Nie rozumiesz grubasów, bo otyłość to choroba? Szulczewska: "Fałszywą troską zakrywamy kompleksy"

Agnieszka Miastowska
Ciałopozytywność, ruch body positive — te hasła słyszymy coraz częściej, niestety zbyt często jako puste frazesy albo wytrychy przy okazji kolejnych afer związanych z celebrytkami i ich podejściem do wyglądu. Według prawdziwej ciałopozytywności nie powinnyśmy mówić przyjaciółce, że schudła, zdjęcia odchudzonych sylwetek "przed i po" nie są synonimem dobrego podejścia do ciała, a mówienie, że "otyłość to choroba" także nie jest mile widziane. Dlaczego? I dlaczego ciągle walczymy, by o ciele innych osób mówić tak, jak NAM się wydaje? Na te i inne pytania odpowiada Kaya Szulczewska, autorka najpopularniejszego konta instagramowego na ten temat "Ciałopozytyw".
Czym jest ciałopozytywność? Kaya Szulczewska tłumaczy jak pokochać ciało Archiwum prywatne Kaya Szulczewska
O ciałopozytywności mówi się coraz więcej, szczególnie w mediach. Jednocześnie mam wrażenie, że w ogóle tego hasła nie rozumiemy. Zacznijmy od podstaw i wyjaśnijmy, czym jest ciałopozytywność?

Historycznie body positive ma swoje korzenie w latach 60. XX wieku, kiedy pierwszy raz w debacie publicznej pojawił się esej na temat dyskryminacji ze względu na wagę. Autorem eseju był Lew Louderback i w skrócie zwracał on uwagę na sytuację osób grubych w przestrzeni publicznej, w pracy, mediach itd.

Zwracał też uwagę na, jak dziś byśmy to nazwali, przejawy fatfobii — czyli zestawu uprzedzeń dotyczących grubych osób i tłuszczu, które rzutują na stan psychiczny i zdrowie osób, opiekę medyczną oraz są odpowiedzialne za systemową dyskryminację i sięgającą aż dehumanizacji, stygmatyzację osób poza kanonem wagowym.


Co więcej, body positive zaczął się od walki o ciała kobiet i to kobiet czarnoskórych.

Tak, początkowo ruch ten miał być dla najbardziej marginalizowanych, grubych i czarnych ciał kobiet. Później jednak powstało wiele organizacji zajmujących się body positive i zaczęło rozszerzać się to też na inne problemy z ciałem.

W latach 90 Connie Sobczak i Elizabeth Scott założyły oficjalną organizację o nazwie The Body Positive. Jej celem było budowanie pozytywnej relacji z ciałem, nauka innego podejścia do ciała. Jednym z ważnych punktów było przeciwstawienie się kulturze diet i wyśrubowanym standardom piękna, z których powodu umarła siostra Connie Sobczak. Odeszła w wyniku powikłań po operacji piersi, ale była wieloletnią bulimiczką, przez co miała bardzo wyniszczony organizm.

I ostatecznie ciałopozytywność zaczęła być walką o każde ciało?

Tak, wreszcie ciałopozytywność zaczęła rozszerzać się na inne ciała poza kanonem, ciała osób które, mimo że są w kanonie, cierpią z powodu presji na wygląd i wagę. Nie chodziło już tylko o wspieranie ciał plus size, ale nadal ważna była reprezentacja osób poza kanonem. Ciałopozytywność włączyła też do swojej agendy część postulatów feministycznych, zdając sobie sprawę, że dyskryminacja ze względu na ciało, obsesja piękna i rosnące problemy z zaburzeniami odżywiania są powiązane z płcią.

A gdybyśmy miały powiedzieć najprościej — czym dzisiaj jest ciałopozytywność i jak sama się w ten ruch angażujesz?

