Oksana: "Najbardziej boją się te z dziećmi". Ukrainki przekraczają dużo więcej niż granicę państwa

Karolina Stępniewska
03 marca 2022, 13:05 • 1 minuta czytania
- Nikt nie czekał na wojnę. Naprawdę nikt z nas się jej nie spodziewał. Do ostatniej chwili myśleliśmy, że się dogadają między sobą - mówi z przejęciem Oksana. Przyjechała do Polski z Radziwiłłowa, małego miasteczka na zachodzie Ukrainy.
Oksana z dziećmi są już w Warszawie. Dzieci już spokojne. fot. archiwum prywatne
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Z Radziwiłłowa blisko już do granicy z Białorusią, do Lwowa nieco ponad 100 km, do Równego prawie 100. Dużo bliżej, bo tylko 10 km od Radziwiłłowa, są Brody, a tam jednostki wojskowe. Kiedy w czwartek, 24 lutego, usłyszała, że Putin napadł na jej kraj, jej pierwszą myślą było: “Trzeba będzie wyjechać”.


Gdyby była sama, zostałaby. Nie zostawiłaby domu. Ale nie jest sama. - Wyjechałam tylko dlatego, żeby moje dzieci były bezpieczne - mówi. Darynka ma 6 lat, Denys roczek. Dopiero co był niemowlęciem, przed nim wciąż pierwszy kroczek i pierwsze wypowiedziane zdanie. - Ciężko było mi zostawić dom i babcię, która tam została - mówi Oksana.- Ale wspólnie z mężem i babcią podjęliśmy decyzję, że mam wyjechać z dziećmi.

Szyby drżały

Bardzo się bali. - To było straszne. Chowaliśmy się z dziećmi, szyby w domu drżały. Przygotowaliśmy już schron i tylko czekaliśmy - opowiada. - Ciężko było wytłumaczyć dzieciom, że jest wojna, że trzeba się ukrywać, zejść do tego schronu. Darynka zadawała dużo pytań: a dlaczego? a co to jest wojna? Było strasznie.

Między Brodami a domem Oksany jest las. To tam, jak dowiedziała się jej rodzina, uciekli rosyjscy żołnierze z desantu: - W Brodach były dwa takie wybuchy, że nawet okna u nas drżały. Nad nami latały samoloty i śmigłowce - wspomina. - Potem był tam desant rosyjski, ale nasze wojsko ich wszystkich prawie zlikwidowało, a reszta uciekła do lasu. Dokładnie tego lasu, którym można było przejść do nas, do naszego domu. Ale ich też zlikwidowali nasi ludzie. (O desancie Rosjan na Brody poinformował 26 lutego mer Lwowa Andrij Sadowy, ale później informację tę zdementowała Służba Bezpieczeństwa - przyp. red.)

Teraz Oksana jest już spokojna. - Czuję się już dobrze. Tu jestem spokojna, bo w Ukrainie nie byłam. Martwiłam się o dzieci i o wszystko - mówi. Ale tak całkiem spokojna jednak nie jest. W Ukrainie został jej mąż: - Boję się o niego, bo już przyszli i kazali mu się zgłosić uczyć się obrony. Jeszcze nie zabrali go tak, że musiał iść gdzieś daleko walczyć, ale już każą uczyć się bronić miasto.

“A dlaczego u nas jest wojna?”

Darynka nie przestawała pytać, dlaczego u nich jest wojna. Nic z tego nie rozumiała. Po co komuś jakaś wojna? - Powiedziałam jej, że jest taki kraj Rosja i on nie chce, żeby Ukraina istniała i dlatego do nas przyszli. Żeby zabrać naszą ziemię - opowiada Oksana.

Tutaj już nie pyta. Oksana mówi, że dzieci już nawet trochę zapomniały o tym, co było w domu: - Są spokojne, bawią się. Moja córka jeszcze nigdy nie była w takim dużym mieście i bardzo jej się Warszawa podoba. Jest wszystkiego ciekawa. Mamy ładny widok z balkonu na miasto, patrzy na te duże budynki i się zachwyca. Bardzo się to dzieciom podoba.

Nóżki bolały przez kilka dni

Z Radziwiłłowa wyruszyli o 11.00 rano samochodem. Nie spakowała wiele rzeczy, żeby nie było jej ciężko nieść to wszystko przez granicę. - Niezbędne rzeczy dla dzieci i minimum dla siebie. I to wszystko. Dla siebie to jedne spodnie, jedna koszula, bluza. No i dokumenty oczywiście - opowiada. Z dokumentami początkowo był kłopot, bo dzieci nie mają paszportów. Na szczęście Polska pozwala na wjazd na podstawie aktu urodzenia.

