Rezygnuję z życia w stolicy na rzecz dziury zabitej dechami. To dla dobra dzieci

Martyna Pstrąg-Jaworska
22 lipca 2022, 14:49 • 1 minuta czytania
Życie w dużym mieście ma mnóstwo plusów i pewne tyle samo minusów. Wszystko bowiem zależy od tego, czego w życiu potrzebujemy i co lubimy. I czego chcemy dla swoich dzieci... Opowiem wam, dlaczego, zakładając rodzinę, uciekłam z Warszawy do "małej dziury zabitej dechami".
Mieszkanie z dzieckem w rodzinnym mieście wiele ułatwia. Marek BAZAK/East News
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Jak rodzina to poza miastem

Jestem dziewczyną z małego powiatowego miasta niedaleko Warszawy. Gdy skończyłam szkołę średnią, poszłam na studia i zaczęłam podbijanie stolicy. Przez kilka kolejnych lat studiowałam, uczyłam się zawodu dziennikarki i redaktorki. Gdy jednak przyszedł moment, w którym z partnerem zdecydowaliśmy się na założenie rodziny, naszym pierwszym krokiem do tego była wyprowadzka.

Zdziwicie się i zapytacie czemu? Przecież duże miasto to szerokie horyzonty dla dziecka. Ogrom kultury i sztuki, pełno lekarzy specjalistów, najlepsze placówki edukacyjne. Szeroki wybór zajęć dodatkowych, możliwość szybkiego dojazdu na lotnisko czy dworzec i w ciągu paru godzin można być w zupełnie innym miejscu na świecie. Ogrom rozwiązań, perspektyw, horyzontów. A przecież każdy z nas chce dla dziecka jak najlepiej, staramy się je wychować tak, by miało w życiu jak najwięcej możliwości.

Tak, to wszystko jest prawdą. Ale myśląc o rodzinie i wychowywaniu dzieci, ja zawsze miałam poczucie, że wolałabym to zrobić w swoim mieście rodzinnym. Być może dlatego, że mam szczęście mieszkać w miejscu, które leży niedaleko od Warszawy i zawsze gdy potrzebuję skorzystać z możliwości stolicy, to w niecałą godzinę mogę do niej dojechać? A może z kilku jeszcze innych powodów.

Rodzina to siła

Jedną z przyczyn, dla których zdecydowałam się na powrót do miasta rodzinnego, jest rodzina właśnie. Jestem blisko związana z rodzicami i rodzeństwem, które też tu mieszka. Dzięki temu spotykamy się często, zawsze mam kogoś, kogo mogę poprosić o zostanie nawet na pół godziny z dziećmi. To jednak dobre dla zdrowia psychicznego i związku, kiedy można z mężem raz na jakiś czas wyrwać się na kolację na mieście bez dzieci i nie musieć kombinować z nianią czy nawet mamą, ale taką, która meszka w zupełnie innej dzielnicy.

Mogę zadbać dzięki temu o bliskie relacje moich synów z dziadkami, a nawet pradziadkami. Mogę po przedszkolu zabrać dzieci na spacer, lody czy plac zabaw, bo gdy kończę pracę, nie muszę ponad godzinę wracać z niej, stojąc w korkach. Jest tu duży wybór szkół i przedszkoli, które mają naprawdę świetną renomę, bo wielu dobrze wykształconych nauczycieli także decyduje się na pracę w swoich rodzinnych stronach.

Mam to szczęście, że mogę sporo czasu pracować zdalnie, więc dojazdy do biura nie zajmują mi połowy dnia, a gdy muszę lub chcę się tam udać, jest to na tyle blisko, że z tym również nie ma problemu, bo samochodem jadę do pracy tyle, ile bym jechała w Warszawie komunikacją miejską z jednej dzielnicy do drugiej. Jeśli będę musiała pracować codziennie po 8 godzin w biurze, również będzie to w porządku, bo będę miała na miejscu mamę, tatę lub babcię, którzy odbiorą moje dzieci ze szkół i przedszkoli.

Kultura, rozwój i lekarze

Małe miasteczka i wsie kojarzone są z tym, że to dziury zabite dechami. Ostatnich kilkanaście lat pokazało jednak, że samorządy robią naprawdę niezłą robotę – w powiatowym mieście z 20 tysiącami mieszkańców jest kino, teatr, galeria obrazów, możliwość wielu zajęć dla dzieci: artystyczne, sportowe, techniczne. Na basenie nauka pływania, w szkołach językowych kursy języków obcych z native speakerami. Wiem, że być może to bańka, w której żyją ludzie z centralnej Polski.

Tu, jeśli czegoś brakuje, wsiada się w samochód czy pociąg i za chwilę jest się w Warszawie, która oferuje to, czego w mniejszym mieście nie ma. Ale te małe miasta spełniają coraz więcej potrzeb, więc hasło o szerszych horyzontach przestaje mieć rację bytu. Jedyne, z czym czasem bywa trudniej, to opieka medyczna, szczególnie w ramach NFZ.

Wielu specjalistów woli dojeżdżać do klinik i gabinetów w Warszawie – ja sama z dzieckiem również często jeżdżę – bo nie ma dostępnego na "cito" alergologa, ortopedy czy genetyka. Ale podstawowa opieka medyczna jest naprawdę niezła, plus to, że w małym mieście szybko wśród znajomych można z poleceń się zorientować, kto jest najlepszym lekarzem, do którego warto zapisać siebie lub dziecko.

Nie zawsze tak kolorowo, ale...

Powrót do małego miasta zrodził też frustrację. Bo nagle się okazało, że nie ma w środku nocy na wyciągnięcie ręki tylu rozrywek czy całodobowego marketu. Ale są to rzeczy, które akurat mi nie przeszkadzały aż tak, bo byłam na etapie życia, w którym zamiast dyskotek czy całodobowego sklepu, bardziej zależało mi na śnie w ciszy i spokoju i miejscu, do którego dojdę na spacer z wózkiem w ciągu dosłowne 5 minut.

Tego w Warszawie nie miałam, bo żeby dojechać do Łazienek Królewskich komunikacją miejską, musiałam poświęcić na to ponad 30 minut. A za oknem w każdej z dzielnic, w których mieszkałam podczas studiów, słychać było za oknem szum torów i charakterystyczny dzwonek tramwaju, w którym można się oswoić, ale nie był mi on niezbędny w budowaniu wspomnień z młodości mojego dziecka. Nie zrozumcie mnie źle - nie neguję tego, że ktoś woli się właśnie na odwrót: wyprowadzić do miasta dla dobra i rozwoju dzieci. To też jest dobre, bo każdy ma inne potrzeby.

W małym mieście żyje jednak się wolniej i to dla mnie obecnie jest priorytetem. Nie ma tego pędu. Chociaż ja jeszcze 5 lat po wyprowadzce nadal pędzę, jak w podziemiach przy Centralnym, to wszyscy dookoła mają na wszystko czas. I łatwiej jakoś spojrzeć do góry, zobaczyć drzewa, czyste niebo i zauważyć drobiazgi, na które w dorosłym pędzącym świecie rzadko kiedy mamy czas.

Czytaj także: https://mamadu.pl/163708,proste-zabawy-jak-na-wakacjach-na-wsi-takie-najlepiej-wspieraja-rozwoj