Ciałopozytywność to ruch społeczny działający różnymi drogami na rzecz zmiany systemu. Obecnie często firmy komercyjnie wykorzystują jego estetykę i niektóre postulaty, często wypaczone do kampanii reklamowych, budowania marki itd. Możemy więc też mówić o ciałopozytywności w wersji pop, czyli lajtowej odmianie, z trochę spłaszczonymi postulatami jako o trendzie czy modzie.

Mój "Ciałopozytyw" z kolei to autorski projekt, który od 2018 działa w polskim Internecie, głównie na Instagramie. W przygotowaniu jest też strona internetowa. Ciałopozytyw ma na celu z jednej strony uczenie ludzi jak osiągnąć lepszą relację z własnym ciałem, z drugiej daje przestrzeń ciałom wykluczonym z mainstreamu i uczy szacunku i akceptacji dla innych. Dla mnie to dwutorowe działanie w ciałopozytywności jest kluczowe. Nie ma ciałopozytywności, jeśli skupiamy się tylko na sobie. Z drugiej strony nie ma jej też, jeśli mimo akceptacji dla innych, wciąż nienawidzimy siebie.

Nie da się nie zauważyć, nawet po ostatniej sytuacji, którą sprowokowała Anna Lewandowska, przebierając się za grubą osobę, że najbardziej narażone na krytykę są ciała grubsze, większe. Skąd w nas taki fat shaming? Dlaczego tak ochoczo komentujemy grubsze sylwetki, czujemy się nimi zażenowani, żywo zainteresowani? Czasem wręcz przypisujemy grubym osobom zachowania czy cechy (zazwyczaj te negatywne) nawet ich nie znając.

Fat shaming, czyli zawstydzanie ze względu na tłuszcz (w domyśle za bycie grubą, ale w rzeczywistości dotyka to też osób w kanonie wagi) jest bardzo powszechny. Jest związany z kulturą diet, która uczy nas, że bycie szczupłą i w kanonie oznacza bycie zdrową, piękną, pożądaną itd. Odchudzanie w naszej kulturze staje się oczywistym celem każdej osoby, która choć trochę odstaje od sztywnych kanonów wagi i sylwetki. Do sytuacji przyczyniają się media, które komentują każdą, choćby mini fałdkę na brzuchach celebrytek, motywują do schudnięcia, żeby znaleźć miłość, na ślub czy po ciąży. Przedstawiamy szczupłe ciało jako szczyt marzeń.

No i same celebrytki — nie zapomnę TikToka, na którym Julia Wieniawa żartuje z tego, że "żre, więc jest gruba", ściskając w dłoniach "fałdkę", której zupełnie nie mogła zebrać z płaskiego brzucha. Jak miały się wtedy czuć osoby, które faktycznie nie wpisują się w kanon?

Dokładnie, wspierają to same celebrytki, nieraz mówiąc o swoim szczupłym ciele jako o potrzebującym odchudzania, z fałdki robiąc problem na skalę ogólnopolską. Zdarza się to niestety często, tylko nakręcając obsesję szczupłości.

Mamy też sytuację, w której bardzo modne są różne diety odchudzające i inne cud specyfiki obiecujące rzekome zdrowie, wyskakujące nam z reklam w niespodziewanych miejscach, a fit konta biją wciąż rekordy popularności. Żyjemy w tym i tym przesiąkamy. Nie podważa się często tego, co się dzieje. Kiedy napisałam na swoim profilu, że nie ma co spodziewać się ciałopozytywności po kontach, które całe opierają się na fatfobicznych porównaniach "przed i po" zalała mnie fala hejtu, zatroskanych o zdrowie grubych osób użytkowników.

Powiedzmy więc wprost — co jest nie tak ze zdjęciami przed i po? Przed dietą i ćwiczeniami i po niej, gdy kilogramy zostały zrzucone. Przecież osoba ze zdjęcia, uważa to za swój sukces.

Tak, przyzwyczailiśmy się do tego, że fatfobia i fat shaming są normalne, że nie widzimy nic niepokojącego w tysiącach zdjęć, które opiewają sukces schudnięcia, w sposób, który polega na zestawieniu ciała szczupłego z grubym i wyraźnym zaznaczeniu, że to grube było tym gorszym. Sukces został osiągnięty dopiero teraz, kiedy mamy te kilka, kilkanaście kilogramów mniej.

