Pływać uczyłam się od małego, ale zupełnie mi to nie szło. Moi kuzyni jeżdżący nad rzekę Liwiec, co roku próbowali mnie przekonać, że pływanie jest łatwe. Starałam się i w pewnym momencie nawet co nieco mi się udawało.
Pojechaliśmy pewnego lata nad inną rzekę - Bug. Legendy głosiły, że jest nierówna, pełna wirów, niebezpieczna. Jednak jechałam tam z moimi "wodnymi" kuzynami i ich ojcem, który był świetnym pływakiem. Poza tym, pamiętacie, co nieco już umiałam. Chociaż tak naprawdę udawałam, że się unoszę na wodzie, bo odpychałam się stopami od dna. Nawet jako 7-latka byłam dość wysoka.
Moja siostra cioteczna namówiła mnie, żebym przepłynęła do niej kawałek, nie wspominała tylko, że w tym miejscu jest spadek i nie dosięgnę stopami dna. Pamiętam, jak znika mi z oczu, a wszystko staje się brązowe. Serce waliło mi jak oszalałe, i teraz też to robi, gdy tylko wspominam ten moment. Rozpoznaję swoje przerażenie i stłumiony głos Anki, która krzyczy, że się topię.
Uratował mnie wujek. Do końca życia mu się za to nie odwdzięczę. Gdy wróciliśmy do domu, wszyscy opowiadali o moim podtopieniu jako anegdotce. A ja już nigdy nie weszłam do wody, która sięga mi wyżej niż do połowy uda.
Panicznie boję się wody. Każdego akwenu. Idąc z dziećmi na basen i zjeżdżając ze zjeżdżalni, wizualizuje sobie zakrztuszenie się wodą - moje i dziecka. Chodząc brzegiem plaży, widzę, że przewracam się i porywa mnie morze (wiem, to bez sensu). Wyjeżdżając nad jezioro mam przed oczami obraz szkieł, skręconych karków, powykręcanych gałęzi, które tylko czekają na to, aby na nie wejść i rozwinąć poważne zakażenie skóry.
A jednak bywam w tych wszystkich miejscach, bo moje dzieci kochają wodę. Ba, ja nawet wchodzę z nimi do wody, chociaż wieczorem muszę to odchorować, wymazać z głowy wszystkie obrazy przypadkowej śmierci, które mogły się wydarzyć oraz zebrać siły na pląsy w wodzie na kolejny dzień.
Nie powiem, że te wyjazdy są dla mnie świetną zabawą. Nie potrafię cieszyć się z przebywana na plaży tak jak moja rodzina. Może powinnam sobie darować takie wypady?
Jedna metoda wychowawcza sprawia, że nie mogę sobie pozwolić na to, aby rezygnować z wyjazdów nad wodę z moimi dziećmi.
Tak samo, jak nie powinno się projektować swoich wyobrażeń o przyszłości dziecka i wymagać od niego, jaką ścieżką powinien podążać, tak samo nie wolno przekazywać dzieci swojego strachu.
Niezależnie od tego, jak bardzo boję się wody, nie mogę zabraniać dzieciom wejścia do jeziora czy basenu. One to kochają, a przy okazji nabywają umiejętność, której ja jestem pozbawiona.
Moje dzieci wiedzą, że mama boi się wody, rozmawiałam z nimi o tym, co mnie spotkało, gdy miałam kilka lat. Tłumaczę im zasady bezpiecznego przebywania w wodzie, wchodzę z nimi do akwenów i bawię się. Jednak jasno też stawiam granice. Nie pływam, nie wchodzę na głębiny, nie udaję, że potrafię nauczyć ich pływać. Dzięki temu nie mam wrażenia, że się poświęcam.
Otwarta rozmowa to mój wyraz zaufania do nich, a także nauka przebywania w bezpiecznej dla siebie strefie komfortu, w której nie ma nic złego. Być może patrząc na mnie, będą mieli kiedyś odwagę odmówić kolegom skoku na główkę, bo będą wiedzieli, że można spędzić wspólnie czas nad wodą bez porywania się na szaleństwa.