"Czy mogę iść zrobić siku?" – pyta mój kolega z ławki. "Nie obchodzi mnie, po co idziesz do toalety, zapytaj poprawnie bez obrzydliwych szczegółów" – odpowiada nauczycielka. "Czy mogę iść do toalety?" – ponawia pytanie mój kolega. "Nie, jest lekcja, pójdziesz na przerwie". Koniec dyskusji. Czy autorytet nauczyciela upadłby, gdyby stał się mniej ważny niż potrzeby fizjologiczne dzieci? Pytanie o pozwolenie na toaletę upokarza i uczniów, i nauczycieli.
Pytanie o to, czy uczeń na lekcji może iść do toalety, brzmi dla mnie tak samo absurdalnie, jak to, czy uczniowi w dowolnym momencie dnia może zachcieć się siku.
Jednak kwestia ta wałkowana jest w szkole, na lekcjach, zebraniach rodziców, forach nauczycielskich i wszędzie, gdzie pojawia się temat władzy pedagoga, tak jakby jej rozwikłanie było niesamowicie skomplikowanym problemem. I w tym wszystkim zupełnie zapominamy o zwykłych ludzkich potrzebach, a także szacunku do dzieci i ich intymności.
Schemat mógłby wydawać się prosty, w młodszych klasach uczeń sygnalizuje potrzebę wyjścia do toalety, być może idzie z kimś w parze, dla bezpieczeństwa, wychodzi i wraca. W starszych klasach po prostu cicho wstaje i nie przeszkadzając w lekcji, wychodzi do toalety
I choć znam szkoły, w których udało się zachować taką normalność, czytając kolejne wyznania uczniów i nauczycieli, mam jednak wrażenie, że przeważają takie, w których kwestia wyjścia do toalety to temat publiczny na całą klasę i wymaga proszenia o zgodę nauczyciela, który bywa zupełnie nieugięty. Post Mikołaja Marceli dotyczący proszenia nauczycieli o zgodę na pójście do toalety przypomniał mi moje własne historie ze szkolnej ławki i... toalety.
Jak powiedzieć nauczycielce, że ma się okres?
Przywołajmy więc kilka sytuacji, które znam z własnych lekcji i to cofając się do zerówki.
Pamiętam, że lekcje z nami prowadziła pielęgniarka, może było to coś o szczotkowaniu zębów? Jeden z chłopców zapytał, czy może iść do toalety, a pani zaczęła go wypytywać, ile czasu temu był ostatni raz. Wyliczała, czy dziecko miało prawo już poczuć potrzebę.
Na końcu zapytała, czy w nocy wstaje siku. Jeśli nie, nie musi iść. Przecież w nocy wytrzymuje więcej godzin, niż trwa lekcja! Wspaniała logika. I powiedziała to pielęgniarka. Jestem prawie pewna, że wreszcie puściła go do toalety, bo chłopiec niepokojąco dotykał się po kroczu.
Ostatnie klasy podstawówki i pierwsze gimnazjum to czas, kiedy dziewczynki zaczynały mierzyć się z miesiączką. Co także musiało stać się publicznym tematem, bo wymagało wyjaśniania nauczycielce, czemu do toalety chodzimy częściej, czemu chcemy wziąć torebkę, by nie spacerować z podpaską w dłoni.
Najpierw na pytanie, czy mogę iść do toalety, słyszałam odpowiedź pytającą "czemu nie wyszłam na przerwie". Może dlatego, że przerwy trwają także 5 lub 10 minut, a w ciągu niej trzeba spakować plecak, przejść do zupełnie innej części szkoły, czasem także zjeść kanapkę lub iść na stołówkę i do toalety można zwyczajnie nie zdążyć.
Potem należało przekonać nieugiętą nauczycielkę, że "potrzebuję jednak teraz". Wtedy pytała na całą klasę, czy mam problemy z pęcherzem. Co odważniejsze i bardziej zdesperowane mówiły wtedy, że są niedysponowane i wychodziły czerwone ze wstydu. I oczywiście okres nie powinien być dla nastolatek tematem tabu, ale jeśli nie byłyśmy tego nauczone, to rozmawianie przy całej klasie na ten temat także nam nie pomogło.
