Na Facebooku wyglądamy z mężem jak gołąbeczki. W domu słowa latają jak noże

List czytelniczki
Gdybyście patrzyli na nasz związek na podstawie tego, co wrzucamy na media społecznościowe, uznalibyście, że jesteśmy tą słodką do porzygu parą. Posty z pierwszych randek, zdjęcia ze ślubu, jego słodkie komentarze pod fotkami z kolacji rocznicowej, nasz synek uśmiecha się do obiektywu. W rzeczywistości on traktuje mnie tak, jakbym była nikim. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że nigdy mnie nie uderzył.
Mąż stosuje przemoc słowną. W Internecie wyglądamy jak zakochana para Pexels.com

Na Facebooku udajemy idealne małżeństwo

Każdy z nas niby wie, że "media kłamią", a najbardziej oszukują ludzie na social media. Gdy jednak o tym mówimy, mamy na myśli raczej modelki nadużywające Photoshopa albo celebrytów machających do nas z Zanzibaru, gdy podpis pod zdjęciem głosi "w pandemii wszyscy jesteśmy razem!".
Rzadko podejrzewamy, że największym oszustem w mediach społecznościowych jest znajome małżeństwo, którego fotki lajkujemy z zazdrością. A ja jestem właśnie w takim małżeństwie – na Facebooku gołąbeczki, w domu piekło.


Na moim profilu znajdziecie zdjęcia z ostatniego weekendowego wypadu, na których nasz synek udaje dinozaura, zdjęcia z walentynkowej kolacji, na która zabrał mnie mąż, a na rocznice udostępniamy wspomnienia na tablicy i zawsze jest to zdjęcie, które przypomina o jakiejś uroczej chwili.

Przynajmniej tak to wygląda dla naszych znajomych, którzy lubią w żartach nazywać nas parą roku. "Kowalscy-gwiazdy", w komentarzach piszą, że aż miło się na nas patrzy, że po tylu latach nadal my nadal bawimy się w randeczki jak nastolatkowie.

Koleżanki oznaczają swoich mężów pod naszymi zdjęciami z wakacyjnych wypadów z komentarzem: "a kiedy my pojedziemy". Gdyby dowiedziały się, co kryje się za tymi wakacjami, nigdy nie postawiłyby nas za wzór.

Mąż niestety mnie nie bije

Mój mąż w domu traktuje mnie okropnie. Ale nie bije mnie, nie popycha, jego przemoc nie zostawia śladów. Nie robi tego nawet codziennie, może nawet nie co tydzień. Ale regularnie i z uporem próbuje mnie złamać.

Zaczyna się od zwykłej wymiany słów, w której i tak jestem jak przestraszony szczeniak, który kładzie uszy po sobie, byleby tylko go nie sprowokować. Mówi, że coś zrobiłam źle, że niepotrzebnie umówiłam się z koleżankami, bo teraz mieliśmy inne plany, że bez sensu umówiłam go do lekarza na taki dzień, bo chciał na inny.

Potem słyszę uogólnienia – nie tylko to zrobiłam źle, ale "ja nigdy". Ja nigdy nie pomyślę, nigdy nie zapytam, nigdy się nie zastanowię, nigdy nic do mojego zakutego łba nie dociera.

Głupio postępuje, jestem głupia, durna, idiotka, kretynka, do której on wszystko musi powtarzać dwadzieścia razy. Ja doprowadzam go do szału, zaczyna krzyczeć coraz głośniej, aż urywa mu się głos, a ja naprawdę czuję się winna.

Nie pamiętam, żebym sprowokowała tę rozmowę, ale mimo tego czuję gdzieś w środku, że to moja wina, że gdybym była lepsza, bardziej uważna, mniej roztrzepana, to on nie musiałby podnosić na mnie głosu, wyzywać mnie, obrażać, gdy nasz synek jest w pokoju obok i dokładnie wszystko słyszy.

Rozmowa zawsze kończy się tak samo, on rozkręca się i zaczyna krzyczeć, że ze mną się nie da wytrzymać, że jestem nikim, śmieciem, że mam gówno pod włosami. Rzuca w moim kierunku czymś, co ma pod ręką, ale przecież nie tak, żeby trafić, bo miałabym siniak czy zadrapanie.

Rzuca, żebym wiedziała, jak mnie nie znosi, ale jednocześnie ma klasę – nie podniesie ręki na kobietę. A ja nie wytrzymuję, płaczę na podłodze w kuchni i myślę sobie, że następnym razem, jeśli on tak powie, to nie wytrzymam. Coś zrobię, ale nigdy nie wiem co.

Mąż potrafi przeprosić za swoje zachowanie

Potem on czuje, że przesadził. Następnego dnia jest miły, sam robi mi śniadanie, proponuje jakieś wyjście. Cyk! Mamy z niego fotkę na Facebooka. Na którym, wierzcie lub nie, obydwoje szczerze się uśmiechamy.

On, bo wie, że jestem miękka jak plastelina i znowu mu wybaczyłam. Ja, bo wiem, że przez kilka dni albo tygodni, może nawet miesiąc będę miała miłego męża, którego zazdroszczą mi koleżanki.

Nawet jeśli chciałabym o tym powiedzieć komuś ze znajomych, to przecież znają nas jako parę jak z żurnala. Miałabym wyznać: wiesz Ania, bo Tomek zamienia moje życie w piekło. Dzień po tym, jak dodałam zdjęcia, na którym w hotelowej restauracji jemy deser.

Przecież ona by mnie wyśmiała. Powiedziałaby, że w dupie mi się poprzewracało od dobrobytu, który on mi zapewnia. Poza tym moi znajomi i rodzina bardzo lubią mojego męża. To szalenie sympatyczny człowiek, a ja zawsze przykładam się do tego, żeby w obecności innych być jeszcze słodsza niż w domu.

Żeby potem nie przeprowadził ze mną rozmowy na temat, jak powinnam się zachowywać. Zresztą co miałabym powiedzieć?

Mam żalić się, że mąż na mnie krzyknął?

Mąż mojej bliskiej kuzynki jest alkoholikiem. Mieszkanie zamienia w melinę, terroryzuje ją i dzieci. To scena jak z wieczornego programu o patologii w rodzinie.

Moja przyjaciółka dowiedziała się, że jej mąż od roku ma kochankę, do której właściwie odchodzi. Ona zostanie sama z dwójką dzieci. A mój mąż? Utrzymuje nas, nie pije, nawet nie pali. Nie bije mnie przecież, a jeśli ląduję przez niego w kącie kuchni, płacząc i zwijając się w kłębek, to właściwie tylko dlatego, że na mnie krzyczy.

Mam powiedzieć na policji, że mąż podniósł na mnie głos? Przecież oni by mnie wyśmiali. Że czasem wyleje mi napój na twarz, że mówi, że jestem idiotką? Za to chyba nie zamykają w więzieniu.

Myślę często, że przesadzam, że to moja wina, dopóki nie uświadamiam sobie, że na to, jak traktuje mnie mąż, patrzy mój synek. I bierze przykład z taty, który pokazuje, że ze zdaniem mamy nie trzeba się liczyć, można na nią krzyczeć i poniżać. Jak ostatnio zabroniłam mu włączenia bajki, to powiedział do mnie: "i co głupia kretynko". Dokładnie tak, jak tata.

Nie chcę myśleć, że przez moją słabość on kiedyś będzie mówił tak do innej kobiety, której zdjęcia na Instagrama będzie wrzucał ze słodkimi podpisami. Dlatego następnym razem powiem stop. Tak sobie obiecuję.