Mail: „Jestem perfekcjonistką, ogarniam wszystko, marzyłam o fajnym życiu. Nie wiem co mam robić, jak sobie poradzić. Szukam mężczyzn, którzy przez to przeszli. Kobiet w podobnej sytuacji do mojej. Rozpadam się. Żyje u boku przystojnego, eleganckiego i pracowitego mężczyzny, który codziennie musi się napić. " Marta R.
Marta R. : Historia picia mojego męża rozgrywa się na kanapie. Albo w kuchni. Również na kanapach i w kuchniach naszych znajomych, gdy on, po zapodaniu sobie odpowiedniej dawki trunku, z zapracowanego i wiecznie zmęczonego mruka staje się duszą towarzystwa.
Mamy duże mieszkanie, dziecko, dwa samochody. Na wakacje jeździmy do Toskanii. Albo gdzieś dalej. To „gdzieś dalej" to stały scenariusz. Co można robić nad basenem? Popijać drinki. Owszem, on jest mniej podirytowany, dzieci go mniej nudzą. Zjeżdża z córką na zjeżdżalni i gra w piłkę. Wieczorem uprawiamy seks. Jest podkręcony, upojony, szczęśliwy, stara się. Tak, rano już mu się tak nie chce. Bo telefony z biura. I napięcie. „Ku...a…, czy ty wiesz, że ja cały czas czuje napięcie?!" wścieka się.
Tak, też czasem czuję napięcie. Ale nie piję. Więc może ktoś mi wytłumaczy, dlaczego fajni, inteligentni, mądrzy ludzie sięgają po alkohol?
Bo lubię…
Pół roku temu wylądowałam u terapeutki zajmującej się uzależnieniami i współuzależnieniami. „Pamięta pani kiedy i jak zaczął pić?". „Pamiętam" odpowiedziałam. A potem zrozumiałam, że nie pamiętam. On zawsze lubił się napić. Ja też wtedy lubiłam.
Poznaliśmy się na imprezie. Z taką lekkością opowiadał mi o świecie. Dopiero kilka lat później powiedział: „Przecież lekkość przychodzi po alkoholu. Lubiłam weekendowe wyjazdy nad Zegrze i Mazury. Wino, muzyka i odlot. Większość znajomych piła. Dzień dobry imprezo, czy może macie jakieś alko? Dzień dobry wakacje, czy można tu gdzieś wypić piwko? Dzień dobry po popołudnie z przyjaciółmi, to może wino do obiadu? Tylko ja i znajomi zatrzymaliśmy się na „trochę" i „czasem". Mój mąż płynął. Nie widziałam tego.
Dziś pamiętam: inni faceci kończyli drinkować, on sięgał po kolejne piwo. Inni docierali do łóżka, ja jego musiałam budzić o piątej rano, bo zasnął przy ognisku. Często urywał mu się film. Poza tym mieliśmy normalne życie. Poranki z kawą i gazetą, rozmowy o polityce, majtki suszące się w łazience, drobne kłótnie o bałagan i liczne pogodzenia się w łóżku. Pierwsze prace, pieniądze, mieszkanie.
Przestałam pić, gdy zaszłam w ciążę. Po prostu dziecko odcięło we mnie tę potrzebę. W nim nasiliło.
Bo to mnie odstresowuje...
Ambitny. „Ideał" mówiły koleżanki. „Będę kimś" zobaczysz – mówił. Skończył prawo, poszedł do pierwszej kancelarii, do drugiej. Na początku mało zarabiał, ale przysięgał, że będzie zarabiał więcej. I zarabiał. Weekendowe picie zamieniło się w codzienne. Whisky do kolacji. „Ja pierd…., ale nerwy". Sama kupowałam mu tę whisky i szukałam dobrego wina. Przecież pracował na naszą przyszłość. Siedziałam z dzieckiem, czułam się winna.
„A czy on pomagał w domu?" spytała terapeutka. Tak, pomagał. Pewnie mało, ale też przecież ja wtedy nie pracowałam. No to winko do obiadu, to drink do filmu. Ktoś kiedyś mi powiedział, że para, która przez lata wypija do kolacji butelkę, dwie wina może przez lata nie zauważyć, że jest uzależniona. Bo dla nich to naturalne. Tak się kończy wieczór.
