"Widziały gały, co brały". Dlaczego Meghan obrywa za ratowanie własnego związku?

Katarzyna Chudzik
O tym, że Meghan Markle i książę Harry zrezygnowali z książęcych przywilejów i postanowili przeprowadzić się do Kanady, trąbią wszystkie światowe media. Większość komentatorów jest oburzona decyzją księżnej Sussex, bo ich zdaniem "widziały gały, co brały", a więc jak się życie na dworze nie podobało, to trzeba było w ten związek nie wchodzić. O tym błędzie w rozumowaniu przy wyborze partnera porozmawiałam z psycholożką Marią Rotkiel i kobietami, które trzymają kciuki za Meghan Markle.
Meghan Markle i Harry Mountbatten-Windsor wzięli ślub 19 maja 2018 roku Instagram.com
I żyli długo i szczęśliwie?
Za Meghan murem stoi Agata, która jest zdania, że za wiele – uznawanych przez innych za błędne – decyzji kobiet obwiniać trzeba popkulturę. Bajki, które kończą się ślubem i sentencją "i żyli długo i szczęśliwie", męskich bohaterów filmów – początkowo zimnych i niedostępnych – którym miłość redefiniuje spojrzenie na świat.

– W przypadku Meghan dotyczy to małżeństwa z księciem, ale bardzo często takie sformułowanie "widziały gały, co brały" słyszą kobiety w toksycznych związkach. Bo niby mówi się o tym, że alkoholika miłością nie wyleczysz. Mówi się o tym, że jak raz uderzy, to pewnie uderzy po raz drugi i trzeba zwiewać. Ale nie mówi się o tych sprawach mniej "ekstremalnych", bo zakłada się, że miłość zniweluje wszystkie codzienne problemy, niesnaski, niezgodności, uwarunkowania. I to naprawdę jest na tyle silnie w nas wpajane od wczesnego dzieciństwa, że kiedy ta miłość się pojawia i towarzyszą jej super emocje, chcąc nie chcąc, w to wierzymy. A potem jesteśmy rozczarowane. I tylko od nas zależy, co z tym zrobimy. Meghan okazała się wyjątkowo odważna, bo chce zmienić swoje życie i podjętą decyzję, jednocześnie nie rezygnując z miłości – opowiada mi 33-latka.


"Mówiłam, że tak będzie"
Historia Agaty jest dość klasyczna – związała się z rozwodnikiem, który porzucił żonę. Pół roku po rozwodzie poznał Agatę. – Wszyscy mi mówili, że facet, który za nic ma przysięgę małżeńską, który w młodym wieku i bez specjalnych dramatów podejmuje decyzję o rozwodzie, jest facetem niestałym. Że nigdy nie będę mieć przy nim poczucia bezpieczeństwa i stabilizacji – wspomina.

Mieli rację, historia się powtórzyła, choć w ich przypadku – na szczęście – do ślubu nie doszło. Po dwóch latach Piotr powiedział jej, że już do niej niczego nie czuje, a wszystkie plany "na całe życie" może uznać za niebyłe. Największy żal dziewczyna ma jednak nie do swojego ex, a do własnej mamy, która w dniu rozstaniu powiedziała: "mówiłam, że tak będzie, sama jesteś sobie winna".

I choć córka przyznaje jej rację w tym konkretnym przypadku, to nie uważa, żeby była to życiowa prawda i ma do niej żal za spłaszczenie tej relacji. Trzyma kciuki za Meghan i Harry'ego właśnie dlatego, że odnajduje w nich swój miniony związek, ale z happy endem.

– Jestem przekonana, że ludzie ostrzegali Meghan przed wżenieniem się w rodzinę królewską. Zresztą można było o tym nawet przeczytać w mediach. I mogło być tak, że ona by po tych kilku latach nie wytrzymała presji i wniosła wniosek o rozwód. Mogło być tak, że Harry by jej powiedział “przecież wiedziałaś kim jestem i jak żyję, pretensje możesz mieć teraz tylko do siebie". A jednak nie, wygląda na to, że w tym przypadku do głosu nie doszedł egoizm i trzymanie się dawno ustalonych zasad. Postanowili coś zmienić, zamiast oskarżać się nawzajem – opowiada.

