Koniec tego cyrku! Wreszcie zamykają żłobki i przedszkola. Powiem ci, dlaczego się cieszę

Aneta Zabłocka
Nareszcie jest decyzja o zamknięciu żłobków i przedszkoli. Do 9 kwietnia dzieci i rodzice nie odwiedzą tych placówek ze swoimi dzieci. I bardzo się z tego cieszę. Tak osobiście, po ludzku i pro społecznie.
Zamknięcie żłobków i przedszkoli. Cieszę się jako rodzic Fot. Pixabay
W czasie ostatnich miesięcy obserwowałam przedszkola moje i moich koleżanek. I to, co się tam wyprawiało, wołało o pomstę do nieba.
Co chwilę z przedszkola mojego syna dochodzą informacje, że kolejne grupy są zamykane i wysyłane na kwarantannę. "Pajacyki" też zaliczyły jeden przymusowy urlop.


Nie dziwię się, że co chwila wybuchało tam ognisko koronawirusa.

Gdy odprowadzałam syna do przedszkola, kilkukrotnie musiałam przypominać opiekunkom, żeby naciągnęły maseczkę także na nos. Mój mąż upominał rodziców, którzy w szatni kręcili się z nie zasłoniętymi ustami. A przecież zupełnie nie powinni zostać wpuszczeni na teren przedszkola.

Byłam świadkiem, jak matka próbowała wcisnąć córkę, która miała temperaturę 37,4 stopni. "To jeszcze nie gorączka!", przekonywała panią przed wejściem. "No nie wiem...", zastanawiała się pracownica przedszkola. A dziecko już sobie poszło na zajęcia. A jak poszło, to po co je zatrzymywać?

Szczytem było dla mnie to, że jedna z grup została zamknięta, bo "pani do pomocy" w tej grupie miała koronawirusa. Zamknęli tylko jedną grupę, a ta pani serwowała posiłki we wszystkich salach. Co więcej, była to kobieta, która mierzyła temperaturę wszystkim osobom wchodzącym do przedszkola.

Ta sama, której ciągle zwracam uwagę na wciągnięcie maseczki na nos.

To tylko jedno przedszkole. Ciągle słyszę jednak historię o przesunięciach przedszkolanek i dzieci do innych grup, żeby tylko nie zamykać, żeby nie łapać się na kwarantannę. "Co pani chce mi całe przedszkole zamknąć?", usłyszała od dyrektorki moja koleżanka, która powiedziała, że była na urodzinach, na których było kilkoro dzieci z różnych grup. Ktoś był potem pozytywny.

Moja znajoma jest nauczycielką przedszkolną. Jej synek zakaził się koronawirusem w żłobku. Jej pracodawca kazał jej przejąć inną grupę dzieci jeszcze na dwa dni, bo tamtej pani, która jest chora, dopiero we wtorek kończy się kwarantanna i nie mają zastępstwa. A potem to niech sobie bierze urlop na opiekę nad dzieckiem covidowym.

I zaczynam się zastanawiać, kto pozwala na ten burdel? Jakim cudem nikt nie monitoruje pracy żłobków i przedszkoli, by wygasić ognisko choroby u podstaw. Czemu nikt już nie pyta przy wejściu czy zdezynfekował ręce?

"Wolę siedzieć po cichu w domu, niż dać się załapać sanepidowi na kwarantannę", słyszę. Ok, ale czemu puszczasz swoje dziecko do przedszkola, skoro istnieje podejrzenie, że możesz się zakazić?

Twoje życie ci niemiłe czy jego? Nie słyszałeś o PIMS, pocovidowym wieloukładowym zespole zapalnym u dzieci?

A może tak naprawę bierzemy udział w społecznym eksperymencie, co będzie pierwsze. Skuteczne i szybkie szczepienia czy odporność stadna i wykończenie najsłabszych jednostek?

Napisz do autorki: aneta.zablocka@dadhero.pl