To bardzo toksyczne zestawienia, mają negatywny wpływ na postrzeganie własnego ciała. Dziwne, że mało kto przygląda się, jak te zdjęcia manipulują obrazem, to "przed", to często smutniejsza mina, bardziej przygarbiona sylwetka. Często mniej dopasowana bielizna, wypięty brzuch, gorsze światło, zaś zdjęcie "po", to zwykle wciągnięty brzuch, wyprostowana sylwetka, lepsze światło, dopasowane ciuchy, nierzadko makijaż. Zresztą na Zachodzie pojawił się trend, w którym same trenerki obnażają nieprawdziwość tych zestawień.

Tak jak słynne zdjęcie "przed i po" zrobione w 5 sekund — pokazywałaś nawet takie na swoim profilu.

Właśnie. Te zdjęcia wciąż utrwalają to "przed" jako gorsze, smutniejsze, wręcz synonim porażki. Tak nie powinno być. Jak mam się czuć, jeśli na zdjęciu przed jest ciało takie jak moje, a w komentarzach festiwal body shamingu na jego temat i gromkie brawa za pozbycie się tego, w odczuciu obserwatorów, żałosnego ciała? Nie ma szans, żeby to nie psuło nam nastroju i samooceny. Ja zawsze czuję się po czymś takim słabo. Dlatego nie oglądam takich zestawień i też to polecam. Musimy sobie zdać sprawę, że zdjęcia "przed i po" są fatfobiczne i że to, że tego nie widzimy to nie dowód, że tego nie ma, tylko raczej powód, aby lepiej zastanowić się nad sobą i swoim podejściem.

A co z osobami otyłymi, które same mówią o sobie źle i krytykują grubsze niż kanon sylwetki? Mówią, że problem fat shamingu nie istnieje. Czy to nie jest trochę tak, że oni "wiedzą lepiej"?


Lubię mówić, że wychowane w kulturze diet wszyscy i wszystkie jesteśmy fatfobami i fatfobkami. Mamy te uprzedzenia, nawet będąc grubymi, możemy je mieć! Żeby skończyć z uprzedzeniami tego typu, musimy przyjąć ten trudny i niepokojący fakt.

Tak, ja matka Cialopozytywu, jedna z bardziej znanych popularyzatorek ciałopozytywności w Polsce też jestem fatfobką i też nad tym pracuję w swojej psychice, to nie jest proste, bo cały świat nas raczej utwierdza w uprzedzeniach, niż z nimi walczy.

Zachowanie Anny Lewandowskiej było szkodliwe? Z drugiej strony może wywołało burzę, która sprawi, że więcej osób zacznie rozumieć problem fat shamingu?

Fatsuit na zachodzie porównuje się do black face'a. Pierwsze to przejaw fatfobii, drugie to przejaw rasizmu. W Polsce wciąż jesteśmy na etapie, że nie rozumiemy, że są grupy, które doświadczają dyskryminacji i nie należy się z nich śmiać, nie należy ich dla zabawy udawać i robić takich przebieranek.

Nie sądzę, żeby ta burza przyniosła coś dobrego, na pewno biorącym w niej udział wzrosły zasięgi, w tym samej Lewandowskiej, ale nie odbieram efektu tej burzy w pozytywny sposób. To jest jednak bardzo smutne, że pojawił się ten fatsuit. Społeczeństwo jeszcze bardziej się podzieliło, masa osób w złości napadała na fitcelebrytkę, więc też część jej broniła i doszło do nieprzyjemnej polaryzacji i zamknięcia dialogu.

Do tego doszły jakieś groźby pozwów np. wobec modelki plus size Ewokracji, mimo że później zostały wycofane, to sytuacja zdecydowanie wymknęła się spod kontroli i jeszcze wzmogła i tak już obecną w społeczeństwie fatfobię. A fanki Ani?

