Jestem kochanką i powiem wam jedno. W rywalizacji z żoną i tak zawsze zostaniecie w tyle

Agnieszka Miastowska
Kiedyś wydawało mi się, że by rozmawiać z kimś bez tabu — o związkach, romansach, zdradach – trzeba znać go doskonale. Teraz wiem, że nigdzie nie znajdziecie tak pragnących wysłuchania ich historii rozmówców, jak w internecie. Albo na własnej skrzynce mailowej. Do mnie, a raczej do nas napisała Aneta, która od roku jest w związku z Pawłem, który sam ma żonę i dzieci. E-mail kończy puentą: w rywalizacji z żoną i tak nigdy nie wygrasz. Zgadzacie się?
Jestem kochanką i wiem jedno: z żoną zawsze przegracie Pexels.com

List czytelniczki

Od początku wydawało mi się, że nasza historia jest taka wyjątkowa, ale im więcej czytam w internecie podobnych wyznań, tym bardziej wydaje mi się banalna. Obydwoje byliśmy w związkach, obydwoje nic takiego nie planowaliśmy, zdradą gardziliśmy otwarcie i w jednej z pierwszych rozmów przechwalaliśmy się, jak to udane są nasze małżeństwa.
On pokazywał mi zdjęcia swoich dzieci — 12 i 9 lat, ja podsyłałam mu sprawdzone domki na Mazurach, bo z mężem uwielbialiśmy jeziora i trasy rowerowe, a on mówił, że chciałby gdzieś wyrwać się z żoną.


Polecałam im romantyczny wypad naszym śladem. Ot dwójka znajomych, którzy poznali się w pracy, ale ich intencje są od początku czyste jak łza. Wręcz robią sobie nawzajem terapię małżeńską! Jak teraz myślę o tym, że w tych samych domkach spotykamy się razem, a temat jego żony i mojego męża jest wtedy tabu, to nie wiem czy się śmiać, czy płakać.

Czy od rozmowy do łóżka droga jest długa? Zanim zaczniecie oceniać i krzyczeć o moralności, chcę wam powiedzieć, że licząc na godziny, u nas była wręcz maratonem. Pisaliśmy ze sobą codziennie, w pracy rozmawialiśmy tyle, ile się dało.

Miałam wrażenie, że od dłuższego czasu czekaliśmy na "okazję". Na to, by jakimś cudem spotkać się poza pracą, ale tak, by nie było to nie fair w stosunku do partnerów. I okazja pojawiła się bardzo... bezpośrednia.

Paweł zaprosił mnie na swoje urodziny, bo zaprosił na nie pół naszego biura. Była tam też jego żona, bardzo zresztą miła i — zabolało mnie to jakoś dziwnie — bardzo ładna. Po tym spotkaniu zaczęliśmy czasem razem wychodzić na lunch z pracy, ale nadal jako znajomi.

Zmieniło się to pewnego dnia, gdy strasznie padało, miałam wracać tramwajem, ale Paweł zaproponował, że mnie odwiezie. Pojechał najbardziej na około, jak tylko się dało, a gdy obydwoje poczuliśmy się skrępowani od ciszy, po prostu się pocałowaliśmy.

Reszta tygodni i miesięcy to przekraczanie kolejnych granic, jak nastolatkowie. Zanim zaczęliśmy regularnie ze sobą sypiać bawiliśmy się w to, jak pójść dalej. I wiem, co każdy sobie pomyśli, ale my kochaliśmy swoich partnerów, mieliśmy wyrzuty sumienia.

Próbowaliśmy to kończyć, ale po kilku dniach ciszy, afery, płaczu wracaliśmy do układu. Układu przyjacielsko-romansowego. Seks był świetny, ale jeszcze więcej było w tym wsparcia.

Zwierzaliśmy się sobie z problemów w małżeństwie, on opowiadał mi o swoich dzieciach tak, że zaczęłam sama marzyć, by je poznać. Pomagaliśmy sobie w pracy i traktowaliśmy ją trochę jak scenę dla naszego romansu.

Ukradkowe spojrzenia, wspólne wyjścia niby na papierosa, szybkie pocałunki zanim w windzie spotkamy szefową. Tylko że po czasie ja chciałam go coraz bardziej, ale on zawsze wracał do niej.

Monisia to, Monisia tamto. Potrafił godzinami na nią narzekać, ale gdy ja wypomniałam mu jakąś sytuację, w której zamiast porozmawiać ze mną wybrał ją, chociaż mógł się wykręcić, naskakiwał na mnie, żebym nie poruszała jej tematu.

Nasza relacja to nasza relacja, ale Monika jest święta. Zachodzi mu za skórę, czasem ma jej dość, nie kocha się z nim tak jak ja, ale jest ŻONĄ, nie mieszajmy jej w to. Urodziny spędzał oczywiście z nią, my mogliśmy zobaczyć się tylko na kilka godzin po pracy, na pewno nie w weekendy.

Gdy wracał do domu, wyciszał moje wiadomości, nigdy nie mogłam zadzwonić ani napisać, kiedy go potrzebowałam, w końcu ona mogłaby to zobaczyć. Nie powinnam burzyć ich domowego miru.

Wszystkim wydaje się, że kochanka to seksowna blondynka, która wyskakuje zza rogu z planem uwiedzenia twojego męża seksem, na który cię nie stać, i długimi nogami, których nie masz. Tak naprawdę to kobieta, która sprawdza telefon kilkanaście razy na godzinę w nadziei, że on ma wreszcie dla niej czas. Płacząca, bo czuje, że twój mąż jest jej chłopakiem, ale chociaż są święta, wakacje, urodziny — nie ma dla niej czasu.

Paweł nie był żadnym despotą, nie czuję, żeby mnie wykorzystywał, ale on chciał przestrzegać reguł, które mieliśmy od początku. Seks, kumplostwo, przyjaźń — tak. Związek? Mamy już przecież swoje.

Czasem sądziłam jednak, że się przełamał. Mimo że był gdzieś z nią, pisał SMS-y, że strasznie za mną tęskni, wolałby być tu ze mną, nie może znieść myśli, że jestem gdzieś bez niego, że mój mąż mnie ma, a on nie.

Ale to był rollercoaster. Po jednym wspólnym spotkaniu czułam, że i ja i on jesteśmy zakochani, czasem, że to ja go gonię, czasem, że bawię się nieswoją własnością i czas oddać zabawki do piaskownicy Moniki.

Oglądałam ich zdjęcia z wakacji, sprawdzałam, czy na nich widać, że są ze sobą blisko. Po tej fotce się całowali, po plaży szli za rękę, w hotelu się kochali? Jak było, jak ze mną, co on wtedy sobie myślał?

To ja robiłam jej świństwo, ale sama byłam o nią zazdrosna, byłam zła, że zabiera mi MOJEGO mężczyznę. Czułam, że to jakaś chora gra, konkurs, wyścig, w którym miałam mieć od początku fory — byłam nowa, ciekawa, byłam wyzwaniem i tajemnicą — a przegrywałam w rywalizacji z żoną.

Po czasie, o wiele za długim czasie, po prostu wbiłam to sobie do głowy raz na zawsze. Nie poprosiłam go wprost, żeby odszedł, nie zapytałam, nie zagroziłam, że się rozstanę przez niego, nie zaszantażowałam, że jej powiem.

Napisałam w SMS-ie, że mam już dość i wiem, że w rywalizacji z żoną nigdy nie wygram. I nie radzę wam podejmować tej gry, zawsze zostaniecie upokorzone.