Nie zna życia, kto nie pracował z dzieckiem z domu. Poważnie mówię, nie zna prawdziwego znaczenia słowa "rozproszenie". Nie wie, czym jest podzielność uwagi. I nie wie, jak wykańczające to jest.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Po kilku tygodniach jestem wypalona, jako matka, jako człowiek, jako redaktorka. Po kilku godzinach maratonu łączenia pracy z opieką nad chorą córką, moje całe ciało i głowa żądają spokoju i wyciszenia. Tak wygląda każdy dzień, wieczorem zasypiam razem z nią o 21, na nic więcej nie znajduję zasobów.
Miłość rodzica jest niezmierzona
I powiedzmy sobie wprost słowem wstępu: zmęczenie rodzica nie ma nic wspólnego ze skalą jego uczuć do dziecka. Można być jednocześnie wykończonym obecnością dziecka i kochać je nad życie. To normalne.
Można jednocześnie marzyć o dniu, w którym przez kilka godzin przejmie nad nim opiekę ktoś inny i bać się rozstania. Rodzicielstwo jest jednym z nielicznych stanów, w którym taki dualizm uczuć jest nie tylko możliwy, ale zupełnie normalny.
Do wszystkich wykończonych matek: odpuście sobie wyrzuty sumienia. Nie krzywdzicie dziecka tym, że pozostajecie odrębną od niego jednostką i macie własne potrzeby.
Komfort pracy z domu dla młodych matek jest czymś wielkim i doceniam to codziennie. Wciąż jednak wymaga dyscypliny i cierpliwości, by połączyć te dwie funkcje i w żadnej z nich nie zawodzić.
Żonglowanie czasem, umiejętność wykonania zadania (w ramach opieki lub wymiennie pracy) w czasie optymalnym (czyli w rzeczywistości rodzica – jak najkrótszym) zmusza nas do wykonania go najlepiej, jak możemy. Na drugie podejście i tak nie mamy czasu.
Kilka godzin mija, jak jedna. Czasami głowę zajmuje mi tyle myśli jednocześnie, że mam wrażenie, że jeszcze jedna i dosłownie nie udźwignę. Pęknę, jak ta szklanka z rysą, której materia została naruszona i tylko czeka na moment, w którym ulegnie kompletnemu rozpadowi.
Równowaga psychiczna
Doprowadziłam już w życiu do takiego zaburzenia równowagi, że musiałam zbierać się z podłogi, a mój umysł był jak ta rozbita szklanka. Po uprzątnięciu największych kawałków jeszcze długo czułam pod bosymi stopami okruchy szkła.
Już nie stąpam po szkle, jestem w równowadze i takie epizody jak kilkutygodniowa choroba każą mi jeszcze bardziej zwolnić, by nie wpaść w mrok, który już znam.
Przeklinam ten czas, ale go akceptuję. Krzyczę razem z córką z bezsilności, a potem trzymam ją w objęciach i przepraszamy się wzajemnie. Obydwie mamy dość. Pozwalam partnerowi przejąć całkowicie kontrolę nad nią, kiedy to tylko możliwe. Wyrywam sobie godzinę dziennie dla siebie, leżę i patrzę w sufit. Pusty przelot.
W pracy wciąż odnajduję nowy sens, chwytam wiatr w żagle, realizuję kolejny temat, spotykam się z inspirującymi ludźmi. Jestem gotowa na nowe, ale tylko dlatego, że wiem, ile nowego jestem w stanie przyjąć i ile obowiązków zrealizować.
Nikt nie zadba o nasz dobrostan psychiczny, jeśli nie zrobimy tego sami. Możemy się wspierać, łapać kogoś za rękę, opierać głowę na ramieniu, ale finalnie zawsze zostaniemy tylko my w konfrontacji z naszą silną wolą, kondycją psychiczną i zasobami, jakie mamy.