I tak zadowolone, bo ta przecież dla nich będzie dużo większą autorytetką body positive niż choćby wspomniana plus size modelka Ewokracja, czy działająca od wielu lat ciałopozytywna blogerka Galantalala, które punktowały ich idolkę.

One nie wpisując się w kanon, podważając obowiązującą retorykę dotyczącą ciała, mają dużo trudniej o zasięgi i o przebicie się do mainstreamu. Dlatego też je wspominam, bo kiedy mówimy o body positive, warto wspomnieć o tych, których ten ruch i te internetowe dramy personalnie dotyczą.

Wbrew pozorom to również aktywistce, Mai Staśko, się dostało. Wiele osób ją skrytykowało, "wzięło stronę" trenerki, a sama pracownica Lewandowskiej zarzuciła Staśko, że chce zyskać rozgłos na znanej celebrytce. Co byś powiedziała takim osobom?

Maja starała się nagłośnić sprawę, oczywiście, że zyskała przy tym rozgłos, ale dzięki niej media w Polsce w ogóle zajęły się tematem. Kiedy Ewokracja, modelka plus size, mówiła o takim samym piśmie przedsądowym, nie bardzo ktokolwiek się interesował.

Piękny przykład jak działa przywilej bycia w kanonie i posiadania wpływu na media i jak można go wykorzystać, żeby nagłośnić problemy marginalizowanej grupy. Część osób może uznać, że przesadzam, ale z ręką na sercu policzymy, ile grubych kobiet jest w Polsce na świeczniku w mediach, a ile szczupłych. Statystyki paraliżują, sprawdźcie to, jak będziecie oglądać TV!

Niektórzy czują się uprawnieni do krytykowania otyłych ciał, podkreślają, że otyłość to choroba, z którą należy walczyć, a swoje zachowanie tłumaczą troską. Na swoim profilu nazywasz to zachowanie terminem "fałszywa troska". Dlaczego uważasz, że ich postawa nie jest ciałopozytywna?

Fałszywa troska wywodzi się z tzw. troskliwego trollingu (ang. consern trolling). To ciekawe zjawisko dobrze rozpoznane i opisane na Zachodzie, postaram się je opisać na przykładzie fat shamingu, ale pamiętajmy, że może ono dotyczyć też innych kwestii.

Ten rodzaj trollingu polega na pozornym wspieraniu i pozornej chęci pomocy, ale tak naprawdę jest sabotażem. Coś na zasadzie "zgadzam się, ale…". W ciałopozytywności objawia się ciągłym pisaniem, że "otyłość to choroba", że "wszystko fajnie, samoakceptacja itd., ale jednak trzeba jakoś tym ludziom pomóc".

A co jest nie tak z mówieniem, że otyłość to choroba?

Fraza "otyłość to choroba" stała się wręcz tak częsta i uporczywa, że zdałam sobie sprawę, że przy żadnym innym ciele z nawet oczywiście widoczną chorobą, ludzie nie piszą "wszystko spoko, ale trądzik to choroba" albo "rozumiem samoakceptację, ale są jakieś granice, rak to choroba". Troska jest fałszywa, bo tak naprawdę chodzi o danie upustu uprzedzeniom. Gdyby chodziło o zdrowie, takie komentarze pojawiałby się pod każdym widocznie chorym ciałem.

One natomiast pojawiają się tylko pod ciałami poza kanonem wagowym, często nawet to nie są osoby z diagnozą otyłości, ale troskliwych trolli to nie interesuje.

Wybrali więc wyrafinowaną formę hejtu? Taki przytyk ubrany w troskę.

Chcą dać upust uprzedzeniom, ubrać fatfobię w przyjemną i akceptowaną formę. Udając zatroskanie, wyjść wręcz na bohaterów i bohaterki i podkopać rzetelną dyskusję. Jako że mówią coś fatfobicznego, co większość osób wychowana w kulturze diet popiera. Uzyskują więc szybki efekt poparcia i czują, że robią coś słusznego.

