Pozwalam moim dzieciom przeklinać. Nie jestem hipokrytką
List do redakcji
29 sierpnia 2017, 16:43·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 29 sierpnia 2017, 16:43
Myślisz, że wyluzowane podejście do przeklinania oznacza, że moje dzieci ciągle to robią?
Reklama.
Lubię myśleć, że mam dość bogate słownictwo. Uczę go też dzieci. Wiedzą, że gdy np. coś im smakuje, mogą powiedzieć, że jest to "przepyszne" lub "wyśmienite" używają tych słów tak samo często, jak zwykłego "To jest pyszne". Uważam, że bogate słownictwo może wpływać na sposób, w jaki człowiek jest postrzegany, więc ciężko pracowałam, aby zrozumieli, jak ważny może być język.
Wierzę też, że przeklinanie jest częścią „siły” języka. Pewne sytuacje po prostu wzywają do użycia przekleństwa. To jak przyprawianie potraw: Mogą być mdłe lub trochę przyprawione. Wolę dobrze doprawiony obiad tak jak słownictwo.
Granice przeklinania
Są oczywiście granice. Nie przeklinam się w sytuacjach, w których byłoby to nie na miejscu. Nie podchodzę do kogoś w kościele i nie mówię: "Jak się masz do cholery ?!" lub do kelnera w restauracji, że mój posiłek jest "pyszny pieprzony". A zanim przeklnę przy nowo poznanym znajomym, upewniam się, że nie jest on przeciwnikiem przeklinania, ponieważ niektórzy po prostu tego nie lubią i to szanuję. Nigdy nie zrozumiem dlaczego, ale szanuję ich uczucia.
Więc jeśli chodzi o moje dzieci, czasem przeklinają, nie przejmuję się tym. Jak mogę się tym nie przejmować? Słyszą, jak przekleństwa czasem padają z moich ust: „Kto do cholery znowu rozlał mleko? Jestem tak cholernie zmęczona!”. Gdybym zabroniła im wypowiadać te słowa, byłabym hipokrytą.
Jak każdy odpowiedzialny użytkownik przekleństw, moje dzieci wiedzą, że istnieją nieprzekraczalne granice. Nie przeklinamy poza domem ani w domu, jeśli są w nim znajomi. Nie przeklinamy dla samego przeklinania.
Co najważniejsze, nie używamy przekleństw w stosunku do ludzi (nawet jeśli są naprawdę głupkami), ponieważ słowa mają dużą moc i nawet te, które nie są sklasyfikowane jako przekleństwa, mogą głęboko ranić. Moje dzieci widzą, że nazwanie rodzeństwa idiotą oznacza większe kłopoty, niż rzucenie "cholera", kiedy coś spadnie. I wiedzą, że są o wiele gorsze, bardziej szkodliwe słowa, których nigdy nie używamy - każdy rodzaj słów uwłaczających czy rasistowskich jest podstawą otrzymania szybkiej kary. Wolałabym miliard razy usłyszeć, jak mówią "pieprzyć" niż jak mówią raz coś nienawistnego i oni o tym wiedzą. Podobnie jak zabrania się bicia siebie nawzajem (lub kogokolwiek innego), zabronione jest używanie słów w sposób, który mógłby zaszkodzić.
Myślisz, że moje wyluzowane podejście do przeklinania oznacza, że moje dzieci ciągle to robią?
Pomimo mojego różnorodnego słownictwa, one rzadko kiedy wypowiadają przekleństwa (i co dziwne, zwykle proszą o pozwolenie, zanim to zrobią). Myślę, że to dlatego, że nie demonizujemy przekleństwa, nie są też one „owocem zakazanym”, a wszyscy wiemy, że taki najlepiej smakuje. Dla nich przeklinanie nie jest ekscytującą rzeczą zabronioną. Są tylko słowami jak każdy inny wyraz. I wiedzą, że przekleństwo rzucone z ich ust nie wywoła u mnie przerażenia, nie skupią w ten sposób mojej uwagi, więc nie będą robiły tego, by sprawdzić moją reakcję.
Ale wiedzą też, że kiedy naprawdę potrzebują podkreślić swoje uczucia co do czegoś, mogą swobodnie dopełnić tak zdanie. Ponieważ niezależnie od tego, ile słów masz w swoim arsenale umysłowym, czasami nie ma lepszego wyboru niż "rzucenie mięsem".
Zachęcamy do przysyłania listów do redakcji na kontakt@mamadu.pl