To zawsze była moja wina. Zawsze. To ja przyszłam za wcześnie z pracy, za późno, nie zadzwoniłam, nie zapytałam, nie kupiłam, albo kupiłam za dużo... Nawet wtedy, gdy mnie uderzył powiedział: „Zobacz do czego mnie doprowadziłaś! To wszystko przez ciebie! Zdenerwowałaś mnie! Jesteś sobie winna!”. A potem błagał o wybaczenie.
Poznaliśmy się w pracy. To była firma transportowa. Zaczynaliśmy od najniższego szczebla. Młodzi ludzie, dużo energii, studia w międzyczasie. Byliśmy sobą zauroczeni, bez problemów, bez zobowiązań, tacy beztroscy. Nie mogliśmy się od siebie odkleić. On imponował mi swoim spokojem, kulturą osobistą, był szarmancki „Mało dziś takich facetów” pomyślałam. Zimą chodził w kaszkiecie, szaliku i zawsze w skórzanych rękawiczkach. Otwierał mi drzwi, przepuszczał w przejściu, zdejmował mój płaszcz, gdy wchodziliśmy do kawiarni. Mężczyzna z klasą. Takiego chciałam.
„Chyba nigdy nie pozwoli mi odejść, chociaż bym chciała”
Miał trochę zaniżoną samoocenę. Czasami się obrażał. Nie znał się za bardzo na żartach. Ale może dlatego wydał mi się taki poważny, dorosły, bardziej dojrzały niż inni. Co prawda wtedy nieważne było jak bardzo jest zaradny, jaką ma rodzinę. Nic nie miało znaczenia. Razem chcieliśmy się dorabiać, brać kredyt na mieszkanie, budować wspólną przyszłość. Jego rodzice się rozwiedli, gdy miał 8 lat. Ojciec się nie pokazał od tamtej pory. Mało o nim mówił. Czasami, po imprezie, gdy trochę sobie wypiliśmy, wychodziła z niego cała złość na ojca. „Ja cię nigdy nie zostawię, nie będę taki jak On”. I rzeczywiście chyba nigdy nie pozwoli mi odejść. Chociaż bym chciała. A może to ja nie potrafię odejść. Nie mam odwagi?
Oświadczył mi się w pracy, tam, gdzie się poznaliśmy
Byłam szczęśliwa. Mieliśmy po 26 lat. Wszyscy nam gratulowali, mówili, że jesteśmy wyjątkową parą. I wtedy on awansował. Został moim szefem. W firmie takie związki nie były mile widziane. Ale nie byliśmy przecież jeszcze małżeństwem. Było trochę więcej napięcia między nami, on bardziej stresował się pracą, miał pod sobą kilkunastu pracowników, w tym mnie. Raz mięliśmy trudną sytuację w pracy, bardzo stresującą. Wszyscy uwijaliśmy się jak mrówki. Poszłam do niego po coś, już nawet nie pamiętam dokładnie, co to było. Pamiętam sam obraz: mam w ręku papier, chcę, żeby podjął jakąś decyzję, a on zaczyna się na mnie wydzierać. Krzyczy, że zawracam mu głowę i że sama powinnam wiedzieć, co robić. „Chyba nie jesteś głupia, pracujesz tu już od dawna”. Koniec. Kurtyna.
Słyszało to co najmniej 5 osób. Zapaliła mi się czerwona lampka. Zapaliła się na tyle, że chciałam mu oddać pierścionek. Ale on błagał o przebaczenie.
Wzięliśmy ślub pół roku później
A dwa tygodnie po ślubie okazało się, że jestem w ciąży. Ale już dzień po ślubie zmieniło się wszystko. Jak to możliwe? Nie wiem. Z szarmanckiego dżentelmena wyszedł arogancki gbur, który walczy z niską samooceną poniżając innych. „Jak długo masz zamiar siedzieć na macierzyńskim? Musisz pracować, nie poradzimy sobie tylko z mojej pensji!” - powiedział, gdy dowiedział się o dziecku. Kazał mi na wszystkim oszczędzać, nie mogłam kupić sobie pomadki, cieni do powiek, żeby nie było awantury. Musiałam chować przed nim wszystko, a i tak zawsze poznał, że to nowe. Jak? Przecież faceci nie dostrzegają takich rzeczy. Ale nie on. On widział każdą wydaną złotówkę. Jakby był przy tym, gdy wyjmuję ją z portfela. Źle się do mnie odzywał. Tłumaczył to stresem. Stres go zżerał. Mnie też.