Troskliwy trolling nie zawsze jest świadomy, czasem naprawdę taka osoba wierzy, że swoim komentarzem zbawi świat, ale zwykle jest zupełnie nieprzemyślanym kalkowaniem znanych z kultury stwierdzeń. "Otyłość to choroba", "wystarczy przejść na dietę i się ruszać". Oczywiście wszystko dla źle pojętej troski, pseudotroski. Dlatego też nazywa się trollingiem, jest to uciążliwe i niektóre osoby potrafią robić to bardzo uporczywie.

Robić sobie misję z uświadomienia ludzi o czymś, co de facto każdy wie i słyszał już milion razy, a co w efekcie przyczynia się do wzbudzania w ludziach dyskomfortu i wstydu, a te wręcz przeciwnie, zamiast przynosić zdrowie, to je sukcesywnie odbierają.

Co jest złego w powiedzeniu komuś, że schudł?

Nigdy nie wiemy, dlaczego ktoś schudł, to po pierwsze. Po drugie taka osoba może mieć zaburzenia odżywiania, może chorować, może mieć niską samoocenę. Komentarze dotyczące wyglądu zawsze są nie na miejscu. Profesora psychologii Renne Engeln w "Obsesji Piękna" opisuje jak komplementy u większości badanych kobiet wpływają na pogorszenie samooceny.

Intuicja mówi nam, że mówienie kobietom, że są piękne buduje w nich pewność, ale okazuje się, że przeciwnie — odbiera ją. Komplety dotyczące wyglądu sprawiają, że bardziej skupiamy się na własnej powierzchowności i zaczynamy postrzegać się w kategoriach przedmiotu, obiektu obserwacji innych. To doprowadza do tzw. samouprzedmiotowienia, co zmniejsza naszą samoocenę i generuje szereg problemów. Także komplementy dotyczące wyglądu lepiej zatrzymać dla siebie. Jeśli chcemy komuś sprawić przyjemność i wesprzeć pewność siebie, to komplementujmy pasję, energię, cechy charakteru danej osoby, to co lubimy z nią robić czy za co ją cenimy.

Z drugiej strony krytykowanie sylwetek szczupłych, czyli skinny shaming bywa równie popularny, co fat shaming. Jak myślisz, dlaczego czujemy taką potrzebę wyrażania swojego zdania o ciałach innych osób?

To prawda, jest to forma body shamingu. Szczupłe dziewczyny słyszą często, że ich ciała z kolei są za mało krągłe, zbyt kościste czy za mało umięśnione. Zwłaszcza w starszym pokoleniu istnieje dużo mitów dotyczących tego, że kobieta musi mieć więcej ciała, żeby np. donosić ciążę.

Sama się tego dużo nasłuchałam i doświadczyłam dużo skinny shamingu w młodości, nieraz słysząc że na pewno mam anoreksje, czy że muszę więcej jeść, bo wiatr mnie porwie, co też przyczyniło się do zaburzonej relacji z ciałem. Ciągłe słuchanie, że coś z tobą jest nie tak naprawdę krzywdzi psychicznie.

Do tego kanon nakazuje nam nie tylko być szczupłymi, ale też mieć duże piersi i pośladki, idealna talię...


Tak, dlatego szczupłe dziewczyny też często czują się poza kanonem, mimo że nie są ofiarami fatfobii i systemowej dyskryminacji, mogą być regularnie niszczone przez otoczenie. Skinny shaming jest formą przemocy psychicznej, jak każdy rodzaj zawstydzania. Nie wiem, co ludzi pcha do takich zachowań. Być może chcą się poczuć pewniej przez zawstydzanie kogoś, być może chcą zranić, wyżyć się, a może wydaje im się, że w ten sposób faktycznie pomagają.

Jak więc rozmawiać o cudzym wyglądzie tak, by danej osoby nie urazić i nie promować toksycznych wzorców wyglądu?