Ale ja byłam trzeźwa. Widziałam więc, że mój mąż odpływa – pije coraz więcej. Zmienia mu się głos. Najpierw alkohol go uspokajał, potem pobudzał. I te pytania. Lęki utoczone przez alkohol, bóle wypływające, jak jeden wielki rzyg, którego nie mogłam opanować. „Ale czy ty mnie wciąż kochasz?", „A dlaczego nie chcesz się kochać?" „A dlaczego tak rzadko".
Nieustanne analizy, gdy byłam już wykończona i próbowałam po prostu przespać noc. Mijały lata. Stał się świetnym prawnikiem, zapewnił nam byt. Wszystko, jak obiecywał.
Miałam pieniądze. Traciłam męża
Żyłam z Panem Fikcją. W życiu Fikcja. Jedyna rzeczywistość, to było nasze dziecko, moja praca, może praca jego. Bliskości już nie było. Nie pamiętam: normalnych obiadów, wyjazdów, rozmów w szarym, trzeźwym kolorze, wspólnych zabaw z dzieckiem. Pamiętam eskalowanie emocji i ich gwałtowne opadanie.
Bo mnie wkurzasz...
Gdy nasza córka miała 4 lata, zdarzyła się taka sytuacja. Wróciłam do domu o 22.00 z delegacji. Ona była jeszcze niewykąpana, on siedział pochylony nad kompem. Zagotowało się we mnie: „jadła?" „umyłeś ją". „Nie rób ciśnienia" odpowiedział lekko. Wiedziałam, że pił. Życie z osobą uzależnioną to współodczuwanie.
Słyszysz TEN krok na schodach, ten ton, tę nieprzyjemną wibrację. Albo tę nieprzyjemną lekkość. Po tym jest kłótnia, czasem przemoc, czasem po prostu jego chęć nieobecności, wyłączenia się, zmęczenie i znudzenie tobą – kimś ze świata normalności. Każdy kto żył z osobą uzależnioną wie o czym mówię.
„Mycie?! Ogarnianie dziecka?! Kumasz, kur…I jak mogłeś pić przy niej!" krzyczałam. „Wyluzuj się" rzucił. „Strasznie jesteś spięta" dodał. Poszedł spać. Potem był już zawsze jeden argument: „Bo jesteś taka sztywna, bo tak bardzo nie potrafisz cieszyć się życiem, a ja potrzebuję, choć chwili rozluźnienia, tak ciężko pracuję"
Wcale tyle nie piję. O co Ci, k…, chodzi!
Gdy nie było pracy odpuszczał kompletnie. To znaczy każde wakacje przeżywał upojony. Jesteśmy na Mazurach. On od 13.00 już z piwkiem. Albo ze szklaneczką whisky. Uczysz się obserwować. Jaka twarz? Jaki wzrok? Kolejne przekraczanie granic. Godzina 15.00, on w łóżku, z laptopem. „Pójdziesz z nami popływać? Na spacer? Porobić zdjęcia kaczkom?". Nie. Nie. Zmęczony jestem, muszę odpocząć. „Ile piłeś?!" „Rany, szklankę whisky". Albo: nic nie piłem, no co ty!? Zwariowałaś!!!" Stałam się ratowniczką. „A dlaczego tatuś taki dziwny?", „ Tatuś dziwny, nie córeczko, zmęczony".
Dziś? Jego już tylko pionizuje praca. Codziennie wraca, pije. Nasza codzienność nie jest codziennością, bo on ją przeżywa po alkoholu. A ja za trzeźwa jestem, by tego nie widzieć.
Proszę napisz tak. „Nie wiem co mam robić, jak sobie poradzić. Szukam mężczyzn, którzy przez to przeszli. Kobiet w podobnej sytuacji do mojej. Rozpadam się. Czasem myślę, że rzeczywiście to rację ma on. Że to mi się wszystko wydaje. Że ludzie po prostu piją. Że to cena za względne szczęście, za względny spokój. Za to, by znosić ciężką pracą. A potem myślę, że może to mi się wydaje coś innego. Normalność. Za często słyszę dźwięk puszczającego korka od wina. Albo dźwięk lejącej się do szklanki whisky. Trzask rozbijanego lodu, który wpada do szklanki. Zapowiedź kłótni, sztucznego szczęścia, nieprawdziwych wyznań, jego nieogarnięcia naszego dziecka. Czy ludzie naprawdę tak często szukają ratunku w alkoholu? I tak naprawdę dlaczego? Przecież mamy wszystko. W s z y s t k o.