Dziecko, nie będę twoją służącą. Za bardzo cię kocham, żeby tak cię skrzywdzić
"Mamo, co z tą muzyką?", "Mamo, za ile będzie jedzenie?", "Mamo, podasz mi szampon?".
"Już włączam", "Za chwilę", "Tak, oczywiście"– chwila, co ja miałam? Rzucam swoje myśli, działanie, w którym jestem, rzucam książkę, telefon. Oczywiście, już, jedną chwilę, zaraz wszystko podam, zrobię, zaplanuję, ogarnę.
Rozsądne granice
Moja córka ma pięć lat. Ludzie kochani! Jak ja ją ubóstwiam! I między innymi przez wzgląd na tę miłość, uczę się stawiania granic i słów: a może spróbujesz zrobić to sama?
Moja zdrowa, odważna, mądra dziewczynka wymiata na rowerze, szybko biega, tańczy, jakby jutra miało nie być, wspina się na drzewa. Czy mam jakieś wątpliwości, że równie świetnie poradzi sobie z odłożeniem ubrań, ubraniem się, przyniesieniem sobie łyżki do zupy?
Nie.
A mimo to jeszcze zdarza mi się to za nią robić. Nie bądźmy służącymi naszych dzieci, chociaż naszymi pobudkami jest miłość, empatia i oddanie, bardzo je tym krzywdzimy.
Jeżeli ktoś ma zbudować w ich oczach sylwetkę silnego człowieka (a nie ma to związku z płcią), to i matka, i ojciec są ludźmi, którzy mniej lub bardziej świadomie są tym wzorem. Dziecko patrzy na nas i całym sobą chłonie.
Co chcę jej powiedzieć o roli kobiety, wkładając jej codziennie na stopy czyste, wyprane przez siebie skarpetki? Czy ona nie wie, gdzie jest komoda z ubraniami? Wie, a jej zdolności manualne są na tyle rozwinięte, by mogła te skarpetki wyciągnąć sama i nawet założyć na stopy.
Tylko tyle i aż tyle. Nie jest moim celem manifest: zaciągnijmy nasze dzieci do roboty.
Zupełnie nie w tym rzecz.
Trudna sztuka równowagi rodzicielskiej
Rzecz w tym, żeby znaleźć równowagę. Odpuścić, to co da się odpuścić, by pokazać temu małemu człowiekowi, że ma wpływ na to, co się z nim dzieje, że jest sprawczy a matka i ojciec to rola sięgająca dalej niż do podstawienia mu szklanki z wodą pod mały nos.
Trudny to jest proces, jakbyśmy miały wbudowany jakiś system, który każe nam służyć, komuś, czemuś większemu. Temu, kogo kochamy.
I hej, nie ma nic złego w matce opiekunce, która pachnie kruchym ciastem i smaruje dłonie rozgrzewającym balsamem po tym, jak przemarzły na zimnie. Codziennie jestem wdzięczna za takie kobiety w moim życiu i gloryfikuję w sobie tę piastunkę.
Jednak opiekunka nie znaczy służąca. I o świadomość tego rozróżnienia warto dbać, mówić o nim głośno. Przerwać błędne koło. Wyzwoliłyśmy się z podmiotowości i usługiwania mężczyznom, nie powielajmy tych schematów z własnymi dziećmi. Istotami, które są tutaj ,by dawać radość, by uczyć się, doświadczać.
Pozwólmy im więc doświadczać, uczyć się i stanowić o sobie.
Czytaj także: https://mamadu.pl/171827,moje-dziecko-wciaz-choruje-jak-jako-matka-mam-pracowac