Kiedy dojechali do granicy, kolejka samochodów ciągnęła się przez 7,5 km. Zostawili więc samochód i dalej Oksana szła pieszo. Z dziećmi, walizkami, torbami, wózkiem. Miało być lekko, ale do dziś bolą ją ręce od dźwigania bagażu i dzieci. Szli przez 2,5 godziny. Dla małych nóżek Darenki to było niemałe wyzwanie. Bolały ją jeszcze przez kilka dni. - Mały jechał trochę w wózku, a trochę go niosłam i wtedy torby dawałam na wózek - wspomina Oksana.

Na szczęście nie było zimno, dopiero przed samą granicą zaczęło się ochładzać: - Jak został jakiś kilometr do granicy to zrobiło się zimno i staliśmy w kolejce z innymi ludźmi, którzy przyszli pieszo. Tam zmarzliśmy, ale to był już koniec tej pierwszej części podróży - opowiada.

Strażnicy bardzo starali się pomagać. - Ponieśli walizkę, dziecko, pytali, czego im potrzeba. - Starali się wszystkimi sposobami ułatwić nam to przejście - mówi Oksana. - Jak przeszliśmy na drugą stronę do Polski, to zabrali nas do ciepłego pomieszczenia, dali nam jedzenie, picie. Tam było łatwiej. Dobrze nas przyjęli.

Najbardziej boją się te z dziećmi

Oksanie było być może trochę łatwiej. Była już kiedyś w Polsce, mieszkają tu jej teściowa i szwagierka, zna kilka słów po polsku. Wiedziała, że znalazły dla niej i jej dzieci mieszkanie, ludzie zorganizowali błyskawicznie pomoc i wszystkie potrzebne rzeczy. łóżeczka, ubrania, zabawki, pieluchy.

Ale na granicy spotkała kobiety z dziećmi, które jeszcze nigdy nie były za granicą. - I one się boją, bo jadą pierwszy raz do obcego kraju. Bo mężczyźni to częściej wyjeżdżają z Ukrainy. Jadą za granicę zarobić pieniądze, a kobiety zostają w domu - wyjaśnia. - I dla nich to pierwszy raz, że są z dziećmi z dala od domu, same, bez mężczyzn, bo ich nie puszczają. I boją się do obcego kraju jechać. Boją się, bo nie wiadomo, gdzie trafią. Boją się tych kolejek. Najbardziej boją się te z dziećmi.

Mamy takiego wspaniałego prezydenta

Cały świat z wstrzymanym oddechem obserwuje przebieg wydarzeń w Ukrainie. Cały świat ma też nowych bohaterów: Ukraińców, którzy dzielnie bronią swoich miast i domów. Świat ma też nowego superbohatera, z którego jeszcze nie dawno się podśmiewywał (komik politykiem, kto to widział coś takiego, to niepoważne!), a o którym teraz mówi, że ma “żelazne jaja”. Ukraińcy też są dumni ze swojego prezydenta i rodaków: - Jestem dumna z naszych ludzi. A zwłaszcza z prezydenta, za to, że cały czas jesteśmy z nim w kontakcie, mówi nam, jaka jest sytuacja, co się dzieje, cały czas się z nami kontaktuje, nagrywa ciągle filmy i cały czas do nas mówi, mówi prawdę, co robić, jak to wszystko wygląda. Mamy takiego wspaniałego prezydenta - wzrusza się Oksana.

Wiele wdzięczności i szacunku ma też dla swoich rodaków, którzy zostali w jej ojczyźnie. Opowiada o tym, jak sami zgłaszają się do obrony swoich miast: - Sami idą, nawet bez broni, stawiają barykady, żeby Rosjanie nie mogli przejść. Bronią swoich miast i wsi, cały czas sprawdzają samochody na obcych rejestracjach, bo teraz dużo dywersantów się pojawia i oni jeżdżą po miastach i zbierają informacje. więc kiedy ktoś nowy przyjeżdża do małego miasteczka to sprawdzają, kto to jest, bo wszyscy mniej więcej się znają, wiedzą, kto u nich mieszka, więc sprawdzają, czy ktoś przyjechał do rodziny, czy zbiera informacje, ma jakiś zły cel.

Chodzi o Ukrainę

Oksana mówi, że wszyscy wyjeżdżają z myślą, że to nie będzie trwało długo. Chcą z powrotem do domu jak najszybciej. Przeczekać, przetrwać i wrócić do domu. Ona też. Pytam Oksanę, czego jej życzyć. Odpowiada bez namysłu: - Żadnych pieniędzy, tylko żeby nie było wojny, żeby było spokojnie, żeby spokojne były dzieci w kraju, w którym nie ma wojny. Tylko to jest teraz ważne - mówi. Czy tym krajem ma być Ukraina? - Tak, właśnie tak. Chodzi o Ukrainę.

Czytaj także: https://mamadu.pl/160320,polka-ze-lwowa-o-zyciu-w-ukrainie-podczas-wojny-z-rosja