Mam w domu sterty zabawek i jest mi z tym dobrze. Dzieci muszą się czymś bawić

Aneta Zabłocka
Nie ma dnia, żebym nie wdepnęła w klocek, figurkę czy samochodzik. Zabawki moich dzieci są porozrzucane po całym mieszkaniu. I w ogóle mi to nie przeszkadza. Dzieci mają być dziećmi, z całym kolorowym badziewiem, który został stworzony, by sprawiać im radość. Taka jest rola moja jako matki - sprawić, by były szczęśliwe. Także za pomocą kupionych przeze mnie zabawek.
Dzieci są zalewane zabawkami. I dobrze. Powinny mieć się czym bawić Fot. Pixabay
Moi synowie mają urodziny w grudniu. Obaj. Co oznacza, że tylko w tym miesiącu zgarniają prezenty na Mikołajki, urodziny oraz Boże Narodzenie. Każdy po kilka prezentów od rodziców, dziadków, niani, chrzestnych.

Przy każdej wizycie u rodziców moich lub męża w ich rękach lądują kolejne paczki z samochodami, robotami i klockami. Do tego często spontanicznie kupuję im resoraki albo małe zestawy klocków.
To jednak nic. W drodze powrotnej z przedszkola moi chłopcy zaciągają nianię do sklepu "wszystko po 5 złotych". A tam hulaj dusza, piekła nie ma. Są wyskakujące jajka, slime'y z dinozaurami, motory, którym wypadają koła. Słowem, wszystko czego pragną dzieci, ale niekoniecznie Planeta Ziemia.


No właśnie. Pozwalanie na kupowanie tych rzeczy jest w pewnym sensie przejawem mojego egoizmu. Odwróceniem się do ekologii czterema literami i zepchnięciem ludzkości w otchłań katastrofy klimatycznej.

Potrafię jednak uspokoić swoje sumienie, bo w innych aspektach mojego życia prowadzę się raczej zero waste'owo.

Nie daję się zwariować. A daję moim dzieciom chwile szczęścia. Zabawki nie są zastępstwem mojego czasu. Uwielbiam bawić się z dziećmi, sama mam w sobie dużo z dziecka i chętnie wypróbowujemy nowe samochody, układamy tory z pociągami albo po prostu leżymy na podłodze wśród rozsypanych Lego i gadamy.

Można powiedzieć, że od przybytku rozboli je głowa, nie będą szanowali rzeczy albo po prostu zatracą znajomość wartości pieniądza, bo wszystko można kupić, mama pieniądze ma i da.

Można powiedzieć wszystko. A można też wychowywać. Rodzicielstwo zawsze będzie trochę rozpieszczaniem i nie widzę w tym nic złego. Dorastałam w czasach niedostatku, więc wiem, jak to jest nie dostać nic. Skoro mam fundusze i ochotę, aby obdarować moich synów to, to robię.

Często umawiamy się, że pojedziemy do sklepu po konkretne Porshe albo zamówimy coś razem online. Bywa, że zamiast wymarzonej wspaniałej zabawki synowie wybierają piżamę z Psim Patrolem albo książkę dla starszej siostry, bo ma fajną okładkę. Czasami wymiennie dla siebie dobierają prezenty. To uczy ich wzajemności i dbania o rodzinę.

Raz na jakiś czas robimy czystki. Sprawne i w dobrym stanie zabawki lądują w lokalnej fundacji, część wystawiam na grupie facebookowej i oddaję za darmo, niektóre wiodą nowe życie u dziadków na wsi.

Tak, niektóre lądują w koszu. Są plastikowe, mają oznaczenie HDPE, czyli dwójkę, a więc nadaje się do recyklingu i jest bezpieczny dla dzieci.
Kupuję dzieciom dużo zabawek. I nie mam wyrzutów sumieniaFot. Victoria Borodinova/Pexels
Nie rozumiem ludzi, którzy ograniczają swoim dzieciom dostęp do zabawek. Nie kupimy przecież wszystkiego, ale nie widzę nic złego w tym, żeby moja przyjaciółka przyniosła im wściekle ryczący samochodzik, którego ja bym nie kupiła.

Chce w ten sposób ucieszyć moje dzieci (albo mnie wkurzyć). Powinnam się z tego cieszyć na równi z moimi dziećmi. Pomyślała o nich, o mnie, o tym, że oni zajmą się nową zabawką, a my pogadamy przy kawie. To też wyraża jej chęć budowania relacji z moimi dziećmi.

O wiele przyjemniej jest dawać niż brać. A jednak w przypadku dzieci to radość podwójna. Cieszy i obdarowywanie ich i ich widok, gdy rozrywają opakowanie.

Potem zostaje czekać na "dziękuję", bo tak naprawdę to jest w tym wszystkim najważniejsze. Nauczenie dziecka wdzięczności, nie tylko za prezent, ale za pomyślenie, że być może sprawię mu radość i odwdzięczenie się mi mokrym buziakiem.