"Dobre drzewo nie da zgniłych owoców". Terapeuta o tym, jak nie wychować patointeligentnego dziecka
"Patointeligencja" to – mająca już 6 milionów odsłon – piosenka o młodzieży nie tyle bananowej, co pigwowo-wiśniowej, piosenka o uprzywilejowanych i oczytanych, którzy dość mieli rodzinnego ciepła i piękna, bo "chcieli być z getta". To właśnie ten kawałek – o narkotykach, alkoholu i przypadkowym seksie wśród dzieciaków z tzw. dobrych domów – został w ciągu ostatnich kilku dni skomentowany przez co drugą osobę w tym kraju. My porozmawialiśmy o niej z terapeutą ds. uzależnień Robertem Rutkowskim.
Robert Rutkowski, psychoterapeuta: To bardzo sprawnie zrobiony muzycznie numer. Widać, że chłopak nie jest amatorem, miał coś do czynienia z robieniem muzyki, dobrze mu to wyszło. Jeśli zaś chodzi o tekst, to z mojego punktu widzenia – osoby, która pracuje od wielu lat z owocami takiego stylu życia – nie jest to żadne zaskoczenie ani tajny raport. Pozytywnym zaskoczeniem jest jedynie to, że Mata potępia swoich rówieśników.
Jestem jednak w stanie zrozumieć konfuzję, lekką konsternację ludzi, którzy sądzili do tej pory, że naładowany narkotykami – a mówiąc narkotyki, mam również na myśli alkohol i nikotynę, obecnie funkcjonujące rozróżnienie jest dla mnie irracjonalne – styl życia młodzieży dotyczy tylko blokersów, którzy siedzą sobie na ławeczce pod blokiem i niczym się nie interesują, nie mają ambicji, teraz palą marihuanę, a jeszcze w latach 90. brali raczej heroinę.
Czy młodzież rzeczywiście coraz więcej pije i ćpa, czy to tylko zbiorowa histeria?
Chciałbym powiedzieć, że młodzi stosują tyle samo używek, co kiedyś, ale to kompletna nieprawda. Dziś jest znacznie większy dostęp do wszystkiego. Wystarczy prześledzić ilość substancji czynnej w niektórych lekach dostępnych bez recepty w aptekach: ilość kodeiny, pseudoefedryny i innych substancji w tanich lekach wzrosła pięciokrotnie przez ostatnich 20 lat. Żeby się odurzyć, nie trzeba już prosić starszych kolegów o kupno alkoholu, wystarczy iść do apteki.
Kiedy zadaje się pytanie o powody używania trucizny przez nastolatków z tzw. dobrych domów, mówi się najczęściej, że najdroższe gadżety nie zastąpią uwagi i miłości. Z drugiej strony Mata rapuje, że "pierdolę mamę i tatę za to, że oddaliby mi nerki, wątrobę i serce", co sugeruje, że dobry dom nie musi być dobrym tylko z nazwy. Może to więc po prostu klasyczny bunt, którego nie da się uniknąć?
Kiedyś bunt był nowatorski, to była kontestacja. Teraz branie narkotyków jest, prawdę powiedziawszy, nudne. Wszystkie imprezy wyglądają w Polsce tak samo. W tej chwili, gdyby chciałoby się być w kontrze, trzeba byłoby tego nie robić. Ktoś, kto się buntuje, nie wchodzi w narzucany przez środowisko styl bycia nawalonym małolatem.
I Mata o tym mówi. On to ośmiesza: "nie jem mięsa, rzucam mięsem". Taka postawa od jakiegoś czasu wychodzi z twórczości młodych ludzi, bo przecież o tym samym rapuje Taco Hemingway w "Białkoholikach", którzy chodzą na siłkę, a potem wciągają koks. Młodzi ludzi są zagubieni i wk***ni. Powinni się zbuntować przeciwko samym sobie.
Niektórym rodzice kategorycznie zabraniają alkoholu do 18-tki, inni próbują od czasu do czasu zaserwować nastolatkowi np. lampkę wina, żeby nie był to kuszący, zakazany owoc. Jaką postawę wybrać?
Im później człowiek spróbuje alkoholu, tym lepiej, bo kora przedczołowa kształtuje się do 25. roku życia. Ale jeżeli chcesz rodzicu, żeby twoje dziecko prowadziło zdrowy styl życia, to sam zacznij taki prowadzić. Nie ma innego sposobu. Dobre drzewo nie daje zgniłych owoców. Jeśli drzewo jest w porządku, to i owoce takie będą.
Ale ich rodzice "są przecież dorośli". Prowadzą firmę, chcą wyluzować się po pracy...
Mówimy o totalnym zakłamaniu, dwulicowości, fałszu, hipokryzji. Młodzież momentalnie wyczuwa plastikowe postawy. Jesteśmy zgnili do cna, oni to wyczuwają i się wkurzają, że jesteśmy oszustami.
