Mapa podróżnicza PRL-u. To tam nasze mamy i babcie jeździły za dżinsami i kawą

Martyna Pstrąg-Jaworska
"Po dżinsy do Turcji, po kawę i papierosy do NRD, a po nowe czółenka oczywiście na bazar Różyckiego!" – opowiada babcia Anielcia, która w czasach PRL-u wyglądała, jakby dopiero co zeszła z wybiegu, chociaż pod pachą nosiła trójkę malutkich dzieci.
Kosmetyki przywoziło się z NRD i Węgier, ale w ZSRR i Jugosławii wszyscy chcieli mieć krem NIVEA z Polski. INPLUS/East News
Zygmunt Miłoszewski pisał w "Jak zawsze", w którym bohaterowie cofają się do lat w alternatywnej rzeczywistości powojennej Polski Ludowej: "A po co dobry Polak ma jeździć za granicę, jak tu i rodzina, i kościół, i pierogi", to jednak za dobrami materialnymi ludzi ciągnęło. A to, że nie było, to nie znaczy, że się nie dało zdobyć. I tak oto przechodzimy do tego, skąd kto, co brał :-)
kadr z serialu Alternatywy 4INPLUS/East News

Od początku lat 60. aż do 90. trwał obwoźny handel po całej Europie. W większości byli to Polacy przemieszczający się swoimi fiatami, pociągami czy autobusami, którzy wieźli do kraju towar – dla rodziny, na handel, na prezenty. Szczególnie częste były podróże do NRD i tu słynny Berlin Zachodni, o którym tak ochoczo śpiewał kiedyś Krzysztof Skiba.


Przywożono stamtąd kosmetyki dla rodziny i znajomych, a także przyprawy np. pieprz ziarnisty. Te rzeczy przewoziło się dobrze schowane, by celnicy we Frankfurcie ich nie skonfiskowali. Produkty z prywatnego importu kogoś z rodziny czy znajomych były w prawie każdym domu – tureckie kożuchy, czekolada Studentska, Lentilki (czekoladowe draże) i tenisówki z Czech tzw. "czeszki", które chciały nosić prawie wszystkie młode dziewczyny.
Festyn Cepeliada pod Palacem Kultury i Nauki w WarszawieAndrzej Marzec/East News

Jak mój tata pojechał do Czech do wakacyjnej pracy z Ochotniczych Hufców Pracy, to mama dostała w prezencie od niego właśnie "czeszki", o których opowiadała z emocjami jeszcze 20 lat później. Mama naszej redakcyjnej koleżanki również wspomina wycieczki (nie tylko po Polsce) za różnymi 'towarami': "Pod Łodzią był taki duży bazar. Tam się jeździło po ciuchy, i tam się też jeździło sprzedawać ciuchy, które przywoziło się z Bułgarii i Węgier: bluzki czy swetry. Z Austrii zwożono radia, magnetowidy i magnetofony…" - wspomina pani Halina.

Na ulicach królowały tureckie dżinsy, kurtki i swetry, w łazienkach stały dezodoranty „BIC” z Węgier, a w kuchni parzono kawę z NRD, która pozostawiała wiele do życzenia, jak to wspomina dziadek Leon: "Kawa z NRD była niedobra, bo po prostu to była najtańsza kawa, podobnie jak z czekoladą. Mimo tego okropnego smaku była dość popularna w czasach największego kryzysu zaopatrzenia…".

Dziadek Leon jeździł na motorze na stadion 10-lecia w Warszawie, żeby kupić sobie radio, które mu towarzyszyło, gdy po pracy zostawał w swoim garażu na długie godziny. W ramach hobby naprawiał fiaty (duże i małe), polonezy i syreny należące do kolegów i znajomych.
Doroczny festyn Trybuny Ludu na Stadionie Dziesięciolecia w WarszawieWikimedia Commons/autor nieznany

Gdy został głównym mechanikiem w dużym zakładzie produkcyjnym i jeździli z pracy na służbowe pracownicze wyjazdy, to opowiadał: "Przywoziło się z Bułgarii Palinkę, Pliskę i Słoneczny Brzeg, które były alkoholami wysokopółkowymi, choć oni chętnie je wymieniali za naszą polską wódkę. Ale Słoneczny Brzeg czy Pliskę pijało się w domu przy okazji różnych imienin czy Dni Zakładu Pracy i to było coś. A czasem się zostawiało na handel, gdy trafi się jakaś okazja".

Pani Halina dodaje: "Jak jeździliśmy do Rumunii na zawody sportowe, to woziliśmy kremy NIVEA i sprzedawałyśmy pokojówkom w hotelu wszystko, łącznie z bielizną. One już na nas czekały, aż tylko przyjedziemy. I z Węgier przywoziłyśmy też salami, paprykę w tubkach. Z Jugosławii dzieciom zeszyty do szkoły, bo miały ładne kolorowe okładki".

Turystyczne wycieczki handlowe

Wycieczki "Pociągów Przyjaźni", organizowane przez Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej (TPPR) do ZSRR to były przejazdy w wielu przypadkach czysto handlowe – rosyjskie kobiety odkupowały od Polaków towary i zazdrościły Polkom, że są tak dobrze zaopatrzone w kosmetyki, odzież czy prasę. Z pieniędzy, które naszym rodakom zostawały z handlu z "ruskimi", kupowano złoto, ale też aparaty fotograficzne Zenith czy lornetki, które w Polsce były towarem deficytowym i można je było komuś dać lub oczywiście spieniężyć.

