"Nie cierpię innych rodziców ze szkoły mojego dziecka. Nie uwierzysz, z czego robią problem"
W tym roku mój syn poszedł do pierwszej klasy. Od tej pory non stop, chcąc nie chcąc, jestem w kontakcie z rodzicami innych dzieci z jego szkoły. I nawet nie minęło pół roku nauki, a ja już mam ich serdecznie dosyć.
Ze wszystkiego można zrobić problem
Wycieczka, stroje na przedstawienie, wyjście do kina czy tak jak teraz - organizacja klasowych mikołajek – wszystko jest problemem, jeśli w jednym temacie coś do powiedzenia ma 20 osób. A nieraz nawet więcej, bo na naszej grupie w mediach społecznościowych czasem udziela się dwoje rodziców jednego dziecka. I nie wiem, jak oni funkcjonują na co dzień, ale okazuje się, że mogą podważyć swoje zdanie nawet w kwestii tego, czy na farmę dyni lepiej jechać w końcu października czy z początkiem listopada.A te nasze internetowe dyskusje nie dotyczą przecież niczego aż tak istotnego. Ostatnio przez 2 tygodnie rodzice nie mogli dojść do porozumienia na temat wyjścia do kina. Większość chciała, ale znalazła się grupa osób, która ze względu na rozwijającą się pandemię wolała tego uniknąć. Ja nie miałam z tym problemu, ale rozumiem też, że ktoś jest nieco bardziej przezorny, a nie chciał mówić dziecku "nie" kiedy koleżanki i koledzy w większości do tego kina poszli.
Później zaczęła się dyskusja o popcornie. Część uważała, że wyjście do kina bez popcornu to nie wyjście, inni, że jego dzieci nie jedzą takich rzeczy w domu i nie chcą, żeby jedli je na szkolnych wyjściach. Kolejni rodzice, moim zdaniem słusznie, uważali, że to po prostu niehigieniczne w obecnych warunkach.
Podobna sytuacja była przy składkach na wyposażenie klasy i ustalaniem nagrody za grzeczne zachowanie dzieci. Po uzbieraniu określonej liczby znaczków za dobre sprawowanie dzieci mają dostawać książkę czy zabawkę? A może jednak jakieś słodycze? Lepsze są płyny antybakteryjne o zapachu truskawki czy zwykłe? Każdy miał inną wizję i inne obawy. Niektórzy takie, że zapachowe płyny dezynfekcyjne będą zbyt dużą pokusą dla 7-latków i dzieci nie oprą się, by ich spróbować. Z drugiej strony te zwykłe mogą być zbyt drażniące dla ich rąk. I dyskusja od nowa.
Odliczanie do mikołajek pełne napięcia
Teraz z kolei od początku miesiąca ustalamy, jak mają wyglądać klasowe mikołajki. Był pomysł z klasycznym losowaniem osoby, dla której anonimowo zrobi się prezent. Tutaj były dyskusje na temat kwoty prezentu – 30 zł to za mało, przecież jest inflacja, starczy na czekoladę. 50 zł to dla innych za dużo, a w ogóle może z tego zrezygnujmy, bo przecież to dodatkowy obowiązek i bieganie po sklepach dla rodziców. I niesprawiedliwość, bo ktoś się przyłoży, a ktoś nie.Więc może niech dzieci zrobią prezenty same? Ale przecież to też dodatkowy obowiązek dla rodziców, bo nie wszystkie dzieci są uzdolnione plastycznie, a fajnie, gdyby jednak każdy uczeń był zadowolony a nie rozczarowany.
Rodzice aktywni raz na jakiś czas
Najgorsze są dwa typy rodziców – ci, którzy wszystko poważają i przesiadują na tej naszej rodzicielskiej grupie prawie całą dobę i ci, którzy odpisują raz na pięć dni i nagle całkowicie zmieniają tor dyskusji, podrzucając nowe pomysły albo kategorycznie coś wetując. I kiedy myślisz, że dyskusja na temat ołówków do klasy dobiegła końca, okazuje się, że nie - ktoś w ostatniej chwili znalazł lepsze.Już dawno zauważyłam, że nauczycielka umywa ręce od tych toczących się własnym torem dyskusji. "Muszą się państwo dogadać" mówi za każdy razem. Wolałabym, żeby to ona podejmowała ostateczne decyzje, a nie w każdych drobiazgach liczyła na demokrację wśród rodziców, którzy na każdym kroku organizują trwający tygodniami panel dyskusyjny. A ja, nawet jak nie mam zamiaru brać w nim udziału, to inni rodzice i tak wywołują mnie do odpowiedzi. Przed tym po prostu nie ma ucieczki.
Może cię zainteresować: "Największym problemem współczesnej szkoły są rodzice". Wywiad z Jackiem Żakowskim