Sama chciałaby w przyszłości realniej oceniać sytuację, być ostrożniejsza, nie wchodzić w relacje obarczone ryzykiem. Wie jednak, że pewnie zmieni podejście, gdy się zakocha.

Zdaniem Marii Rotkiel to słuszne podejście. – Mówimy o uczuciu, zakochaniu, miłości. Niech pierwszy podniesie rękę ten, kto myśli przytomnie, logicznie i konstruktywnie, kiedy jest zakochany. Nie kalkulujemy, czy będzie mi za kilka lat z tą osobą dobrze, czy to jest dobra decyzja, czy ona mi się opłaca. Będąc zakochanymi, stawiamy na uczucie. I może to i dobrze, że nie jesteśmy w stanie z wyprzedzeniem przewidywać konsekwencji? – mówi psycholożka.

"Przecież zawsze był agresywny"
Sęk w tym, że czasem sformułowanie "widziały gały, co brały" używane jest po to, żeby po raz drugi wiktymizować ofiarę (na przykład) przemocy domowej. Wciąż bowiem do głosu dochodzi przekonanie, iż kobieta wszelkie negatywne sygnały powinna – mimo zakochania – dostrzec momentalnie i na pewno ich nie zignorować. Jeśli tego nie zrobi, nie warto jej współczuć ani pomagać.

– Nie czuję się ofiarą przemocy, ale raz mój – były już – narzeczony popchnął mnie na ziemię, przez co uderzyłam się w głowę. Od razu zaczął płakać i przepraszać. Może bym mu wybaczyła, gdyby nie to, że bełkotał coś, że go "sprowokowałam". Widziałam kiedyś przemoc w mojej rodzinie i nie chciałam do tego dopuścić w swoim życiu – opowiada Dominika.

Pobiegła do przyjaciółki dwie ulice dalej. Ta jednak, zamiast "być razem z nią w szoku", powiedziała, że nie jest zdziwiona. Przypomniała, że kiedyś jej narzeczony z kimś się pobił na imprezie, że ostro krzyknął na inną ich koleżankę, a zawsze w sytuacjach konfliktowych zachowywał się niepokojąco, nie do końca nad sobą panował.

– To było najtrudniejsze na świecie, ale jakoś to przełknęłam. Wytłumaczyłam sobie, że pochodzę z takiego a nie innego domu, że być może nie do końca wiem, jak powinny wyglądać zdrowe relacje. Tylko proszę sobie wyobrazić, co w takiej sytuacji czuje kobieta, która jest mniej świadoma siebie i bardziej uzależniona od swojego partnera? Jak jej ktoś powie "no co ty, nie wiedziałaś, że on taki jest?", to sobie pomyśli, że to z nią coś jest nie tak. Nie będzie miała odwagi odejść, skoro zdecydowała się na taki związek. I jeszcze nie daj Boże jak mają ślub czy dziecko – opowiada.

Nie ma zdania na temat Megxitu, ale argument, że księżna "powinna to wcześniej przemyśleć" radzi sobie wsadzić komentującym głęboko w... gardło. Takie słowa nigdy nie powinny padać.

– Nie powinniśmy też obwiniać samych siebie. Nie denerwujmy się na siebie za decyzje, działania i ryzyko podjęte w przeszłości, bo teraz mamy wiedzę, której wtedy nie mieliśmy. Nawet w trakcie podejmowania decyzji można mieć wątpliwości i obawy, ale skoro podjęliśmy taką decyzję, to była to decyzja, na którą byliśmy gotowi, ryzyko, które byliśmy w stanie podjąć. I w tym, że po jakimś czasie okazało się, że sytuacja jest trudna, że czegoś nie przewidzieliśmy, nie ma żadnej naszej winy. To jest bardzo częsty błąd poznawczy. Nie oznacza, że nie należy wyciągać z tej sytuacji wniosków, uczyć się większej uważności i mniejszej pochopności – tłumaczy psycholożka.