Pytania, które upokarzają ucznia
Do historii mojego gimnazjum przeszła natomiast sytuacja, która wydarzyła się na lekcji polskiego. O pozwolenie na wyjście do toalety prosił mój kolega, tłumacząc to nawet tym, że mu niedobrze.
Nauczycielka się nie zgodziła. Kolega blady podkreślił, że zaraz zwymiotuje. Usłyszał kolejne "nie" i... zwymiotował na ławkę. I dokładnie to mam na myśli, mówiąc, że pytanie o pozwolenie o wyjście do toalety upokarza zarówno uczniów, jak i pedagogów. Polonistka od tego czasu częściej brała nasze prośby na poważnie.
Pytanie o to, kiedy ostatni raz było się w łazience, czy ma się problemy z pęcherzem, okres, a nawet problemy z wypróżnianiem (bo i takie sugestie i usprawiedliwienia dało się nieraz słyszeć na całą klasę) to kwestie tak prywatne, że dorośli poruszają je za zamkniętymi drzwiami, w gabinecie lekarza.
Dlaczego każemy dzieciom tłumaczyć się z tego przy obcym właściwie dorosłym i klasie pełnej bezlitosnych rówieśników, którzy wszędzie szukają pretekstu do żartów?
Wyjście ucznia do toalety w przepisach szkolnych
O tym, czy uczniowie mogą wychodzić w trakcie lekcji do toalety, odgórnie decydują dyrektorzy szkół. I faktycznie należy zrozumieć, że jeśli młodsze dziecko spacerując samotnie po szkole, coś sobie zrobi, odpowiadać za to będzie nauczyciel. Podobnie, gdy nastolatek zamiast do toalety uda się na papierosa, co gorsza poza mury szkoły, a tam stanie mu się krzywda.
Dlatego zupełnie nie dziwię się nauczycielom, którzy są wyczuleni na konkretnych uczniów, którzy podejrzanie często wychodzą do łazienki lub na zebraniach proszą rodziców o podpisanie zgody na to, że biorą odpowiedzialność za to, co się stanie, gdy ich dziecko w czasie lekcji będzie poza salą.
Jednak nauczycielskie komentarze, które znajduję na forach, sprawiają, że polska szkoła nadal kojarzy się ze skostniałym systemem i urzędnikami zamiast z przewodnikami w nauce. Czytam post jednej z nauczycielek: "Sorry, ale lekcja trwa 45 minut. Jeśli dziecko załatwi się na przerwie i jest zdrowe, nie ma możliwości żeby zachciało mu się podczas trwania krótkiej lekcji".
Tak samo, jak nie ma możliwości, by nagle w pracy zgłodnieć, poczuć pragnienie, słabość, zmęczenie, ból brzucha? Dlaczego sytuacja, w której pytamy szefa o to, kiedy możemy pójść do toalety i na kwartalnym zebraniu tłumaczymy całemu zespołowi, jak często i dlaczego musimy opróżniać pęcherz, wydaje nam się kuriozalna, a na lekcji jest zupełnie dopuszczalna?
Jest jeszcze jeden podwód, dla którego dzieci wolą chodzić do toalety w czasie lekcji. Bo są tam same, mają chwilę na odpoczynek, na załatwienie swoich potrzeb w komfortowych warunkach.
Łazienki szkolne to często najniebezpieczniejsze miejsca, w których można natknąć się na starsze i niezbyt przyjacielsko nastawione dzieciaki, palących nastolatków, kolegów dla zabawy otwierających kabiny i zawstydzające sytuacje, o których dzieci nie chcą mówić dorosłym wprost.
Ale tego nauczyciele i dyrektorzy nie usłyszą od uczniów, bo są zbyt zajęci tworzeniem w pełni teoretycznych procedur szkolnych i nie zauważają nawet, że Jaś zaraz (zupełnie praktycznie) zwymiotuje im na ławkę.