Lepiej by im ferie przedłużyli. To zdalne to jest żart, płacz się zacznie na egzaminach

List czytelniczki
Mówią, że to jeszcze tylko dwa dni, potem cztery wolne i powrót do nauki stacjonarnej. Jednak rodzice coraz częściej zastanawiają się - wrócą czy nie wrócą? A jak wrócą do szkolnych ław, to co czeka nasze dzieci? Monika postanowiła podzielić się z nami swoimi wątpliwościami.
Zdalne nauczanie, zdaniem Moniki, to tylko odhaczanie rozdziałów, nie ma tu mowy o przekazywaniu wiedzy. Fot. Julia M Cameron z Pexels

Po cztery klasówki w jednym tygodniu


"Miałam ten list napisać jeszcze przed świętami, ale jakoś się nie składało. Mój syn chodzi do 6 klasy szkoły podstawowej, w tygodniu 10-15 stycznia ma zapowiedziane 4 klasówki. Czy to w ogóle legalne?" - zastanawia się kobieta. Zaznacza, że o sprawdzianach syn dowiedział się tuż przed świętami, bo nauczyciele chcieli dać dzieciom jak najwięcej czasu na naukę.


"Aż wszystko we mnie podskoczyło. Oni będą sobie siedzieć za stołami, świętować z rodziną, a moje dziecko ma ślęczeć nad książkami? No i tak było, bo co tu dużo mówić, syn jest bardzo ambitny, zależy mu na ocenach. Mam wrażenie, że gdyby nie jego żądza przyswajania wiedzy, to przez ostatnie tygodnie, tak jak i w poprzednim roku szkolnym, niczego by się nie nauczył" - wyjaśnia Monika.

Kobieta uważa, że na lekcjach zdalnych większość nauczycieli omawia materiał po łebkach. "Słucham tego czasem i mam wrażenie, że oni sami nie wierzą, że są na odległość czegoś te dzieci nauczyć. Odhaczają tylko kolejne działy. W żaden sposób nawet nie próbują weryfikować wiedzy dzieci. Lepiej zawalić ich sprawdzianami po powrocie" - czytamy.

Zrobią wszystko, żeby wrócić do zajęć stacjonarnych


Monika zwraca uwagę, że minister Czarnek wciąż powtarza, że nauka stacjonarna jest potrzebna dzieciom jak powietrze, ale jej zdaniem, to za mało. "A ja zastanawiam się, czy samo oddychanie wystarczy synowi za dwa lata na egzaminach ósmych klas. Bo pół godziny mówienia ogólnikami i zadawania pracy domowej ciężko nazwać lekcją" - ironizuje Monika.

Kobieta uważa, że nauczyciele nie potrafią pracować zdalnie i to na tym, a nie na ograniczaniu wymagań a egzaminach powinno skupić się ministerstwo. "Przecież polska szkoła siłą została przeniesiona ze średniowiecza do ery cyfrowej. Mimo że ten stan rzeczy trwa już bardzo długo i nic nie zwiastuje, żeby to był ostatni raz, kiedy dzieci uczą się zdalnie" - podsumowuje Monika.

"Zamiast tracić czas, energię i podatki na zmniejszanie wymagań, tworzenie sztucznych tworów, jak HiT, może lepiej zainwestować w porządne szkolenia dla nauczycieli, żeby podnieść wydajność i skuteczność ich pracy w czasie zdalnego nauczania? To byłoby z korzyścią dla wszystkich. W odróżnieniu od udawania, że nic się nie dzieje i spychania całej odpowiedzialności za edukację na dzieci, a nierzadko także na rodziców, którzy w znakomitej większości nauczycielami nie są" - zauważa.

Lepiej by przedłużyli ferie


Monika uważa, że nauka zdalna w okresie około świątecznym przez sześć dni, to zupełny absurd. Lepiej, jakby rządzący wydłużyli dzieciom ferie. "Nauczyć się i tak nic nie nauczą, sami by sobie lepiej poradzili, niż słuchając nauczyciela, który przeżywa, że na święta kupił sobie pieseczka albo był w górach. Co to ma wspólnego z geografią?" - zastanawia się mama szóstoklasisty.

Kobieta przyznaje, że syn w czasie lekcji słucha, ile musi, odzywa się przy sprawdzaniu listy i kiedy nauczyciel go wywoła, poza tym siedzi z książką i uczy się we własnym tempie. "Już nie wspomnę o bzdurach, jak słuchanie koncertów chopinowskich z YouTuba na muzyce, czy oglądanie filmu dokumentalnego o Lewandowskim na WF-ie. Nauczyciel udostępnia ekran i zapewne idzie gotować obiad, a lekcja leci, choć tych rzeczy nawet nie ma w programie..." - kończy smutno Monika.

Zgodnie z informacjami przekazywanymi przez przedstawicieli rządu, dzieci najprawdopodobniej wrócą do nauki stacjonarnej 10 stycznia. Pewność zyskamy jednak dopiero po konferencji ministra zdrowia Adama Niedzielskiego, która jest planowana na 5 lub 7 stycznia. Decyzje rządu są uzależnione od ilości nowych przypadków i tempa rozprzestrzeniania się wariantu omikron.

Eksperci uczulają, że piąta fala COVID-19 może nałożyć się na końcówkę czwartej i zupełnie sparaliżować służbę zdrowia.