Widziałam film, na który wybiorą się szkoły. 5 powodów, dla których "Nieplanowane" przebija TVP
Ten film może stać się nowym "Katyniem" albo "Smoleńskiem" – pobiegną na niego wycieczki szkolne. W Stanach Zjednoczonych dozwolony jest od lat 18-tu, w polskich kinach mile widziane będą już 15-latki. Chcesz, żeby twoje dziecko kojarzyło aborcję z miksowaniem krwawych szczątków w blenderze, raz na zawsze zraziło się do psychologów i nie umiało argumentować w ważnych dla siebie sprawach? Zabierz go na "Nieplanowane" zanim zrobi to szkoła. Może przy okazji zgarnie piątkę za aktywność u katechety?
Na seansie przedpremierowym przekonałam się, że wchodzące 1 listopada do kin dzieło przypomina lekcje historii w PRL-owskiej szkole. Ma edukować, ale robi to siermiężnie i na opak. "Nieplanowane" fałszywie gra na emocjach, prawdziwie na nerwach. Gdyby jego zwiastun pokazano w trakcie Wiadomości TVP (co nie jest niemożliwe), Danuta Holecka zapowiadałaby go z paskiem informacyjnym obwieszczającym, że "film otwiera oczy na to, jak lewicowa ideologia bije w niewiniątka".
Główną bohaterką jest Abbey – matka i żona, która pnie się po szczeblach kariery w swoim pierwszym miejscu pracy. Najpierw jest wolontariuszką, potem psycholożką, na końcu – dyrektorką kliniki planowania rodzicielstwa. Początkowo wierzy w to, że kobieta ma prawo wyboru i przedstawia się jako ta, której zamiarem jest zmniejszenie liczby aborcji poprzez edukację i zapewnienie dostępu do antykoncepcji. Jak później sama stwierdzi – myśląc tak "była głupia i naiwna". •
Film "Nieplanowane" nie sprawi, że nastolatek dowie się, z czym boryka się zgwałcona kobieta. Nie da żadnej informacji o lękach tej, której życie przez ciążę jest zagrożone. Nie pokaże jak zmienia się życie matki, która rodzi nieuleczalnie chore dziecko. Dramat kobiet, które zaszły w nieplanowaną ciążę sprowadza się do jednego zdania: "nie chcę mieć dziecka". Finito.1. Aborcja w blenderze
Po kilku latach pracy z kobietami przypominającymi owce idące na zaplanowaną dla nich rzeź, dyrektorka staje się naocznym świadkiem zabiegu usuwania ciąży. Widzi na USG jak 13-tygodniowy płód (w rzeczywistości wielkości śliwki, w filmie – o rozmiarach dziecka, które zaraz ma przyjść na świat) odsuwa się od domacicznego cewnika, "walcząc o życie". Obserwuje jak z macicy znika płód, a w wielkim blenderze podłączonym do czyszczącej rurki, zaczynają mielić się jego krwawoczerwone szczątki. To wtedy dopada ją olśnienie, podczas którego orientuje się, że "Bóg jej tego nigdy nie wybaczy".
Zwłaszcza że wcześniej sama poddała się dwóm aborcjom. Jedna z nich – farmakologiczna w 8. tygodniu ciąży – sprawiła, że kobieta wykrwawiła się prawie na śmierć. W spazmach zbierała z wanny liczne "pozostałości po dziecku". Przypomnijmy: płód w 8. tygodniu waży 1 gram i jest wielkości maliny. No ale kiedy spuszczanie znacznie większych szczątków w toalecie zilustrowane jest dramatyczną muzyką i modlitwą o to, by po śmierci naszej zakrwawionej bohaterki nie znalazła jej mama, wszyscy powinniśmy mieć łzy w oczach.
Początkowo świat kliniki wydaje się usłany różami i żarcikami o płodach. Dopiero potem na jaw wychodzi, że wszyscy, którzy tam pracują, są cynicznymi i wyrachowanymi szumowinami.2. Aborcję sponsoruje Soros
Szefowa Abbey nie tylko nie wzywa karetki do wykrwawiającej się po zabiegu dziewczyny "żeby nie robić szumu", ale chce też podwoić liczbę aborcji, bo to na nich – a nie na antykoncepcji – się zarabia. Co prawda na początku filmu mowa jest o tym, że klinika zatrudnia wolontariuszy właśnie po to, żeby zapewnić kobietom darmową pomoc, ale kto by się przejmował szczegółami. Przekaz ma być jasny: to aborcja sponsoruje pensje i nowe filie kliniki.
Tymczasem niewinna Abbey przejmuje sposób myślenia szefowej i wchodzi w model biznesowy typu "niepowtarzalna okazja, aborcja tylko dzisiaj z 20-procentową zniżką". Do czasu kiedy po traumatycznym doświadczeniu w pokoju zabiegowym postanawia rzucić pracę i przekonywać kobiety do zachowania ciąży. Wówczas szefowa grozi jej, że nie wie z kim zadarła, bo za kliniką stoją wielcy darczyńcy – Soros, Gates i Buffet...
