– Skoro udało się zawrzeć w Polsce po 89. roku rozsądny kompromis, to po co go burzyć? Po co zmieniać coś, co dobrze działa? Jak chcą wojny, to będą ją mieli – odpowiada mi Witold Czarnecki z Prawa i Sprawiedliwości, kiedy mówię mu, że 66 proc. Polaków chce, żeby religia dla dzieci była finansowana przez Kościół.
Tymczasem szkolne lekcje religii stają się coraz większym problemem. Dane mówią same za siebie: 42 proc. wyborców chciałoby, żeby religię wycofano ze szkół i przestano opłacać ją z budżetu państwa, 24 proc. uważa, że miejsce odbywania się zajęć jest dobre, ale sposób finansowania zły – to Kościół powinien zadbać o edukację katolicką. Tylko 30 proc. z nas uważa, że "jest dobrze tak jak jest". Co – w przededniu wyborów – sądzą o tym politycy?
Koalicja Obywatelska: jest kilka warunków, które trzeba spełnić
– Skoro Kościół odpowiada za treść i formę zajęć, to powinien również za te zajęcia płacić. Zwłaszcza że obecnie kosztuje to budżet państwa ok. 1,48 miliarda złotych rocznie. Religia prowadzona w kościele czy salkach katechetycznych służyłaby wszystkim, szczególnie na poziomie szkoły średniej. Również tym wierzącym, którzy mieliby zapewnioną inną atmosferę. To byłoby dla nich bardziej duchowe przeżycie, niż lekcja między matematyką a biologią, pośród uczniów, którzy nie są zadowoleni z tego, czego się aktualnie uczą, a czas wykorzystują na odpisywanie innych lekcji – mówi Katarzyna Lubnauer z Nowoczesnej.
Wierzy, że odejście od religii w obecnym kształcie w szkole jest możliwe, a wówczas nie byłoby już miejsca na ułudę, że każdy Polak to katolik, bo "można być protestantem jak chociażby Adam Małysz, można być ateistą lub agnostykiem, czy Muzułmaninem, jak polscy Tatarzy".
Mam duży szacunek dla osób wierzących, ale nie można utożsamiać katolicyzmu z przynależnością do narodu. Poza Kościołem też są wartości, a ci, którzy w swoim zacietrzewieniu ich nie widzą, są prawdziwymi nihilistami – kwituje posłanka.
Zauważa jednak ważny pozytyw prowadzenia religii w szkołach. – To fizycznie dogodne dla rodziców, którzy są zapracowani i nie mają czasu wozić dzieci ze szkoły do salek katechetycznych czy kościoła. Dlatego religia powinna zostać w szkołach, ale pod kilkoma warunkami – mówi
Ocena z religii nie może być wpisywana na świadectwie, a katecheza (poza rokiem komunijnym) powinna odbywać się na pierwszych lub ostatnich godzinach lekcyjnych tylko raz w tygodniu ("to nawet przyznaje wielu katechetów").
Zgadza się z nią Małgorzata Tracz (Partia Zieloni), która dodaje, że etyka traktowana jest w szkole po macoszemu (np. zaczyna się o 19.30), a na religii zamiast wiedzy oceniane są praktyki religijne: obecność na spowiedzi w pierwszy piątek i rozmaite rekolekcje. – Wiara nie powinna podlegać ocenie. Dlatego uważam, że debata na temat religii w szkołach powinna się odbyć – w porozumieniu z rodzicami i nauczycielami – mówi.
Podobne zdanie mają ich wyborcy: 64 proc. chce całkowicie odseparować zajęcia z religii od szkoły, 26 proc. dopuszcza możliwość pozostania religii w szkole, jeśli będzie finansowana przez Kościół. Tylko 7 proc. wyborców KO chce zachowania obowiązującego dziś modelu.
Zjednoczona Lewica: te pieniądze mogą iść na ciepły posiłek lub edukację językową
O tym, że konsultacje, w których weźmie się pod uwagę głosy rodziców, uczniów i nauczycieli, powinna się odbyć, przekonana jest również Magda Biejat z Razem.
– Szkoły są przeładowane, a dyrektorzy mają duże trudności w układaniu planu lekcji, dzieci uczą się do wieczora. Między innymi dlatego religia powinna zniknąć ze szkół. Poza tym jednym z elementów nowoczesnych demokracji jest rozdział państwa od Kościoła we wszystkich obszarach. Nie chodzi o to, żeby dyskryminować katolików, lecz żeby wszyscy mieli równe prawa – tłumaczy warszawska kandydatka do Sejmu.
Dlatego dopuszcza możliwość, żeby dzieci uczyły się religii w salkach katechetycznych np. w niedzielę przed mszą, tak jak poza szkołą muszą to realizować dzieci innych wyznań. Przypomina też, że dziś, mimo że państwo płaci wynagrodzenie katechetom, nie ma wpływu na to, kto naucza i w jaki sposób przebiega proces edukacyjny.
Gdyby państwo za to nie płaciło, w budżecie zostałoby prawie 1,5 miliarda złotych rocznie. – Nie chciałabym, żeby decyzja o tym, na co przeznaczyć pieniądze, które nie wypływałyby z budżetu na religię, była decyzją polityczną. W tym celu powinny być przeprowadzone szerokie konsultacje nauczycieli, rodziców i uczniów. Gdyby jednak zależało to ode mnie, to w pierwszej kolejności przeznaczyłabym je na pensje nauczycieli. To, jak słabo są opłacani, sprawia, że najlepsi odchodzą z tego zawodu. Niedługo moje dzieci idą do szkoły, chciałabym, żeby uczyli je najlepsi specjaliści – mówi.
