"To skandal i odzieranie z godności!". Czy nauczyciel może zabronić dziecku wyjścia do toalety?
Nowe zasady
"Syn właśnie poszedł do drugiej klasy szkoły podstawowej. Niestety zmieniła nam się wychowawczyni i na dzień dobry mieliśmy nieprzyjemną sytuację. Pani jest formalistką i absolutnie wszystko chciałaby zamknąć w określonych zasadach. Z jednej strony to fajnie, bo porządkuje pewne kwestie, z drugiej zapomina, chyba że nadal ma do czynienia z małymi dziećmi. Jej zadaniem pierwsza klasa to był czas oswajanie się ze szkołą, a teraz koniec z taryfą ulgową.
Jedną z nowych zasad jest zakaz korzystania z toalety podczas lekcji. Pani na zebraniu oświadczyła, że 45 minut to wcale nie jest tak długo, by nie dali rady wytrzymać. Co więcej, zakazuje tego regulamin szkoły. Dzieci nie mogą się szwendać po szkole w trakcie lekcji, a i nie brakowało przypadków, że dzieci w toalecie przesiadywały pół lekcji. Rozumiem także, że jeśli cokolwiek stanie się dziecku podczas takiego wyjścia, konsekwencje za to poniesie nauczyciel. Sama zasada nie jest zła, pomyślałam, biorąc poprawkę na to, że w naprawdę nagłej sytuacji pani jednak 'przymknie oko' i puści dziecko do łazienki... byłam jednak w błędzie.
Aż czy tylko 10 minut?
Nie trzeba było długo czekać na efekty nowych zasad. Okazało się, że w praktyce to olbrzymi problem. Po pierwsze, przerwy są zbyt krótkie, a dzieci zbyt dużo w szkole, by wszystkie zdążyły skorzystać z toalety. Po drugie, zaczęło dochodzić do chorych sytuacji, w których dzieci są zmuszone podjąć decyzję, czy są bardziej głodne, czy bardziej chce im się siku, bo czasu mają zbyt mało na jedno i drugie. Z rzekomych 45 minut, które dziecko 'spokojnie wytrzyma' nagle robi się 1,5 godziny albo i dłużej. Po trzecie, potrzeby fizjologiczne to nie zawsze jest coś, co możemy kontrolować. Przecież nawet w pracy nikt nam nie nakazuje chodzić do WC tylko o określonej porze. To dlaczego dzieci mają siusiać jak w zegarku?
Choć wychowawczyni obwieściła nowe reguły, dzieci nadal zgłaszały swoje potrzeby podczas lekcji, a pani konsekwentnie odmawiała. Przekonując, że dany uczeń 'z pewnością wytrzyma'.
No jednak nie wytrzymało...
Syn jest dość nieśmiały i potrzebuje czasu, by oswoić się z nowościami. Nowa pani wydała mu się miła, ale 'trochę straszna'. Nie lubi zmian, a tu nagle tyle nowych zasad. Przekonywałam go, że jest inna, ale na pewno fajna, po prostu nie są już maluchami i traktuje ich jak starszych uczniów.
Pewnego dnia i on nie zdążył skorzystać z toalety podczas przerwy. Bardzo dużo go kosztowało odwagi, by zgłosić pani, że potrzebuje do WC. Niestety i tym razem odmówiła, tłumacząc, że są szkolne reguły, których nie można łamać.
'Mamusiu ja próbowałem wytrzymać, naprawdę, uwierz mi, ale już nie dałem rady. Tak niewiele zabrakło, a udałoby mi się wytrzymać do przerwy' - powiedział mi ze łzami w oczach. Nawet nie umiem sobie wyobrazić, jak bardzo było mu wstyd przed klasą, gdy zmoczył się w spodnie. Jednak zażenowanie to jedno, a poczucie winy to drugie. Ja od kilku dni muszę mu tłumaczyć, że to absolutnie nie jego wina.
Sprawę zgłosiłam do dyrektora, ale i ten nie widzi problemu. 'Jest regulamin i wszystkie dzieci należy traktować jednakowo' - usłyszałam. 'Inaczej mielibyśmy nieustanne pielgrzymki do łazienki i puste ławki podczas lekcji. Poza tym uczeń nie może przebywać w szkole bez nadzoru i opieki nauczyciela'. Załamałam się, to jakieś chore i nieludzkie, a gdzie miejsce na godność naszych dzieci?!".