Zakończenie edukacji na poziomie powszechnym dla mnie i innych osób z grupy „mam dwie lewe ręce” oznaczała nie tylko otrzymanie świadectwa dojrzałości, ale także moment zakończenia niechcianej przygody z plastyką. Nie zdawałam wówczas sobie sprawy z tego, że człowiek kończy z plastyką, ale plastyka z człowiekiem nigdy. Trauma z dzieciństwa wróciła w tym momencie, gdy dziecko poszło do przedszkola.
Nie mam nic przeciwko temu, by dzieci w przedszkolu i szkole rysowały, lepiły i tworzyły prace artystyczne, bo to stymuluje ich rozwój. Ale po co w to wszystko angażować rodziców?
Przedszkolne konkursy dla rodziców
W wielu przedszkolach rozpoczynają się teraz przygotowania do świąt Bożego Narodzenia. Nową, świecką tradycją przedszkolną jest urządzanie kiermaszu, podczas których rodzice za symboliczną stawkę, kupują ozdoby świąteczne, choinki, stroiki czy bożonarodzeniowe kartki zasilając w ten sposób przedszkolny budżet.
Są przedszkola, w których te ozdoby wykonują na zajęciach dzieci. Jest to w porządku i z przyjemnością kupię pracę wykonaną przez moje dziecko. Ale niektóre przedszkola idą dalej – ozdoby świąteczne mają na kiermasz zrobić rodzice. A potem je od przedszkola odkupić. Świetnie - rodzice tracą nie tylko pieniądze (z reguły ich ceny nie są zbyt wysokie) ale przede wszystkim czas, którego przed świętami i końcem roku zawsze jest jakby za mało.
Teoretycznie są to konkursy dla dzieci. Nieobowiązkowe. Ale czy zawsze?
Przykładowo w konkursie na szopkę bożonarodzeniową organizowanym przez jedno z warszawskich przedszkoli czytamy, że uczestnikami są dzieci między 3 a 5 rokiem życia. W nawiasie jednak znajduje się dopisek o tym, że prace są przygotowywane wspólnie z rodzicami, rodzeństwem lub dziadkami. W sumie słusznie, bo nie wiem, czy trzylatek, który częściej rysuje głowonogi, byłby sam w stanie wykonać taką szopkę. A nawet jeśli już, czy taka praca miałaby szanse pokonać te, wykonywane przez troskliwe mamusie dysponujące nadmiarem wolnego czasu?
Fajnie, jeśli rodzice lubią prace plastyczne i chętnie się w nie angażują. Z chęcią robią bałwany z kartonu, kompozycje z kasztanów czy stroiki świąteczne. Ale co wtedy, gdy nie lubią a dziecko chce brać udział w konkursie? Albo gdy dziecko jest jedynym, którego rodzice nie zapisali się na konkurs? Nie wiem co lepsze, czy pozwolić by dziecko było smutne czy raczej kupić taką pracę od zdolnego ucznia szkoły plastycznej?
Potem będzie tylko gorzej
Problemy z pracami plastycznymi nie kończą się wraz z przedszkolem. W szkole lekcje plastyki też często angażują czas rodziców. Nauczyciele lubią zadawać pracę do domu. Często są one zbyt skomplikowane jak na umiejętności i wyobraźnię uczniów szkoły podstawowej.
- Całą niedzielę robiliśmy węża z masy papierowej, bo nasze dziecko, chociaż dość uzdolnione plastycznie płakało i nie potrafiło wykonać go samodzielnie. Nie sądziliśmy, że to tyle roboty. Niby wspólne prace plastyczne mogą integrować, ale my się głównie denerwowaliśmy, że nie zdążymy i nie umiemy – mówi mama dwunastoletniego chłopca. Narzeka, że był to jedyny wolny dzień w tygodniu, kiedy mogli odpocząć.
Ich trud jednak poszedł na marne. Plastyka była w poniedziałek, waż nie zdążył wyschnąć. Dziecko za brak pracy domowej dostało ocenę niedostateczną.
Równie złe doświadczenia w obcowaniu ze sztuką w wydaniu szkolnym ma Kasia, która przez trzy wieczory z rzędu razem z sąsiadką kleiła dom Pana Kleksa. W towarzystwie trzech butelek wina, bo na trzeźwo od dawna nie jest w stanie „odrabiać lekcji.”- W naszej szkole zajęcia te są na tak wysokim poziomie, że jeśli zdarzy się, że uczeń sam wykona pracę domową, nauczycielka oddaje mu ją do poprawy. Dlatego standardem jest, że lekcje plastyczne za dzieci odrabiają rodzice – opowiada.
Rywalizacja między rodzicami w ich szkole zrobiła się na tyle silna, że w przypadku tych prac, które są wykonywane w grupie, dzieci dobierają się uwzględniając preferencje towarzyskie rodziców. Bo wiedzą, że to nie one będą w tym dłubać, tylko ich mamy.
Nauczyciele: to presja rodziców
Zapytani przez MamaDu.pl nauczyciele za obecną sytuację winią rodziców. - Dziś wielu rodziców nie przyjmuje do wiadomości, że ich dziecko w przedszkolu nie potrafi wykonać laurki tak, by można ją było od razu sprzedać w galerii za grube pieniądze. Uważają, że skoro nie potrafi rysować ładnie, jest to wina nauczyciela, który ich tego nie nauczył – opowiada nauczycielka pracująca w szkole mieszczącej się w podlubelskiej wsi. Nazwiska zdradzać nie chce obawiając się nieprzyjemnych reperkusji ze strony dyrekcji szkoły i rodziców.
Wspomina, że kiedyś jej koleżanka zrobiła na dzień matki dla mam wszystkich swoich uczniów broszki. Siedziała nad tym dwa tygodnie, a przecież wiadomo, że żadna z mam raczej tego nie założy. Ale ucieszą się, że mają takie zdolne dzieci i taką fajną szkołę dla nich.
- Potem finał jest taki, że dzieci samodzielnie niczego nie potrafią zrobić. I trzeba cały czas z nimi siedzieć nad lekcjami – podsumowuje nauczycielka.