Dziś wiele osób narzeka na to, że nastolatki są leniwe, niesamodzielne i roszczeniowce, ale te osoby zapominają, że zachowanie młodzieży to efekt wielu lat wychowania. Jeśli młodzi nie chcą do szkoły jeździć komunikacją miejską czy chodzić pieszo, to być może winni temu są rodzice, którzy nie pozwalali wcześniej małemu dziecku na samodzielność.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
W dzisiejszych czasach, kiedy na porządku dziennym jest to, że prawie każdy ma w domu przynajmniej jeden samochód, dojeżdżanie do wielu miejsc nie jest zupełnie problemem. Wozimy dzieci do szkoły, sami jeździmy do pracy, po zakupy, z pociechami na zajęcia dodatkowe. Samochód to przydatny środek transportu szczególnie jesienią i zimą, kiedy pogoda nie sprzyja spacerom. Niestety wielu rodziców stało się bardzo wygodnych i wożą dzieci dosłownie wszędzie, nawet do placówek, które są oddalone o kilkaset metrów od ich domu. Tak, piszę o tym w dniu, kiedy w centralnej Polsce spadł pierwszy śnieg i wiele miast dosłownie zostało zablokowanych przez kierowców na drogach.
Większość rodziców odwożących wszędzie dzieci tłumaczy się oszczędnością czasu, tym, że mają placówkę po drodze do pracy. Mówią też wprost o lenistwie i wygodzie, bo dzięki powrotowi samochodem zmęczone dzieci nie narzekają, a rano można dużo sprawniej bez nerwów zostawić dziecko w placówce.
Niestety szeroki dostęp do tego środka transportu sprawił, że pod szkołami i przedszkolami codziennie rano dochodzi do dantejskich scen. Jest to zjawisko, które widać zarówno w dużych, jak i małych miastach, a także wsiach. Wielu rodziców woli bowiem wsiąść do auta, podrzucić syna/córkę pod szkołę, zamiast dać mu/jej okazję do nauki samodzielności.
Podobnie jest w przypadku maluchów, które chodzą do przedszkola i nigdy nie pokonują tej drogi samodzielnie na nogach: wielu rodziców młodsze dzieci wsadza w wózki, starsze wozi samochodem, nawet jeśli przedszkole mieści się na sąsiedniej ulicy. Oczywiście czym innym jest dowożenie przedszkolaka do przedszkola na drugim końcu miasta. Jeśli nie ma miejskiej komunikacji, czasami nie ma innego wyjścia niż zawiezienie kilkulatka autem.
Chaos pod placówką
Nie każdy jednak mieszka aż tak daleko, żeby musiał korzystać dzień w dzień z auta. W przypadku dzieci chodzących do szkoły, które mogą same pokonywać drogę, sytuacja jest jeszcze ciekawsza. Bo pod szkołami – szczególnie w czasie deszczu lub opadów śniegu – tworzą się takie korki, że czasami ciężko zaparkować, jeśli jesteśmy mieszkańcem okolicy. Temat ciągłego podwożenia wszędzie dzieci i młodzieży poruszyli też użytkownicy portalu Threads.
"[...] postępowi rodzice, których dzieci same chodzą do pobliskiej szkoły, albo są dzielnie odprowadzane na nogach, jak przez jednego z bohaterów są przeciwstawieni tym złym, okropnym rodzicom, co swoje dzieci wożą samochodami. No i oczywiście jedna z bohaterek 'pół godziny' z domu nie mogła wyjechać, bo rodzice dzieci do szkoły przywieźli" – opisuje Michał Jaskólski, którego nick to (nomen omen) benzynowy_tata.
Inni zauważają, że mieszkają w okolicach szkół/przedszkoli i w godzinach rozpoczęcia zajęć, czyli średnio o 8:00-9:00 pod placówkami jest istny chaos. "Naprzeciwko wyjścia z klatki mam podstawówkę, obok niej jest żłobek, przed balkonem mam przedszkole. Rano jest totalne szaleństwo i wszystko zastawione. A przecież podstawówki są na litość niebios rejonowe. Żadna z tych placówek nie jest integracyjna czy sportowa. Jakkolwiek rozumiem dowożenie do żłobka, bo rejonowe nie są, do przedszkola też niekoniecznie chodzą tylko dzieci z okolicy, ale chyba 100% przedszkolaków nie jest spoza osiedla! Naprawdę tak ciężko iść pieszo?" – pyta jedna z użytkowniczek.
Jesteśmy leniwi
Między rodzicami rozpoczęła się dyskusja, bo wielu przyznało, że ich dzieci w wieku szkolnym dojeżdżają do placówek komunikacją miejską. Te, które nie mają takiej możliwości, korzystają z rowerów, autobusów, które dowożą uczniów do szkół z całego powiatu. Niestety rodzice często z powodu własnych obaw o dziecko od pierwszej klasy nie pozwalają dzieciom na samodzielną podróż do placówki, stąd starsze dzieci są przyzwyczajone, że rodzic zawsze zawiezie je na lekcje.
Wielu rodziców przyznaje, że robi to z pośpiechu i lenistwa, wyręczając dzieci. Niestety później nastolatek jest przyzwyczajony do tego "luksusu", jakim jest jego rodzic-prywatny kierowca. Matki i ojcowie sami przyzwyczajają dzieci, że zawsze je zawożą pod bramę szkoły. Kiedy całe życie tak wyglądała ich droga do szkoły, nie ma co się dziwić, że w wieku 14 lat nie potrafią skorzystać z tramwaju czy miejskiego autobusu.
Problemem w tym podwożeniu dzieci dosłownie wszędzie jest to, że miasta i miasteczka są zakorkowane – co zwiększa ryzyko stłuczek i innych, bardziej poważnych niebezpiecznych zdarzeń na drogach. Czy więc nie łatwiej byłoby czasami spróbować inaczej zaplanować poranek i nie gnać na ostatnią chwilę autem z dzieckiem do szkoły? Spacer i samodzielna droga do placówki to idealna okazja dla dziecka, by nauczyło się odpowiedzialności i bycia niezależnym.