Nie rozmawiać. Jest tyle innych tematów. Cała kultura kręci się wokół wyglądu ciała, więc róbmy przeciwwagę. Kobiety są nauczone krytykować swoje ciało i wręcz jesteśmy zobligowane do tzw. fat talk, czyli small talk'ów, w których wspólnie z innymi kobietami narzekamy na ciało (niekoniecznie na wagę) i je dewaluujemy, wręcz prześcigamy się w tym, co w nas nam się nie podoba. "A ja nie lubię tego", "to mi się nie podoba we mnie", "mogłabym mieć inną tę część ciała". Słynne bad hair day czy niekończące się rozmowy o odchudzaniu. To tzw. norma nakazująca, czyli coś co wypada, co wręcz musimy robić.

Ja zachęcam do tego żeby dyplomatycznie, bez robienia wykładów zmieniać temat, omijać takie rozmowy, a jeśli nie da się inaczej, to po prostu wychodzić, bo każda osoba, która bierze w tym udział i tego słucha, może mieć przez to problemy z samooceną i z relacją z ciałem.

14 sierpnia premierę miał twój klip "It's not about hair", który miał za zadanie normalizację kobiecego owłosienia. Dlaczego ten temat jest równie ważny w kontekście ciałopozytywności? Ktoś w końcu mógłby powiedzieć, że łatwiej po prostu zgolić włosy, niż zmienić sylwetkę pod kanon.

Jest to po prostu inny temat, którym się zajmuję, ale jednak ma inną skalę niż problem z fatfobią, której uświadomienie sobie w moim odczuciu jest dużo bardziej skomplikowane i rodzi więcej kontrowersji.

Włosy na ciele kobiety to jednak mój osobisty temat, od którego zaczęła się moja przygoda z ciałopozytywnością. Myślę że dzięki zapuszczeniu włosów pierwszy raz doświadczyłam na własnej skórze tak dużo hejtu, tak dużo strachu o to, jak to ciało jest odbierane. Także strachu przed przemocą fizyczną w świecie rzeczywistym, poza Internetem. To mi naprawdę dało do myślenia i pozwoliło też lepiej zrozumieć, co presja na wygląd i kanony z nami robią, jak polaryzują ludzi. Jak zabierają nam nasze ciała, wystawiając nas na pośmiewisko lub na piedestał, w zależności od czegoś tak mało od nas zależnego, jak ciało.

Włosów niby nie musimy golić, ale presja na robienie tego jest ogromna. Możemy się spotkać z hejtem czy agresją w miejscu publicznym, gdy tego nie robimy.

Gdybyśmy miały wybór procent golących kobiet i mężczyzn byłby podobny i nie zmieniałby się tak diametralnie w zależności od mody.

Ja osobiście miałam problemy po depilacji czy goleniu, dla mnie zaprzestanie walki z włosami to rodzaj rozejmu z ciałem i radykalnej akceptacji, a także wyzwolenie z podwójnych standardów dotyczących ciał kobiet i mężczyzn.

Za tym poszła rewolucja w moim myśleniu o ciele, zaczęłam zastanawiać się, jak sama uprzedmiotawiam ciało, ile rzeczy w kulturze wpływa na moje poczucie estetyki. Dla mnie zaprzestanie golenia włosów to był pierwszy krok do radykalnej zmiany podejścia do siebie, także do swojej roli jako kobiety.

Wiem, że dla wielu kobiet to jest tak samo ważny temat, jak dla mnie. Dotyka czegoś bardzo podstawowego, prawa do ciała i równości. Spot powstał, żeby wzbudzić dyskusję. Udało się! Przez Szulczewską ludzie wiedzą, że kobiet mają włosy na ciele i o tym rozmawiają!

O kobiecych kompleksach wiesz pewnie więcej niż ktokolwiek inny. Często organizujesz akcje, w których kobiety wysyłają ci anonimowo zdjęcia swoich nagich, niewpisujących się w kanon ciał, opisując, czego w nim nie lubią. Skąd w młodych dziewczynach tyle niepewności i kompleksów?