Coraz częściej tracił cierpliwość, krzyczał, sięgał po alkohol „To przez ciebie piję” - mówił, gdy zwracałam mu uwagę, że to kolejny wieczór z kieliszkiem. „Gdybyś była bardziej gospodarna, bardziej czuła, lepiej mnie rozumiała,…” - mógł tak wyliczać w nieskończoność. A ja byłam coraz bardziej samotna. Starałam się wspierać go, chodziłam do pracy, chociaż czułam się coraz gorzej. Brzuch rósł, a ja traciłam siły. Poprosiłam o przeniesienie do innego działu. Nie chciałam z nim pracować. W pewnym momencie zauważyłam, że zaczęłam się go bać. Może nie bać, ale robić wszystko, żeby on był zadowolony, żeby nie miał powodów do zdenerwowania. Każda rozmowa, próba rozmowy kończyła się awanturą. Ale to nie pomogło. Gdy w pracy miał trudny dzień, to i tak w domu wszystko było nie tak. „Co to za obiad bez mięsa?” - mówił wkurzony patrząc na makaron z pesto. Potem mnie przepraszał za to, że się uniósł. Zawsze potem przepraszał, przychodził skruszony. Mówił wtedy; „To przez pracę, postaram się coś zmienić. Będzie lepiej. Będę lepszy.”. A po chwili: „Ale wiesz, że nie tak łatwo jest zmienić pracę. To przez ojca, wiesz, jakie miałem dzieciństwo.”
Kazałam mu iść do psychologa
„Może powinieneś z kimś to przerobić? Ze specjalistą?” - radziłam. Nie poszedł. „Nie jestem świrem!” - krzyczał. „Masz niskie poczucie własnej wartości! Nie wiem, dlaczego, ale nie możesz tego wyładowywać w domu i na pracownikach. Zaraz zostaniesz ojcem, nie chcę, żebyś przenosił swoje kompleksy na dziecko” - zaczęłam spokojnie. On nie wytrzymał „Uważasz, że będę złym ojcem?! Jestem złym mężem”. Wydarł się na mnie. Ucichłam. Skąd w nim tyle złości? Jak można zmienić się tak szybko po ślubie? Czy on wcześniej tylko grał? Czy ja byłam ślepa? Mam do siebie pretensję, że nie byłam uważniejsza, nie przewidziałam. On często mi mówi "Masz, czego chciałaś. Nie ma idealnych małżeństw.". Nie mieszkaliśmy ze sobą przed ślubem. Czy to by coś zmieniło?
Urodziłam
Syn ma dziś 7 lat. Może jakby to była córka, byłby bardziej czuły. Nienawidzę siebie za to, że w ogóle tak pomyślałam. Nie mam już siły. Gdy ma zły dzień, potrafi powiedzieć do dziecka „Ty głupku, jesteś beznadziejny, co z ciebie wyrośnie, weź się w garść.”. Gdy protestuję, mówi, że wychowuję sierotę i babę, a nie chłopaka. Pracy nie zmienił. To go jeszcze bardziej dołuje. Czuje się niedowartościowany, ale nie robi nic, żeby to zmienić. Cała rodzina ponosi konsekwencje jego kompleksów. Widać to na każdym kroku. Wszyscy są winni, tylko nie on. Nie można mu powiedzieć, że zrobił coś źle, bo od razu wybucha, obraża się, wrzeszczy. W sklepie obraża ekspedientki, wszędzie czuje się „panem” a inni to słudzy, którzy mają go obsługiwać. Mam swojego faceta z klasą. Faceta, który bije.
Raz mu się zdarzyło. Popchnął mnie. Pokłóciliśmy się o moich rodziców. Oni wyczuwają, że coś jest nie tak, chociaż nic im nie mówię. Mama rzuciła jakąś aluzję podczas obiadu, a on się wkurzył i gdy wyszli zrobił mi awanturę, że skarżę się na niego wszystkim dookoła. „To przecież przez ciebie robię się taki. Widzisz? Do czego mnie doprowadzasz? gdybyś siedziała cicho.” - powiedział, gdy już leżałam na podłodze. Potem przepraszał. Mówił, że kocha, że się zmieni. Byłam u prawnika. Po długiej rozmowie pani prawnik powiedziała mi, że nie jestem gotowa na rozwód. To nie jest zły człowiek. Gdyby tylko poszedł na terapię. nie mogę odejść, mam z nim dziecko i kredyt.
Ile jest kobiet, które milkną, gdy ich mąż wchodzi do domu? Umęczone życiem z tyranem, żyją tak, żeby nie było ich widać. Czekają na cud.