4-latka jest izolowana od grupy, bo nie chodzi na religię. Ojciec demaskuje absurd systemu

Agnieszka Miastowska
Religia w polskich szkołach jest tematem ciągle dyskutowanym. Najprościej byłoby powiedzieć, że jeśli rodzic nie chce, by dziecko na nią chodziło, wystarczy je z zajęć wypisać. Nie jest to jednak takie proste, a jeszcze trudniejsze staje się, gdy dziecko ma 4 lata i w czasie zajęć religii jest izolowane od grupy rówieśniczej. Taką sytuację opisał na swoim Facebooku Marcin Zegadło — czy warto jest narażać własne dziecko na traumę wyobcowania, by ominęło dwie godziny religii w tygodniu? Jego wpis świetnie to wyjaśnia.
Czy posłać dziecko na religię? Ten ojciec wyjaśnia, dlaczego tego nie zrobi \ Unsplash @andyfalconerphotography

Religijny natłok

Religia w polskich szkołach do dawna jest palącym tematem. 42 proc. wyborców chciałoby, żeby religię wycofano ze szkół i przestano opłacać ją z budżetu państwa. Z religii oczywiście dziecko można wypisać, ale w wielu szkołach nie jest ona pierwszą albo ostatnią lekcją w planie zajęć, co nierzadko utrudnia sprawę.
To powoduje, że dzieci, które nie chodzą na religię i tak są w tym czasie w szkole — mają "wolne" lekcje, bo rzadko w tym czasie prowadzone są rzetelne zajęcia zastępcze, takie jak etyka.


Co więcej, w szkole podstawowej religia wygrywa z takimi przedmiotami, jak geografia, historia czy biologia. Poświęca się na nią nawet 608 godzin w 8-letnim cyklu nauczania (dane z lat 2019/2020).

Jednak religia zaczyna się już w przedszkolu i to właśnie wtedy następuje pierwszy moment, kiedy rodzice mają dylemat: zapisać czy wypisać dziecko z zajęć?

Konsekwencja czy trauma?

W swoim poście na Facebooku odniósł się do tego tematu poeta i pisarz Marcin Zegadło, który wypisał swoją 4-letnią córkę z zajęć religii, mimo że ta decyzja niesie za sobą przykre doświadczenia dla dziecka. Jego argumenty jednak wiele wyjaśniają i demaskują hipokryzję rodziców, którzy zapisują swoje dzieci na zajęcia z katechetką wyłącznie dla świętego spokoju. Swojego lub ich.
Facebook Screen
Zegadło zwraca uwagę na to, że w tygodniu 4-letnie dzieci mają aż dwie godziny religii. Co więcej, jest ona w środku planu, dlatego jego córka na czas zajęć jest separowana od swojej grupy.

Dziewczynka źle to znosi, najpewniej nie umie jeszcze w pełni zrozumieć, dlaczego nie może zostać z rówieśnikami i znaną nauczycielką w sali. Ojciec jednak uważa, że przekazanie córce nauki, że należy postępować w zgodzie z własnymi poglądami, jest tego warte.

— Ponieważ żyjemy w kraju pełnym katolików, zarówno tych głęboko wierzących, jak i tych nominalnych, których przytłaczająca większość stanowi normę, nikt nie pomyślał o tym, że część dzieci źle znosi tego rodzaju rozłąkę ze swoją grupą, koleżankami i kolegami — wyjaśnia we wpisie.

Podobna sytuacja występuje w szkołach, gdzie religia także zazwyczaj jest w środku planu. Ponadto przedmiot ten liczy się do średniej, więc niektórzy uczniowie chodzą na religią, by zdobyć kilka setnych więcej.

Marcin Zegadło podkreśla, że większość rodziców posyła dzieci na religię z własnej wygody. Religia w przedszkolu bywa przedstawiana jako zabawa — modlitwy i piosenki. Rodzice nie chcą także narażać swoich dzieci na traumę — wyobcowanie z grupy rówieśniczej. Ojciec jednak nie poddaje się i podkreśla, że to jedyny sposób na nauczenie dziecka życia w zgodzie z własnym światopoglądem.
Facebook Screen Marcin Zegadło


— Moglibyśmy przecież jak większość posłać dziecko na zajęcia z religii i oszczędzić naszej córce traumy rozłąki z grupą rówieśniczą, którą fatalnie znosi, bo już taka jest i nie ma na to rady. Niestety już tak mamy, że próbujemy być konsekwentni i nie chcemy sprzedawać dziecku światopoglądu, z którym dogłębnie nie zgadzamy się [...] — tłumaczy w swoim poście.

Ktoś mógłby zapytać, czy na lekcji religii dzieją się rzeczy nieodpowiednie dla 4-latki, czy kolorowanki, opowieści o świętych i męczennikach będą miały negatywny wpływ na dziecko? Zegadło podkreśla, że jego decyzja motywowana jest tym, że nie zgadza się z całym nauczaniem kościoła i nie chce w żaden sposób dokładać cegiełki do tej instytucji.

Religijna większość?

W swoim apelu Zegadło sugeruje, że wcale nie jest w światopoglądowej mniejszości — to większość rodziców ma obiekcje w stosunku do nauczania dzieci religii — wolą jednak wybrać najłatwiejsze rozwiązanie.

— Jest tak między innymi dlatego, że niestety większość polskich rodzin żyje w piętrowym kłamstwie związanym ze swoim światopoglądem, a tym, co stanowi ich rzeczywistość i codzienność — pisze Zegadło.

Wyjaśnia, że przeciętna polska rodzina traktuje religię katolicką wybiórczo. — Bierze sobie z tego katolicyzmu to, co jej się podoba, czyli: wycieczkę do kościółka dwa razy do roku, wódeczkę na komuniach i chrzcinach oraz ślub kościelny (no bo jak to tak bez białej sukni i wzruszeń przed obliczem Boga) — zauważa.

— Dobrze byłoby jednak pomyśleć o tych, którzy tego rodzaju fikcje odrzucają i których odrobinę bardziej obchodzi to, że nawet jeśli "nasz proboszcz taki nie jest", to jego Kościół od papieża Franciszka poczynając, a na wikarym kończąc — taki jest — podsumowuje.

Przedszkola ani szkoły nie dają równych możliwości wyboru dzieciom, które nie chcą lub nie mogą uczęszczać na lekcję religii. Dopóki dla religii nie powstaną alternatywne zajęcia, na których dzieci będą mogły na równych zasadach spędzać czas w grupie i zdobywać wiedzę na ocenę, dopóty nie dowiemy się, która strona — ta religijna czy nie — okazałaby się mniejszością.