Młode dziewczyny są narażone na oglądanie celebrytek w social mediach, ciężko tam rozróżnić prawdę od fikcji, życie wygląda jak prawdziwe. Nikt nie wie, ile botoksu, kwasu hialuronowego czy innych rzeczy gwiazda wcisnęła sobie w twarz, jak bardzo musiała się wygiąć, żeby jej pośladki miały taki kształt, przez ile filtrów przeszło to zdjęcie.

Łatwo się na to nabrać nawet jak jesteśmy doświadczone, nasz mózg przyswaja te obrazy z ufnością, tworząc na ich podstawie wersję ciała idealnego, normalnego, pięknego. Potem patrzymy w lustro, a tam ktoś zupełnie odstający od tego, co widać na ekranie smartfona. Idzie się załamać. Trudno nie mieć kompleksów w takim świecie.

Niektórym osobom wydaje się, że na walkę z kanonem promowanym przez społeczeństwo i media jest jeszcze inny sposób: osiągnięcie go. Czy uważasz, że wpisanie swojego wyglądu w kanon może zapewnić nam umysł wolny od kompleksów?

Jako że kanony się zmieniają, a reklamodawcy nie ustają w wymyślaniu nowych problemów, na które sprzedadzą nam produkty, to myślę że droga do samoakceptacj i mająca na celu dostosowanie się do kanonów, może zmienić się w iście syzyfową pracę.

Nie wątpię, że są osoby, którym operacja plastyczna czy jakieś zabiegi pomogły z samooceną, jeśli jakaś część ciała stanowiła kompleks, ale nie wiem, na ile ciągłe skupianie się na gonitwie za kanonem może przynieść trwałą ulgę.

Ciężko chyba tak w pełni dojść do stanu całkowicie wolnego od kompleksów, jeśli ciągle goni się króliczka, jakim jest kanon?

Choćby sam fakt starzenia się i tego, że jego oznaki są poza kanonem, sprawia, że walka o ciało w kanonie skazana prędzej czy później jest na fiasko. W końcu procesy fizjologiczne zwyciężają, dla mnie ta gonitwa jest bezsensowna, ale jeśli ktoś lubi ścigać się w tym wyścigu — nic mi do tego.

Twój ciałopozytywny profil obserwuje na Instagramie prawie 50 000 osób. Często wstawiasz historie dziewczyn, które dziękują ci za to, że uratowałaś je od kompleksów. Czy sama o sobie mogłabyś powiedzieć, że jesteś osobą, która kompleksów nie ma? Czy da się w ogóle osiągnąć stan stuprocentowej akceptacji własnego ciała? Staram się nie myśleć dużo o wyglądzie, więc też nie myślę o kompleksach. Skupiam się na innych rzeczach. Zajmuję się wyglądem tyle, na ile muszę, ale nic ponadto. Czasem się umaluję czy zrobię jakąś wyjątkową fryzurę, ale to jest na tyle rzadko, że traktuję to wręcz jak performance.

Uważasz także, że żadne kosmetyki ani zabiegi estetyczne nie są nam potrzebne. Naprawdę można obejść się bez tego wszystkiego, co załamuje półki w drogeriach i perfumeriach? Tylko woda i mydło?

Swego czasu wywołałam mały skandal, bo oświadczyłam, że myje twarz sama wodą. Serio u mnie pielęgnacja i higiena na poziomie podstawowym, tyle żeby nie wydzielać zapachów i nie uprzykrzać życia innym i zachować zdrowie. Reszta mnie nie obchodzi. Nie żyje po to, żeby wyglądać, wbrew pozorom.

