Przez rodzinę straciłam na komunii kilka tysięcy złotych. Tak się nie robi!
Komunia jest tylko raz
"Jestem mamą 10-letniego Franka. W tym roku mój syn miał pierwszą komunię. Choć było o tym wiadomo od dawna, to muszę przyznać, że sam fakt organizacji przyjęcia mocno nas przytłoczył. Już w poprzednim sezonie zaczęły się dopytywania rodziny w tym temacie. Chcieli się czegoś dowiedzieć o prezentach i o samej imprezie. Oczekiwania były spore.
Najbliższa rodzina to około 30 osób, więc obiad w domu odpadał. Zresztą chrzciny syna organizowałam sama. Przygotowania, obsługa gości, a potem sprzątanie były tak potwornie męczące, że nigdy więcej nie chcę tego przerabiać. Choć impreza była dla nas czymś oczywistym, to gdy zaczęliśmy orientować się w cenach w restauracjach, trochę nas to przerosło.
Przez moment nawet rozważaliśmy okrojenie liczby gości. Jednak z obawy o rodzinne dąsy i awantury ostatecznie stwierdziliśmy, że w sumie rzadko mamy okazje na takie radosne rodzinne spotkania. Ustaliliśmy, że jakoś damy radę.
Duże i męczące wyzwanie
To były długie rozmowy z mężem i skrzętne planowanie wydatków. Nie chcieliśmy brać pożyczki, a musieliśmy liczyć się z kosztem minimum 7 tysięcy. Dużo energii kosztowało nas znalezienie w miarę taniej knajpy z dobrym jedzeniem, mimo to za talerzyk musieliśmy zapłacić 210 zł. Wiele rzeczy sobie odmawialiśmy, by na spokojnie odłożyć pieniądze na komunię i wakacje, ale też nie wydać wszystkich oszczędności.
To były stresujące miesiące, a gdy myślałam, że wszystko dopięłam na ostatni guzik, rodzina mnie zawiodła. Jestem potwornie wściekła i żałuję, że tak bardzo patrzyłam na krewnych przy organizacji komunii.
Jestem wściekła na rodzinę!
Przez te wszystkie dopytywania, byłam pewna, że komunia Franka to równie ważne wydarzenie dla nas wszystkich. Byłam w olbrzymim błędzie.
Po mszy odkryłam, że pod kościołem nie ma wszystkich zaproszonych gości. Początkowo pomyślałam, że może już pojechali do restauracji. Na miejscu okazało się, że brakuje kuzynki z rodziną. Przejęta zadzwoniłam do Magdy, w obawie, że może się zgubili.
Usłyszałam, że ich nie ma i nie będzie, bo Staś się rozchorował. Zdarza się, choć mogli dać znać. Przejęta próbowałam się dopytać, co mu jest, ale nic konkretnego się nie dowiedziałam. Chciałam też wiedzieć, gdzie reszta, przecież kuzynka mogła z dzieckiem zostać w domu, ale jej mąż i dwaj synowie mogli przyjechać. Ale powiedziała, że nie, bo zupełnie nie są gotowi, życzyła miłej zabawy i się rozłączyła. Skoro i tak się wybierali, a choroba ich zaskoczyła, to przecież nie mieli innych planów i powinni być praktycznie gotowi...
Gdyby tego było mało, okazało się, że nie dojechały także dzieci siostry męża. Teściowa tylko machnęła ręką, mówiąc: 'Wiesz, jak jest. Nastolatki mają swoje życie, nie chcą siedzieć ze staruchami przy stole', a we mnie się zagotowało. Niech sobie mają swoje życie i niech wypinają się na rodzinę, ale wypadłoby o tym wcześniej poinformować.
Później w rozmowie moja druga kuzynka wygadała się przypadkiem, że Magda w ogóle nie planowała tu przychodzić. Teraz domyślam się, że choroba była jedynie wymówką wymyśloną na poczekaniu.
Kasa wywalona w błoto!
Z jednej strony ludzie uważają, że należy im się zaproszenie, że rodzinne imprezy są takie ważne, więc organizatorzy powinni do nich podchodzić bardzo poważnie. Nie może być zbyt skromnie, musi być smacznie, najlepiej z ogrodem, niedaleko kościoła... są oczekiwania i wymagania, każdy rości sobie prawa do dawania sugestii, po czym robią takie obrzydliwe rzeczy.
Nie interesuje mnie, czy nie mieli ochoty, czy też nie mieli kasy na prezent. Tak po prostu się nie robi! Nikt nie widzi, że to kilka tysięcy złotych wyrzuconych w błoto. To przecież duża kasa, którą mogłam wydać na coś zupełnie innego!".
Czytaj także: https://mamadu.pl/172733,chciala-urzadzic-skromna-komunie-teraz-martwi-sie-o-dziecko