Mówi się, że młodym zabrania się picia nie tylko dlatego, że mniej się kontrolują, ale że są też bardziej podatni na uzależnienia. Sęk w tym, że "uzależnienie" to termin, który powinniśmy wyrzucić do kosza. Banalny, przaśny, zaprzyjaźniony alkohol jest zagrożeniem nawet przy sporadycznym używaniu. Jedna lampka wina może spowodować uszkodzenie DNA. Tyle że my o tym nie rozmawiamy, bo nie mamy ochoty o tym rozmawiać. Ludzie nie chcą o tym wiedzieć. Nasze oszustwo polega również na tym, że korzyści z handlu narkotykami też przecież czerpią dorośli, nie młodzi ludzie.
Przychodzą do pana gabinetu dorośli, którzy mają problemy z nieletnimi dziećmi, a...
...sami biorą narkotyki? Oczywiście, że tak! To dla mnie był szok, bo jeszcze w latach 90. można było a priori założyć, że rodzice są po tej właściwej stronie barykady. Na początku lat 2000, kiedy marihuana zaczęła się coraz bardziej panoszyć w Polsce i występować w anturażu czegoś rewelacyjnego, wielu ludzi dorosłych zaczęło nawiązywać z tym polemikę. Sami byli konsumentami np. marihuany. I mieli podejście, że "sam spróbujesz, kiedy będziesz miał 18 lat". To chore.
Sama substancja nie jest zła, ale nie pod moim dachem/jeszcze nie teraz.
Tak. "Tobie zabraniam, ale ja mogę, bo jestem dorosły". Takie zabranianie kompletnie nic nie daje. Młody człowiek jest niesamowicie wrażliwy na spójność, za słowem musi iść czyn. Dorosły człowiek określa zasady w swoim domu i jeśli zakaz konsumowania środków odurzających dotyczy tylko dzieci, to jest to paranoja. To, co robią nasze dzieci, jest owocem naszych zaniechań, słabości, lenistwa.
Czy – oprócz służenia własnym przykładem – możemy w jakiś sposób zniechęcić młodego człowieka do sięganie po truciznę?
Najbardziej skuteczny jest aspekt wizerunkowy – np. przypominanie, że człowiek po nikotynie śmierdzi. Fotografie, które są na opakowaniach papierosów, paradoksalnie mogą wręcz zachęcić do palenia. Dużo skuteczniejszy niż lęk (np. przed chorobą) jest wstyd.
Zarówno rozmowy z rodzicami, jak i kampanie społeczne nie powinny bazować na wywoływaniu lęku, ale na ośmieszaniu. Jeśli młodemu człowiekowi opowiada się historię o 55-latku, który przestał palić w ciągu jednego dnia, bo się dowiedział, że ma raka krtani, to taka opowieść nie zadziała. To jest inne pokolenie, inna epoka.
Czy ktoś, kto po używki sięga w wieku 13 lat i nie zna innego stylu życia, może stać się 20-latkiem niepijącym i niepalącym, czy do tego potrzeba terapii?
Pójście na terapię jest łatwizną, zaoszczędza długiej drogi. Nie trzeba eksperymentować, próbować, tracić czasu. Zdarzają się takie uzdrowienia, nie jest to nic wyjątkowego. Ale łatwiej jest wybudować dom od zera, niż go w całości wyremontować, prawda? Tak samo jest ze stylem życia. Jeżeli nabierzemy masy złych nawyków, to trudniej je się odkręca, niż tworzy nowe, dobre.
Prawdą jest, że stary nawyk można zastąpić tylko innym nawykiem?
Tak. W mózgu wytwarzają się obwody neuronalne, które powstają przez powtarzanie wielokrotnie jakiejś czynności. W sytuacji kryzysowej, emocjonalnej, one mogą się załączyć. Dlatego terapię odwykową powinno się stosować maksymalnie kilka miesięcy: potem trzeba ją przekształcić w terapię nawykową, czyli prowadzącą do wykształcenia dobrych nawyków.
Jeśli tak się nie stanie, to przy najmniejszej przydarzającej się okazji uaktywnią się te obwody neuronalne i przymus wzięcia po substancję, po którą sięgaliśmy przez lata.
Ktoś mógłby powiedzieć, że nic się nie dzieje, to taki etap w życiu. Bo przecież te dzieciaki mają doskonałe wyniki w nauce, dostają się na prestiżowe uczelnie...?
Są "wysokofunkcjonujące"? To kolejna pułapka, ułuda, która prowadzi do wyparcia problemu. Ta ich skuteczność kiedyś się skończy. Stosowanie narkotyków – obojętnie w jakiej formie – prowadzi do destrukcji, osłabia zdolność poznawczą, sprawia, że organizm się nie regeneruje. To zabójcze zarówno dla nich, jak i dla całego społeczeństwa.
To naprawdę nieistotne, czy młody człowiek nie ma wykształcenia i siedzi pod sklepem, czy odnosi sukcesy, pnie się po szczeblach kariery i jest doceniany przez innych.
Może cię zainteresować także: Wiesz, co znaczy "eluwina" z podium Młodzieżowego Słowa Roku? Zaparz melisę, zanim to obejrzysz