Staram się też wychodzić z perspektywy podmiotu, z perspektywy pierwszoosobowej, nie myśleć jak oceniają mnie inni, nie uprzedmiotowiawiać się. Myśleć o tym, jak się czuję, jak oddycham, czy jestem rozluźniona, gdzie mam napięcia, jak czuję się w ciele, gdzie jest moja uwaga, jak jest mi wygodnie. Wiadomo, wiele myśli jest nawykowych, ale pracuję żeby było jak najmniej tych o wyglądzie. Także nie mam kompleksów, bo o tym nie myślę, po co mam się w ogóle nad tym zastanawiać? Może zamiast myśleć czego w sobie nie lubimy, zastanowimy się co możemy zrobić, żeby było nam lepiej, żeby zwiększył się nasz dobrostan w ciele.

Jak powinnyśmy myśleć o swoim ciele na co dzień, by czuć się z nim dobrze? Sama wprost mówisz, że rezygnujesz z depilacji, makijażu, zabiegów kosmetycznych, myjesz twarz samą wodą. Ale co z kobietami, które lubią i stosują te rytuały, czy to oznacza, że nie są ciałopozytywne?

Ja zachęcam do czułości, do humoru, do wyrozumiałości. Myślmy o sobie, że to ciało daje nam żyć, zastanawiajmy się co dobrego dzięki niemu możemy robić, nawet oglądanie ulubionego serialu, spacer czy jedzenie są przyjemnościami, które mamy dzięki ciału.

Ciało walczy z chorobą, może dawać nowe życie, może chronić nas przed różnymi rzeczami. Warto to doceniać. Tu nie chodzi o zawstydzanie tych, które coś z ciałem robią, czy nie robią, ale o przyjrzenie się sobie, o uważność. Jeśli mamy duże kompleksy, to możemy wymyślić sobie nazwy dla części ciała. Czułe, zabawne, z dystansem. Uczymy się, że ciało nie musi spełniać naszych oczekiwań, nie musi być idealne w naszym odczuciu, żeby zasługiwało na troskę i dobre traktowanie. Ciało to Ty, warto o tym pamiętać. A ciałopozytywna będziesz jeśli będziesz szanować innych, nie tylko siebie.

Co możemy robić na co dzień, żeby zobaczyć w swoim ciele przyjaciela, a nie materiał do nieustannego upiększania?

Zaobserwować Ciałopozytyw i inne ciałopozytywne konta, dużo udostępniam w relacjach na Instagramie, więc łatwo sobie uzupełnić swój profil o treści ciałopozytywne. To bardzo ważne, żeby mieć przeciwwagę do zwykłych mediów. Czytać książki feministyczne i ciałopozytywne, szukać sposobów na zmianę myślenia o sobie. Jeśli nie mamy Instagrama czy social mediów to dobrze! Nie instalujmy ich! Ale warto poszukać wtedy na własną rękę stron fotografek body positive i sobie to oglądać codziennie. Z czasem zrobię taki kącik u siebie na stronie.

I zrobić porządek na social media?

Warto przyjrzeć się naszym reakcjom i odobserwować konta i fanpage, które psują nam relację z ciałem, które sprawiają, że czujemy się gorzej w ciele, chcemy od razu coś zmienić i zaczynamy czuć się mniej pewne siebie.

Warto odwracać głowę od wszystkich obrazów ciał zbyt zrobionych, zbyt przerobionych, które podkręcają presję na wygląd. Tam gdzie kierujemy uwagę, tam kierujemy energię. Warto pamiętać żeby nie poświęcać dużo czasu ciałom innych, którym zazdrościmy. Warto też znaleźć pasję, może jakąś, która pomoże nawiązać kontakt z ciałem np. dopasowany do możliwości ruch czy aktywność i regularnie się badać, dbać o dobrostan ciała, rozpoznać co, z tego co robimy nam służy, a co nie.

A do tego mniej myśleć o wyglądzie, więcej o samopoczuciu i tym, co możemy zrobić, żeby żyło nam się z ciałem lepiej, lepiej nie znaczy ładniej. Czasem warto też iść na psychoterapię. Robiąc coś dla psychiki, działamy też dla ciała i nierzadko to najlepszy krok, dużo ważniejszy niż dieta czy poranny makijaż.