Nie rozumiem ludzi, którzy odwołują wesela przez pandemię. Chcieliście ślubu, czy wielkiej pompy?

List do redakcji
Od czasu poluzowania obostrzeń wesela w Polsce są możliwe, jeśli nie przekroczymy liczby 150 gości. Jednak w Internecie znajdziemy mnóstwo ogłoszeń o sprzedaży terminu. "Młodym zależy tylko na pokazówce, chcą wielkiej imprezy, więc wolą nie brać ślubu niż zrobić to bez pompy" — pisze w liście do redakcji jedna z czytelniczek. Czy chęć odwołania wesela o mniejszej liczbie gości niż zakładano to fanaberia, czy rozsądek?
Od czasu poluzowania obostrzeń możliwe są śluby, limitem jest jednak liczba 150 gości. Czy chęć odwołania wesela o mniejszej liczbie gości niż zakładano to fanaberia, czy rozsądek? \ Unsplash
Poniżej zamieszczamy treść listu, który przesłała do nas Kamila. Jej głos nie jest wyjątkiem. Na wielu forach nie brakuje gorących dyskusji między zwolennikami kameralnych ślubów oraz wielkich wesel.

Czy rezygnacja z planowanego ślubu z powodu braki możliwości zaproszenia dużej liczby gości to przypadkiem nie dowód, że parze młodym zależy bardziej na imprezie, niż na małżeństwie?

"Wolą nie wziąć ślubu niż zrobić wesele bez pompy"


"Od początku pandemii ciągle słyszę o kryzysie związków. Jedni przeżywają trudne chwile, bo nie widzieli się miesiąc, inni są na skraju rozstania, bo musieli (o zgrozo!) spędzić ze sobą kilka tygodni w jednym mieszkaniu.


Jak czytam kolejne porady, jak wytrzymać z partnerem, to zastanawiam się czy tym ludziom kiedykolwiek na sobie zależało. Widzą się za często to mają przesyt, spotykają za rzadko to zapominają, że w ogóle są ze sobą.

Teraz po fali rozstań 'przez Covid' mamy falę odwoływania ślubów. Tak jakby 150 gości to za mało, żeby zmieścić rodzinę i przyjaciół przy jednym stole... Moje dwie przyjaciółki miały w te wakacje wyjść za mąż, cały ostatni rok słuchałam o przygotowaniach do wesela, a teraz słyszę, że odwołują śluby.

Jedna twierdzi, że boi się wirusa, szczególnie że na weselu zawsze jest gromada babć, ciotek i wujków, ogólnie towarzystwa 60+ i nie chce ryzykować ich zdrowia. Z jednej strony to rozumiem, z drugiej przecież ciągle spotykamy się z rodziną na grillach czy imieninach. Druga powiedziała mi ostatnio, że 'na 150 gości to osiemnastka, a nie wesele'. Zgłupiałam.

Może mentalnie jestem starsza niż moje znajome, a może nawet staroświecka, bo zawsze wydawało mi się, że ślub — niezależnie od tego, czy kościelny, czy cywilny — ma być symbolem miłości, zawiązania wspólnej przyszłości, dojrzałej decyzji.

Okazuje się, że jeśli naszej sukienki nie ma okazji zobaczyć przynajmniej 180 osób z 'najbliższej rodziny i przyjaciół', nie przyjedziemy pod kościół limuzyną albo niepodany zostanie czteropiętrowy tort, to nie ma sensu nawet brać ślubu.

Mama mojej przyjaciółki stwierdziła nawet, że 'skoro taki dzień jest tylko raz w życiu, to w białej sukni powinni zobaczyć ją wszyscy'. Czyli kto? Sąsiedzi i koleżanki z pracy stryjecznej ciotki?

Moda na minimalizm w każdej dziedzinie życia w teorii od dawna trwa. W kwestii ślubów na początku pandemii przewidywano, że mini-śluby będą hitem nawet po wirusie. Kameralne, nastawione na spokojną celebrację, na których głównymi i najważniejszymi gośćmi są młodzi, a nie stado wujków w wężyku tańczących do 'Przez twe oczy zielone'.

W Polsce to nie przejdzie. Ważniejsza jest wielka pompa, niż małżeństwo! 'Zastaw się, a postaw się' to zasada wiecznie żywa. Może najlepiej zaniechajmy ślubów, ta 'nieistotna' ceremonia właściwie jest mniej ważnym punktem programu niż czekoladowa fontanna przy weselnym słodkim bufecie.

Może niech każdy z nas raz w życiu weźmie kredyt i zrobi imprezę na minimum 200 osób. Gdy emocje i zachwyt wśród znajomych i rodziny miną, a my nadal będziemy mieli ochotę, to weźmiemy ślub. Wtedy już na pewno z miłości, bo 'pokaz' już się odbył".