"Uznał, że jednak chce mnie uszczęśliwić"
Poza tym obarczona ryzykiem sytuacja nie zawsze kończy się źle i zdarza się, że myślenie disney'owsko-życzeniowe ma sens. Tak było w przypadku Karoliny, która swojego przyszłego męża poznała w 29. roku życia, kiedy miała wizję siebie jako żony i matki. On już w pierwszym miesiącu znajomości powiedział jej, że pochodzi z rozbitej rodziny i że żadnego papierka nie będzie podpisywał, choć bardzo mu na niej zależy. Ona otwarcie powiedziała mu o swoich oczekiwaniach, ale... nic z tym nie zrobili.

Wszyscy znajomi mówili to samo: “rozstańcie się już teraz, później będzie trudniej, to strata czasu”. Sfrustrowana Karolina napisała wówczas post na jednej z dziewczyńskich grup facebookowych, pytała, czy ktoś miał podobny problem. Nie chciała kończyć związku.

– Dostałam chyba z 200 komentarzy. Wszystkie w tym samym tonie. Ale zaryzykowałam, nie posłuchałam tych, mądrych skądinąd, rad. Dzisiaj jesteśmy razem już 4 lata i w czerwcu bierzemy ślub, a potem planujemy zmajstrowanie dzieciaka. Po prostu coś się w nim zmieniło, dojrzał. Widział, że czasem jest mi smutno, jak bywaliśmy na ślubach znajomych, choć nie chciałam się do tego przyznać. Uznał, że i tak chce być ze mną do końca życia, więc skoro mi tak zależy, to chce mnie w ten sposób uszczęśliwić. I mi taka motywacja całkowicie wystarcza – śmieje się Karolina.

Zapytana o Meghan, stwierdza, że to analogiczna sytuacja. – Pewnie na początku myślała jedno – że to udźwignie, a potem drugie – że jednak nie da rady. I doszli jakoś do wspólnego celu. A krytykowanie przez osoby, które ich nawet nie znają, jest totalnie bez sensu. Mimo wszystko każda sytuacja jest inna, a już ich przecież totalnie wyjątkowa – mówi.

Czy umiesz przewidzieć przyszłość?
– Zarzuty z cyklu "widziały gały..." mogłyby mieć sens, jeśli założylibyśmy, że ludzie mają zdolność przewidywania przyszłości. Każdy z nas, na własnym przykładzie, powinien się już dawno zorientować, że bardzo często podejmujemy decyzję, która w danym momencie wydaje nam się najsłuszniejsza, najłatwiejsza, albo którą podpowiadają nam emocje. Dopiero przyszłość pokazuje, jakie ponosimy realne konsekwencje – tłumaczy Maria Rotkiel.

Dodaje, że warto uświadamiać to krytykującym nam osobom. – Gdybyśmy chcieli wieść życie, które uchroniłoby nas przed błędami, niepotrzebnym ryzykiem, ceną, którą przychodzi nam zapłacić za nieudane decyzje, trudnymi momentami, to musielibyśmy być w bezruchu, czyli nie podejmować żadnych decyzji, wieść życie prostego organizmu jednokomórkowego, który nie jest targany uczuciami, nie chce doświadczać ani się rozwijać – mówi.

Trzyma kciuki za Meghan i Harry'ego, bo ewidentnie – w bardzo trudnych okolicznościach – szukają swojego pomysłu na to, jak być szczęśliwą rodziną: nie tylko taką, która będzie zaspokajać potrzeby innych.

– Tymczasem my wciąż oceniamy osoby publiczne, bo wydaje nam się, że są naszą własnością i mamy do tego prawo. Szkoda, że troszkę trudniej przychodzi nam autorefleksja – kwituje psycholożka.