Sąsiedzki konflikt o dzieci. Rodzice mają dość, grożą sądem. Nie dziwię się
Mieszkam w stolicy, na strzeżonym zamkniętym osiedlu. To już prawie dekada. Jest spokojnie, choć mieszkańców jest dużo, ludzie są w porządku, większość to młode pary z dziećmi. Te ostatnie nigdy mi nie przeszkadzały, ani w miejscu zamieszkania, ani nigdzie właściwie. Wręcz przeciwnie, myślę sobie, że świat bez dzieci jest nudny, nijaki i pozbawiony bezcennego śmiechu i roziskrzonych oczu pełnych nadziei.
Budynki mieszkalne dzieli część wspólna, trzy place zabaw, boisko, wybieg dla psów, chodniki i parking. To on stał się ostatnio źródłem sąsiedzkiego konfliktu. Parking, a właściwie dzieci, które jeżdżą po nim na swoich małych pojazdach: hulajnogach, rowerach.
Absurdalne zarzuty
Na sąsiedzkim forum jedna z mieszkanek opublikowała post, w którym wyraziła niechęć do dzieci poruszających się po parkingu jak po ścieżce rowerowej (tej na osiedlu nie ma). I pomijając absurdalność jej zarzutów, że dzieci utrudniają ruch i stanowią zagrożenie (przez parking raz na 20 minut przejeżdża auto), problemem było coś innego. Kobieta postanowiła okrasić post zdjęciami dziecka, jasnowłosej dziewczynki, jeżdżącej na swoim czterokołowym różowym rowerze z koszyczkiem.
Po niespełna 15 minutach zareagowali rodzice, mocno i emocjonalnie. Nie dziwię im się wcale. Sama napisałam pod postem, że publikacja wizerunku niewinnego dziecka, jak oprawcy, jest nie w porządku.
Wyjątkowo wyprowadziła mnie z równowagi roszczeniowość sąsiadki. Nie rozumiem, skąd w nas taki brak umiejętności współbycia w społeczności, w której istnieją dzieci.
Dzieci przeszkadzają niektórym ludziom we wszystkim: są zbyt głośne, krzyczą, wyrażają swoje emocje, uczą się świata, nowych umiejętności, współpracy. Nawiązują przyjaźnie, są bezpośrednie. Żyją.
A niektórym tak trudno to objąć czułym zrozumieniem. To jakby jedna rzecz. Drugą jest publikacja wizerunku dziecka, zdjęcia z ukrycia, z okna, podpis pod nim taki, jakby dziewczynka naprawdę zrobiła coś złego.
Rodzice powiedzieli "dość"
Dość powiedzieć, że rodzice poczuli się ogarnięci złością, nie jestem zaskoczona. W potyczce słownej padła nawet groźba sądem. I tutaj znowu pojawiło się we mnie ukłucie żalu: ależ my jesteśmy przepełnieni złością i niepokojem! Niczego się nie uczymy, wciąż tylko wytykamy sobie błędy, palcem dosięgamy innych, nigdy nie siebie.
Ile energii ta kobieta straciła po raz kolejny, by zwrócić komuś uwagę na forum publicznym, zamiast sięgnąć ku sobie. Zastanowić się: czym dla mnie jest ten problem, w kogo uderzę i co naprawdę próbuje udowodnić, robiąc zdjęcia nieznajomemu dziecku. Niewinnemu. Dziewczynce, która jak się okazało, dopiero co nauczyła się jeździć.
Była słoneczna sobota, mała była cały czas pod opieką ojca. To był dla niej bardzo ważny dzień, tego dnia jej śmiech niósł się po całym osiedlu.
Niektórzy tego nie słyszeli, istotniejsze było dla nich zrobienie afery, bezpodstawnej. Tak jakby już zapomnieli, że oni kiedyś też byli dziećmi i nie wiedzieli jeszcze, jakiej sąsiadce przeszkadza ich obecność.
Czytaj także: https://mamadu.pl/174560,sytuacja-z-autobusu-mnie-obezwladnila-tak-krzywdzimy-dzieci