Maja Bohosiewicz podzieliła się słabością, którą zna chyba każdy rodzic. Komentarze mogą bawić i... przerażać
Choć najnowsze zdjęcie Mai Bohosiewicz na Instagramie sugeruje, że będzie to słodki post o tym, że w życiu matki każde zajęcie można przekuć w chwile spędzone z dzieckiem (no, no), to komentarze pod nim pełne są przekleństw. Dlaczego? Maja podzieliła się swoją słabością, którą z autopsji zna chyba każdy rodzic. Te historie rozbawią was do łez.
Choć niektórych może przerazić, że w słowniku małych dzieci są przekleństwa, te scenariusze udowadniają jedno: dzieci powtarzają bezmyślnie i uważają, że to, co robią rodzice, jest bezwzględnie poprawne. I że każde dziecko ma „gumowe ucho”!
Poza tym narzuca się wniosek, że dzieci klną tak samo, jak ich rodzice. Używają przekleństw „inteligentnie” - dokładnie w takich kontekstach, w jakich słyszy się to od dorosłych. Co ciekawe, wśród komentujących nie ma oburzonych!
Czy to oznacza, że dojrzeliśmy do tego, by przyznać, że przekleństwa są częścią języka, który czyni go bardziej emocjonalnym? A może mamy w nosie kulturę osobistą? Na szczęście z komentarzy jasno wynika, że rodzice po prostu mają do tego dystans. Wiedzą, że dziecko, które raz przeklnie, to nie jest dziecko źle wychowane, czy pozbawione manier.
Ponadto rodzice deklarują, że tłumaczą swoim dzieciom, że przekleństwa to „brzydkie słowa”. Choć, kiedy samemu się przeklina takie wyjaśnienie to hipokryzja, co dzieci dobrze rozumieją („Jacek w przedszkolu nie mogąc założyć kapci, mówił pod nosem 'nosz kulwa mać!'... ja do niego 'ciiii, nie mów tak, bo to brzydkie słowo'... on 'dlacego bzydkie???... pseciez ty je wymyśliłaś!!!”).
To jak? Hamujecie się przy dzieciach?