Absurdalne koszty organizacji pierwszej komunii sprawiają, że rodzice załamują ręce. Wielu na to nie stać. Muszą podejmować niekiedy trudne decyzje i wybierać między kredytem a rodziną. Jak zauważa Monika, nie zawsze chodzi o ekskluzywną imprezę na pokaz, a o rodzinne spotkanie z najbliższymi.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Do tej pory temat komunii postrzegałam przez pryzmat mediów. Wydawało mi się, że w sieci krążą nakręcone historie skrajnych przypadków. Ludzi, którzy chcą wyprawić wielkie przyjęcia na pokaz. Gdy przyszła nasza pora na szykowanie się do komunii, okazało się, że po prostu dziś tak to wygląda.
Nawet jeśli nie zamawiasz limuzyny i kawioru, to bardzo ciężko to wszystko sfinansować. Mieszkamy w bloku na 50 m2, więc rodziny nie mam jak zaprosić do domu. Sami najbliżsi pradziadkowie, dziadkowie, nasze rodzeństwo i ich dzieci to 24 osoby. Do tego dochodzą chrzestni i ich rodziny oraz kilka osób z trochę dalszej rodziny, z którą jesteśmy bardzo blisko. Starając się jak najbardziej okroić listę gości, skończyliśmy na 35 osobach.
To były trudne i burzliwe rozmowy. Najbardziej ekonomiczna byłaby opcja obiadu w domu w składzie: rodzice, chrzestni i dziadkowie. Ale nie wyobrażam sobie, by nie zaprosić mojego brata czy rodzeństwa męża. Nie chodzi o to, co 'wypada', albo że 'inni będą mieli', ale o to, że to nasza rodzina. Rezygnując z bliskich, zrobiłabym także przykrość synowi, bo jak miałabym nie zaprosić jego kuzynów?
Koszty przytłaczają
Brakuje sal, w których jest do dyspozycji kuchnia i łazienka, by samemu to wszystko zorganizować. Przy tak dużej liczbie gości opcja jest tylko jedna – restauracja.
Ceny poszły w górę, a do tego branża świetnie sobie zdaje sprawę, że rodzice nie mają wyboru, wiec ceny za talerzyk w maju za obiad z przystawkami i deserem wynoszą tyle, co na wesele.
W naszej okolicy za osobę musimy zapłacić ok. 200-250 zł. Nieźle musieliśmy się nagimnastykować, by znaleźć jakiś lokal godny polecenia, ze smacznym jedzeniem, nie żadne wykwintne restauracje z górnej półki. Nie płacimy dużo, jak na ceny 'na mieście', ale i tak na naszą rodzinę to koszt 7,5 tys. zł!
A przecież to nie jedyny wydatek. Musimy się także ubrać, już nie mówię o takim luksusie jak fryzjer. Dla syna potrzebny jest kompletny garnitur i buty. Z mężem także musimy coś zakupić, bo jakoś ostatnio nie było żadnych imprez i się okazuje, że zupełnie nie mamy takich eleganckich ubrań. Do tego składki związane z komunią, na które już wydaliśmy 500 zł. Będę się cieszyć, jeśli zamkniemy się w 10 tys. zł ze wszystkimi wydatkami, ale wątpię, czy to się uda.
Wszystko tak podrożało, że nie udało nam się odłożyć wystarczającej kwoty i jedyną opcją jest kredyt. Załamuje mnie ta myśl, ale w obecnej sytuacji nie mamy innej możliwości, bo nikt z rodziny nie jest w stanie nam pożyczyć takiej kwoty.
To nie snobizm
Denerwują mnie te dyskusje dzielące na rodziców na tych skupiających się na duchowym przeżyciu albo na wielkiej imprezie na pokaz. A to nie do końca jest tak, bo jeśli chcemy to święto celebrować z najbliższymi, nawet skromnie, to nie jest to łatwe.
Nie mam dużego domu ani ogrodu, by postawić namiot, nie ma sal z sanitariatami, by zrobić to taniej. Do wyboru mam olać najbliższych albo wydać więcej, niż mam... Wiele osób staje przed takim samym dylematem, bo nie zawsze chodzi o to, kogo wypada zaprosić. Niektóre rodziny są większe, bardziej zżyte i chcą przeżywać to święto wspólnie. Organizacja takiej komunii nie jest snobizmem, my po prostu nie mamy innej opcji niż pożyczka".