Tak, te nazwiska padają w filmie.
Zły jest były mąż, który nakłonił ją do aborcji, a później "uczcił Walentynki kanapkami" (o zgrozo) i zdradził ją z inną kobietą. Złe są koleżanki z pracy, które występują w sądzie przeciwko niej. Zgniłą wisienką na zepsutym torcie jest jednak wspomniana wcześniej szefowa.3. "Obrońcy życia" są wyrozumiali, inni są jak wilk przebrany za babcię
Co innego jej rodzice i obecny mąż – zdeklarowany przeciwnik aborcji – oraz organizacja obrońców życia. To u tych ostatnich znajduje pomoc; nie tylko prawną po pozwie od byłej szefowej, ale również w znalezieniu innej pracy. Trudno bowiem oczekiwać, żeby osoba na – bądź co bądź – odpowiedzialnym i znaczącym dotychczas stanowisku, pracownica roku, która odeszła na własne żądanie, mogła sobie z takim wyzwaniem poradzić sama, prawda?
Zaoferowanie pomocy dotychczasowemu wrogowi dowodzi ich wielkoduszności. Podobnie zresztą jak to, że modlą się pod kliniką, co – jak wyznaje im Abbey – skłania 75 proc. klientek do rezygnacji z zabiegu. Nie da się tego odebrać inaczej jak próbą namowy do chrześcijańskiej, skutecznej interwencji.
Bohaterka jest światopoglądową chorągiewką. Najpierw twierdzi że "chyba jest pro-life", później do słuszności aborcji przekonuje ją jedno zdanie rozmówczyni z kliniki świadomego rodzicielstwa. Kiedy sama zachodzi w ciążę, zdaje się na słowa byłego męża (wówczas jeszcze chłopaka), który twierdzi, że "problemu można się pozbyć". Nie ma dylematów. Decyzje podejmuje w zgodzie z cudzą opinią.4. Głupiutka chorągiewka weszła na dobrą ścieżkę
Później, kiedy jest już dyrektorką kliniki, nie umie o swoim wyborze rozmawiać z bliskimi. Nie odpiera ich argumentów, nie potrafi wyjaśnić dlaczego aborcja na wczesnym etapie ciąży jest dla niej czymś innym niż aborcja w dziewiątym miesiącu. Kiedy jeden z aktywistów pro-life porównuje usuwanie ciąży do niewolnictwa i Holokaustu oraz uznaje je za "dehumanizację małego człowieka", obraża się. Nie broni swoich tez, bo ich nie przemyślała. Życie rzuciło ją do miejsca, w którym jest. I tego się trzyma.
Twórcy filmu pokazują jasno, że każdy, kto uważa prawo do wyboru za niezbywalne prawo człowieka jest albo zły, albo nieuświadomiony.
Jako psycholożka Abbey nie przedstawia pacjentkom argumentów za i przeciw aborcji. Nie wysłuchuje ich wątpliwości, nie upewnia się, czy są do zabiegu przekonane. Jest tam po to, by je uspokoić i powiedzieć "hej, wszystko będzie git, niczym się nie przejmuj".5. Psycholog to farbowany lis
Cóż, nie na tym polega praca psychologa, który nigdy nie podejmuje decyzji za pacjentkę u nie ma prawa niczego jej sugerować. Jego zadaniem jest doprowadzenie jej do momentu, w którym będzie w pełni świadoma swojej decyzji. Trwa to jednak trochę dłużej niż 3 minuty.
Zaprezentowane w filmie podejście powiela szkodliwe mity i zniechęca do skorzystania z profesjonalnej pomocy, sugerując, że psycholog jest opłaconym przewodnikiem z jasno określoną wizją świata.
Dlaczego nie warto wydawać pieniędzy?
Nie ma w "Nieplanowanym" naukowej wiedzy, subtelności, wartości artystycznej. Jest za to przesyt mocnych emocji i drastycznych scen, które zapadną co wrażliwszemu nastolatkowi w pamięci, budując mu nieprawdziwy i nieempatyczny obraz świata.
Może sprawić, że dziecko bez wykształconych narzędzi krytycznych będzie głośno się modlić pod gabinetami ginekologów, zapomni o biologii i nauce, uwierzy w to, że usuwane kilkutygodniowe płody miksowane są w kilkulitrowym blenderze, żeby jak najszybciej zacząć przypominać truskawkowy dżem. Może sprawić, że zapomni o tym, co najważniejsze – że życie i wybór kobiety ważniejszy jest od zlepku komórek.
Na przedpremierowym seansie widziałam kilkunastu księży i kilka zakonnic. Wcześniej petycję do amerykańskich producentów filmu z prośbą o udostępnienie go polskim widzom podpisało 224 tys. osób. Dystrybutor filmu – Rafael Film – zaprasza na swojej stronie do organizacji seansów grupowych i udostępnia materiały dla kapłanów i nauczycieli (!).
Zgadnijcie więc, kto na seans pójdzie na pierwszy ogień.
Napisz do autorki: katarzyna.chudzik@mamadu.pl