Co czuje dziecko, które ciągle upominamy? Zrobiłam eksperyment z bajkami
"Powiedz mu, żeby posprzątał ten pokój, mnie w ogóle nie słucha", mówi do mnie mąż. Przypominał synowi – trzynastolatkowi – setki razy, by zawsze wieczorem porządkował rzeczy, bo to ważne. Cóż, ja też mu to powtarzam, choć z mniejszym przekonaniem. Właściwie nie wiem, czemu to takie istotne. Co się takiego stanie, jeśli zmieszane ze sobą ciuchy i podręczniki będą leżały na podłodze?
Pamiętam, że moja młodsza siostra zawsze miała bałagan w swoim pokoju. Tata nie dawał jej żyć. Dzień w dzień upominał ją, żeby sprzątała. A ona chowała te rzeczy na swoje miejsca, choć później i tak – w niewyjaśnionych okolicznościach – wypadały potem na środek pokoju. "Ja nie wiem, jak to się dzieje, przecież codziennie sprzątam!", mówiła udręczona. W pewnym momencie tata się poddał. "Wyrośniesz na brudasa", zawyrokował.
Dziś moja siostra jest dorosłą kobietą, mamą dwójki dzieci i owszem, zdarza jej się mieć bałagan, jak wszystkim. I – jak wszyscy – czasem sprząta. Ma bardzo przyjemne mieszkanie. Jaki z tego wniosek? Nie stała jej się żadna krzywda z powodu bajzlu w dziewczęcym pokoju. Wyrosła na normalnego człowieka. Dlatego zastanawiam się, czy takie zadręczanie dziecka różnymi czynnościami, które są sprzeczne z jego naturą, ma aby sens.
Zakazy, nakazy, pośpieszanie i obowiązki
Nie chodzi tylko o sprzątanie. Na każdym kroku to robimy. Zjedz obie kanapki. Wypij do końca herbatę. Wyłącz telewizor. Wychodzimy na dwór? Ubierz się, załóż te buty. A po powrocie: rozbierz się, czemu ciągle masz na sobie szalik, nie jest ci za gorąco? Nudzimy dziecku, które w najlepsze czymś się już bawi. Nie pozwalamy rozwijać papieru toaletowego, bo to "nie do tego służy". Zabraniamy bawić się mydłem w kąpieli, bo "za bardzo się namydli" i jeść w łóżku, bo na okruszkach może mu być niewygodnie. I tak dalej, i tak dalej.
Kiedyś zrobiłam eksperyment. Byłam ciekawa, jak długo można oglądać bajki w telewizji. Przez 45 minut mój trzylatek faktycznie był wpatrzony w ekran, ale w pewnym momencie... zaczął się nudzić. Przez parę minut czołgał się po kanapie, po czym zajął się jakąś zabawą. Czasem jeszcze zerknął w telewizor, ale bez zaangażowania. Wniosek? Dziecko samo wiedziało, kiedy skończyć. To naprawdę budujące.
Może dajmy sobie spokój i zaufajmy trochę dzieciom
Jasper Juul, słynny duński pedagog rodzinny i autor licznych książek, utrzymuje, że dziecku należy zaufać. Podkreśla, że nie warto wymagać, by było grzeczne i ciche. Że warto dać mu nieco swobody. Że rolą rodziców powinno być tylko zadbanie o potrzeby dziecka, a ono już będzie szczęśliwe.
Jeśli powstrzymamy się od ciągłego upominania dzieci, ustawiania, pośpieszania, przypominania o wszystkim, wydawania nakazów i zakazów, pozwolimy im uczyć się brać odpowiedzialność za swoje życie. "Szacuje się, że na stu dorosłych pomiędzy 20. – 40. rokiem życia, być może dwóch lub trzech jest w stanie wziąć odpowiedzialność za własne życie. Przytłaczająca większość konfliktów między dziećmi i dorosłymi – i pomiędzy samymi dorosłymi – przybiera formę destrukcyjną właśnie dlatego, że strony nie potrafią lub nie chcą wziąć na siebie odpowiedzialności", pisze Juul w książce "Twoje kompetentne dziecko". Wydaje mi się więc, że warto czasem odpuścić w tym ciągłym upominaniu dziecka.
Niech się przekona, co się stanie
Jeśli nie zje drugiej kanapki, prawdopodobnie będzie głodny, a dzięki temu przekona się, że lepiej – dla własnego dobra – nie odchodzić wcześniej od stołu. Jeśli nie włoży butów – nie wyjdzie na dwór. Jeśli będzie bawił się w szaliku, w końcu się spoci i zrozumie dlaczego trzeba go zdjąć po przyjściu z podwórka. Jeśli natomiast nie posprząta pokoju, może zirytuje się pewnego dnia, że niczego nie może znaleźć i to mu da do myślenia. Wtedy zrozumie sens sprzątania, to nie będzie już czynność, którą trzeba wykonywać, „bo mama tak powiedziała”.
A gdyby tak trochę odpuścić?
Jasne, nie można za bardzo rozluźnić się w tym temacie. Nie każde dziecko poczuje, kiedy ma już dość oglądania telewizji. Są też takie rzeczy, których jednak trzeba i warto od młodego człowieka wymagać. Mam tu na myśli sprzątanie po sobie ze stołu, mycie zębów, liczenie się z potrzebami innych osób w otoczeniu. Nie godzę się na to, żeby mój syn chodził po mieszkaniu do późnej nocy, kiedy reszta domowników próbuje spać. Może się nie kłaść, jeśli nie chce mu się spać, ale nie wolno przeszkadzać innym.
Jednak wielu rzeczy wymagamy od dzieci odruchowo. Działamy z automatu. Może dlatego, że mamy wdrukowane pewne schematy – nas też tak wychowywano – i ciężko nam się do nich zdystansować. Jest to frustrujące nie tylko dla dzieci, ale i dla nas samych. W gruncie rzeczy nie chcemy być przecież żandarmami. Warto więc jednak przyjrzeć się niektórym własnym odruchom. Co się takiego stanie, jeśli ten pokój nie zostanie posprzątany? Świat się zawali? Po prostu będzie bałagan. A ktoś może wyciągnie z niego jakiś wniosek.