości mamy, która zamieściła post.
Afera o podręcznik do geografii
"Dzień dobry. Piszę do was, bo często poruszacie tematy szkolne i opisujecie, jak to tam wygląda i co się dzieje. Nie wiem, czy moja historia jest ciekawa, bo chyba wielu rodziców przez to przechodziło, ale jeśli chcecie, to możecie mój mail opublikować.
Mój syn jest teraz w szóstej klasie, a córka poszła do pierwszej. No i dzięki temu mam taki duży obraz, widzę, jak to wygląda, co się zmienia. Jestem na Facebooku w różnych grupach i zobaczyłam post, który mi przypomniał, jak to było rok temu z moim synem. Wtedy zaczęła się przeprawa, która trwa właściwie do dnia dzisiejszego.
To był post z takiej grupy Szkoła Minimalna, tam często się dyskutuje o takim alternatywnym podejściu. Ostatnio tam dołączyłam, bo właśnie widzę, co szkoła robi z moim synem i nie chcę, żeby z córką było tak samo. Jedna pani napisała tam o podręczniku do geografii do piątej klasy, mój syn ma ten sam, z tego samego wydawnictwa. I mi się wszystko przypomniało, od czego się zaczęły jego kłopoty.
Dlatego dzieci nie lubią szkoły
Ta pani napisała coś w stylu, że nie rozumie, jak dzieci mają pokochać geografię, która jest bardzo interesującym przedmiotem, jeśli na pierwszej lekcji uczą się o tym, czym jest skala. Tam była bardzo duża dyskusja, niektórzy pisali, że przecież to podstawy i trzeba je znać, żeby uczyć się tych ciekawych rzeczy. Inni pisali, że temat można przecież interesująco dzieciom opisać itp. Jestem nowa w grupie i się nie udzielam, ale tam ktoś napisał, że dlatego potem dzieci nienawidzą szkoły czy jakoś tak. Rozpętała się niezła aferka, ale kulturalnie się ludzie wypowiadają.
Ja się z tym zgadzam, bo tak było u mojego syna. My dużo jeździmy po Europie, byliśmy już m.in. w Rzymie, w Paryżu, w Portugalii, Egipcie, w Kopenhadze, bo tam mieszka siostra męża. Dzieci są do tego przyzwyczajone. Syn zawsze lubił jeździć i myślałam, że geografia to będzie jego konik. Ale właśnie się tak zniechęcił po tych pierwszych lekcjach, że ledwo tróję wyciągnął na koniec roku. W sumie nie zależy mi na ocenach, tylko żeby pasję jakąś miał. A on się zniechęcił, bo myślał, że to będzie ciekawy przedmiot, a zaczęło się tak nudno.
Rolą rodziców jest naprawianie błędów szkoły
Rozumiem tą panią, która to napisała. Bo ja też tak uważam. Że robi się z dzieci niewolników. Wszystko musi być pod klucz, pod linijkę. Nie rozwija się ich pasji, tylko je tłamsi. Widzę, że mój syn dużo więcej wyciąga z naszych podróży niż z tych lekcji, bo tam to raczej zakuwa, żeby zdać sprawdzian. A tak nie powinno być, bo potem wszystko zapomina.
Smutno mi, że tak wygląda w Polsce system edukacji. Dlatego to nasza odpowiedzialność, rodziców, żeby w tych dzieciach rozbudzać jakieś pasje, skoro szkoła tego nie robi. Mój syn nie może się doczekać już kolejnych wakacji, bo planujemy jechać do Hiszpanii. Wciąż lubi poznawać obce kultury, ale na myśl o geografii zaraz boli go brzuch. Więc to moja rola, żeby nie zabić w nim miłości do podróży, chociaż szkoła próbuje to zrobić. Pamiętajcie o tym. To my, rodzice, musimy poprawiać błędy szkoły. Nie dajcie się! Pozdrawiam, Ewa".