– Nie sądzę, żeby udało się to wprowadzić za tej kadencji, jeżeli PiS będzie przy władzy. Ale w niektórych szkołach to się dzieje już naturalnie – religia znika, bo nikt nie chce na nią chodzić – kwituje.
Podobnego zdania jest Adrian Zandberg, którego zdaniem coraz mniejsza liczba osób chodzących na religię jest efektem upolitycznienia Kościoła, w którym biskupi i katecheci zajmują się agitacją na rzecz jednej partii. – Poza tym wpychanie religii do gardła musi skończyć się oporem. Dlatego religia w szkole nie służy nikomu. Wierzącym odbiera charakter przeżycia, niewierzącym kojarzy się z niechcianym przedmiotem, który trzeba "odbębnić" – mówić.
W przeciwieństwie do swojej partyjnej koleżanki nie jest w kwestii religii w szkołach dogmatykiem: dopuszcza możliwość wynajmowania szkolnych pomieszczeń Kościołowi, jeżeli okazałoby się, że dzieci w danej szkole mają utrudnione dotarcie na religię poza nią.
– Ale publiczne pieniądze wydawane do tej pory na religię można wydać sensowniej, np. na ciepły posiłek w szkole dla każdego dziecka albo edukację językową, której nigdy za dużo – mówi.
Większość wyborców Zjednoczonej Lewicy się z nimi zgadza – aż 81 proc. chce usunięcia religii ze szkół, kolejne 17 proc. dopuszcza jej pozostawienie ale tylko w formie finansowanej przez Kościół.
Prawo i Sprawiedliwość: Kościół nie śpi na pieniądzach, równie dobrze można zrezygnować z fizyki
Partia rządząca możliwości jakiegokolwiek przeformułowania lekcji religii nie dopuszcza.
– Do wódki i pacierza się Polaka nie namawia! Religia w szkole to dobre rozwiązanie, komu to nie pasuje? Jakiejś małej grupce ludzi? Jesteśmy tolerancyjni, każdy musi się tu czuć dobrze, ale większość Polaków to katolicy. Poza tym kościoły są zimne i nieogrzewane, a przemieszczanie się wielu osób na trasie kościół-szkoła może spowodować wiele kolizji drogowych, nawet śmiertelnych – tłumaczy mi Witold Czarnecki.
Nie dopuszcza też możliwości finansowania religii przez Kościół, bo "Kościół na pieniądzach nie śpi".
Zdaniem jego partyjnego kolegi, Jarosława Sellina, religia zawsze w niepodległej Polsce odbywała się w szkołach, więc jej funkcjonowanie w publicznej edukacji jest zupełnie naturalne. – Religia jest jedną z najważniejszych rzeczywistości, w której funkcjonuje każdy człowiek, niezależnie od tego, czy się jest jej wyznawcą. To fenomen kulturowy. Jak ktoś nie chce uczęszczać na religię, to może wybrać etykę. Skoro ktoś chce wyprowadzać religię ze szkół, to czemu nie fizykę? To sprawa równorzędnie ważna – mówi.
Tymczasem aż 22 proc. wyborców PiS chciałoby zlikwidować religię w szkołach i prowadzić ją za pieniądze kościelne, 20 proc. chciałoby, żeby religia odbywała się w szkole, ale była finansowana przez Kościół, a 54 proc. chce zachować obecny model.
Koalicja Polska (PSL-Kukiz'15): może referendum?
W Koalicji Polskiej zdania są podzielone. – Nie mówię, że scenariusz zmiany w finansowaniu religii jest niemożliwy, ale uważam, że obecnie funkcjonujący model jest modelem odpowiednim. Nie ma potrzeby go zmieniać. Przecież przepełnieniu szkół nie jest winna religia, tylko pseudoreforma edukacji pod dyktando polityczne – mówi Mirosław Maliszewski z PSL.
Na moją sugestię, że 1,48 miliarda z budżetu państwa mogłyby zostać przeznaczone na inny szkolny cel, odpowiada krótko: "inne cele też może zapewnić państwo, skoro chwalimy się, że mamy tak dobrą sytuację gospodarczą".
Nie zgadza się z nim Paweł Kukiz, choć zaznacza, że wygłasza tylko prywatną opinię; w partii Kukiz'15 i PSL nie ma dyscypliny partyjnej w kwestiach światopoglądowych.
– Jako osoba wierząca uważam, że religia powinna być ze szkół wyprowadzona, bo obecne jej funkcjonowanie tylko szkodzi wierze jako takiej. Sądzę jednak, że decyzję na ten temat powinien podjąć naród w referendum – mówi.
Jego zdaniem najpierw powinno się zmienić ustawę o referendum tak, by jego wynik obowiązywał władzę; póki co jest tylko rozpatrywaną przez Sejm wskazówką, a więc niezależnie od opinii Polaków decyzję podejmują partie polityczne.
– Powinna pojawić się ankieta z trzema pytaniami: czy chcesz religii w szkołach, czy w przypadku wycofania powinno ją finansować państwo czy kościół i na co przeznaczyć pieniądze w przypadku, gdyby ten sposób finansowania się zmienił – mówi.
I może to jest dobry trop? Choć można też tak beztrosko, jak chciałby Janusz Korwin-Mikke (Konfederacja) – "W jednej szkole tak, a w innej inaczej. W jednej klasie tak – a w drugiej inaczej. Wedle życzeń rodziców. Dlaczego we wszystkich szkołach ma być tak samo, na litość boską?".
Jeśli w referendum potwierdziłyby się preferencje wyborców (zaczerpnięte z najnowszego sondażu Kantar przeprowadzonego na pełnoletnich Polakach w dniach 1-5 października 2019 r.), religia przestałaby być opłacana przez państwo. Za pieniądze, które się na to przeznacza, można codziennie dać dzieciom ciepły posiłek.