W ZSRR za to polskimi hitami, które Polacy wozili na handel były kryształy, kremy Nivea, żelazka, przenośne radiomagnetofony, turystyczne butle na gaz, namioty. Te produkty sprzedawały się wszędzie, gdyż były bardzo tanie ze względu na niski kurs złotówki w stosunku do innych walut.

W latach 60. i 70. wyjazdy poza granicę kraju, typowo "turystyczne", więc i związane z handlem, o którym nie mówiło się głośno były na porządku dziennym. "Turystów" wyjeżdżających z Polski było na początku 172 tysięcy, a ich liczba wzrosła do 871 tysięcy. W 1979 roku było to już 10 milionów, by znów wzrosnąć po stanie wojennym. Większość nie jeździła przecież podziwiać krajobrazy i zabytki, to chyba jasne.

…z Pewexu oczywiście

Pewex, czyli Przedsiębiorstwo Eksportu Wewnętrznego, był ekskluzywnym sklepem, powiewem wielkiego, zachodniego świata, w którym można było dostać wszystko, co importowane. Kupowało się za waluty wymienialne wszelkie towary, których wszędzie indziej brakowało.

Od delikatesów i produktów spożywczych, przez alkohole, zabawki kosmetyki, na sprzęcie AGD i ubraniach kończąc. Jeśli ktoś z rodziny czy znajomych nie wyjeżdżał za granicę ”przy okazji” lub pod jakimś pretekstem, to często towary potrzebne można było znaleźć właśnie w Pewexie. Moja mama jak tylko była okazja do zakupów w Pewexie to kupowała materiały – świetne na zasłony do domu, nową poszewkę na "jaśka" dla dziecka.
Wnętrze sklepu PewexUploaded by en:User:Witkacy/Wikimedia Commons

Ale najlepiej – materiał na uszytą u krawcowej sukienkę o trapezowym kroju. Towary w Pewexie miały ceny stosunkowo niskie i nie były opodatkowane i objęte cłem, ale stały się symbolem luksusu. W sklepach tych można było kupić też wodę toaletową, perfumy, słodycze, markowe ubrania, papierosy itp.

"Bony towarowe" w gierkowskich dostatnich czasach, czyli kartki

W 1976 r. rozpoczął się okres reglamentacji artykułów pierwszej potrzeby. Wtedy na stałe do polskiej rzeczywistości weszły tzw. "kartki", które stały się codziennością, aż do upadku komunizmu w 1989 r.

Andrzej Zawistowski w swojej książce "Bilety do sklepu. Handel reglamentowany w PRL" opowiedział, jakie towary i w jakich ilościach były wydzielane. A jakie rzeczy podlegały zakupom na kartki? Wszystkie, które były deficytowe w powojennej polskiej rzeczywistości. W latach powojennych na kartki sprzedawano m.in. chleb, mąkę, kaszę, ziemniaki, warzywa, mięso, masło, cukier, słodycze, mleko, kawę, herbatę, sól, ocet, opał, naftę, zapałki, przyprawy, a nawet pończochy, mydło i środki piorące.
Polskie produkty do prania wyprodukowane w PollenieMONKPRESS/East News

Od lat 80. żeby kupić w sklepie mięso, masło, olej, kaszę, mąkę, płatki zbożowe, ryż, cukier, czekoladę, cukierki, alkohol czy papierosy, trzeba było mieć specjalną kartkę. Na "bilety" były też proszek do prania, artykuły dla niemowląt, mydło czy benzyna (na nią reglamentacja nastąpiła dopiero w 1984 roku).

A jak z podziałem dóbr i ich przysługiwaniem? Przydziały były zależne od tego, jaką pracę się miało, gdzie się mieszkało, w jakim było się wieku i stanu cywilnego, a czasem nawet wyznania. Talony czy "bilety" otrzymywano w zakładach pracy, administracjach domów czy w przedszkolach (np. w przypadku dziecięcych butów).

Dziadek opowiadał, że przez to, że miał żonę i troje dzieci to dostawał więcej kartek np. na czekoladę dla nich, ale co z tego, jak w lokalnym sklepie taki rarytas zdarzał się naprawdę rzadko i stało się po niego w kilometrowej kolejce, więc bez pewności, że faktycznie się go otrzyma. Nie było też pewności, czy rząd przyzna danemu terenowi wystarczającą ilość produktów, bo np. Warszawa otrzymywała 2 razy więcej mięsa niż województwo siedleckie.

Dostawcy tzw. konwojenci, którzy mieli dowozić towary do sklepu, często przywozili tylko pieniądze, bo udało im się sprzedać np. cukier na czarnym rynku, co im się bardziej opłacało. A cukier, obok wódki i papierosów, był towarem, z którego Polacy korzystali w dużych ilościach nie tylko do kawy i herbaty, ale do wypieków, żywności dla dzieci, przetworów, własnej produkcji alkoholi (bimbru)…

Jak napisał Miłoszewski we wspomnianej już książce o alternatywnej powojennej Polsce: "Zawsze się bronisz przed przeszłością, uciekasz do przodu. A to przeszłość decyduje o tym, kim jesteśmy i kim będziemy, czy to ci się podoba, czy nie". Historia kartek i tego, jak ludzie funkcjonowali w kraju, w którym za kartki kupowało się wszystko właściwie (nawet materiały budowlane), a także jak trzeba było kombinować, by zdobyć innymi sposobami "towary" pokazuje również historię samego PRL-u i tego, jak wyglądało życie w tym ustroju. I mimo że opowiadamy barwne historyjki i anegdoty, to do czasów Polski Ludowej nikt by wrócić już raczej nie chciał.