Byłam na wakacjach all inclusive. Przez ten głupi trend dziecko mogło umrzeć
"Jestem rodzicem-helikopterem. Zaznaczam to na wstępie, żeby uniknąć krytyki. Bo wiem, że krytyka będzie: odkąd zostałam matką, ciągle słyszę, że przesadzam, że nie pozwalam dzieciom na samodzielność, że je osaczam. A ja tylko chcę, żeby były bezpieczne. I wiem, że teraz, póki jeszcze są dość małe, najbezpieczniejsze będą właśnie przy mnie.
Tegoroczny urlop spędziliśmy z mężem i dziećmi w stylu all inclusive. Przy wyborze hotelu kierowaliśmy się przede wszystkim atrakcjami dla naszych chłopaków: miał być duży basen, zjeżdżalnie, animacje. Mieszko skończył właśnie pierwszą klasę, chciałam, żeby po tym trudnym, tak ważnym dla niego i dla mnie pierwszym roku nauki miał wspaniałe wakacje, takie, które zapamięta do końca życia. Z kolei Kajetan idzie od września do przedszkola – to też przełomowy moment, więc taki wypoczynek wydawał mi się wspaniałym pomysłem.
I rzeczywiście, nasz urlop był wspaniały. Dwa tygodnie w ciepłym, słonecznym kraju, z pysznym jedzeniem, bajecznymi widokami. A przede wszystkim: wypełniony śmiechem naszych chłopaków. Jesteśmy rodziną, więc czas spędzamy razem. W ciągu roku nie mamy aż tak wiele czasu. Mąż dużo pracuje, ja założyłam własną firmę. Do tej pory godziłam prowadzenie biznesu z domu i opiekę nad Kajtkiem, ale wiem, że muszę w końcu pozwolić mu wyfrunąć...
Mam wrażenie, że takie rodzinne wakacje są coraz mniej popularne. Jakby to był jakiś wstyd. Dziś dzieci "sprzedaje się" dziadkom albo oddaje pod opiekę animatorom, a samemu korzysta się ze wszystkich udogodnień. Dla mnie to niepojęte. A jeszcze gorsze było to, co widziałam w hotelu. Mąż uczył Mieszka pływać w basenie dla dorosłych, a ja spędzałam czas z Kajtkiem w brodziku. Byłam przy nim cały czas, poprawiałam rękawki, smarowałam kremem z filtrem, nie spuszczałam go z oczu. A obok nas było tyle maluszków pozostawionych samych sobie...
Jednej sytuacji nigdy nie zapomnę. W naszym hotelu był cały kompleks basenów i kilka zjeżdżalni. Jedna z nich, malutka, prowadziła właśnie do brodzika. Często z niej korzystaliśmy. Ja stałam obok, trzymałam Kajtka za rączki i pozwalałam mu zjeżdżać, cały czas go asekurując, zwłaszcza w chwili, gdy wślizgiwał się do wody. Któregoś razu, kiedy pomagałam Kajtusiowi wyjść z wody po zjeździe, zobaczyłam na zjeżdżalni małego chłopca. Pewnie mógł być w wieku mojego synka. 3, 4 latka.
Zanim mój mózg zdążył zarejestrować, co się dzieje, maluch wpadł ze zjeżdżalni do wody. Bez rękawków, bez żadnej ochrony! Na kilka sekund zniknął mi z oczu. Wzięłam Kajtka na ręce i podeszłam do tej zjeżdżalni. Maluch zdążył się wydostać, ale zaczął kasłać, musiał się zachłysnąć. W jego oczach widziałam przerażenie. Usłyszałam krzyk jego matki, wołała go po imieniu. Wbiegła do wody i wzięła go na ręce, przytuliła mocno. Ona też była przerażona.
Ten obraz chyba na zawsze zostanie w mojej pamięci. Wiem, że mogło dojść do tragedii, ale wiem też, że... Może gdyby ta kobieta była przy swoim dziecku, zamiast opalać się na leżaku, wcale by do tego nie doszło? Może gdyby zajęła się tym, co naprawdę ważne, a nie flirtowaniem z kelnerem czy co tam robiła, nigdy nie musiałabym pisać tego maila. A jednak piszę. Żeby do was dotrzeć, żeby was ostrzec. Wciąż się dziwicie, że jestem rodzicem-helikopterem?".
Czytaj także: https://mamadu.pl/175577,polacy-na-all-inclusive-zachowuja-sie-jak-swinie-tego-chca-nauczyc-dzieci