Do Anki przyszedł dzielnicowy, bo jej córka przeklinała. Wioletta musiała tłumaczyć się za wulgaryzmy syna na poczcie. Za zachowanie dzieciaków rodzice obarczają odpowiedzialnością przedszkole, przedszkolanki – rodziców. I tak w koło Macieju.
Adaś jest efektem "projektu dziecko". Do zajścia w ciążę jego mama przygotowywała się przez dwa lata – od łykania kwasu foliowego, przez rezygnację z alkoholu, po lekturę mądrych książek o wychowaniu.
— Był wyczekany i wychuchany. Razem z mężem jesteśmy pracownikami naukowymi, więc Adaś nauczył się czytać w wieku 3 lat. Recytował wierszyki przed całą rodziną. Biegał też po drzewach i rozrabiał, ale generalnie dziecko cud-miód, jak zrobił coś źle, to od razu przepraszał, przynosił mi kwiatki z ogrodu, albo próbował zrobić kanapkę. Wszyscy znajomi zazdrościli nam takiego łatwego egzemplarza – opowiada mama chłopca.
Kiedy miał cztery latka, poszedł do przedszkola. "Mamusiu, KUR*A, nie założę tych spodenek!"— krzyknął, kiedy w połowie września Malwina wybrała mu ubranie na kolejny dzień.
Wzięła głęboki oddech, wydawało jej się, że nie zareagowała, choć tak naprawdę chciało jej się śmiać. Intuicyjnie wiedziała, że jeśli się uśmiechnie, syn będzie chciał ją rozśmieszać w ten sposób cały czas. Zignorowała.
Następnego dnia było tylko gorzej, "chyba za pierwszym razem mięśnie twarzy jednak jej drgnęły", bo Malwina, odbierając synka z przedszkola, usłyszała, że Adaś zwrócił się do koleżanki "stara ruro". Teraz już nie chciało jej się śmiać, bo co ta przedszkolanka musiała o niej pomyśleć? Że mąż się tak do niej zwraca?
Takie słowa niosą za sobą temperament
O to, w jaki sposób przedszkolanki reagują na wulgaryzmy podopiecznych, zapytałam Magdę, która w branży pracuje już kilkanaście lat. Jej zdaniem dzieci są "coraz gorsze", choć pamiętając arystotelesowskie "kiedy patrzę na młodzież, wątpię w przyszłość cywilizacji", można z całą pewnością stwierdzić, że jest w tym odrobina przesady.
— Kiedyś sześciolatek określił swoją koleżankę z grupy mianem "paszteta". Na sto proc. takich określeń nie nauczył się w przedszkolu. Ja reaguję na wszystko, tłumaczę, czasem daję karę. Często jednak brakuje takiej samej reakcji ze strony rodziców — mówi mi Magda.
Podobną opinię zaserwowała przedszkolanka Malwinie. Że kiedy zwróciła jej synowi uwagę, ten odpowiedział, że mama mu pozwala. Trudno było temu zaprzeczyć — faktycznie przecież nie zareagowała na przekleństwo syna. Myślała, że jeśli reakcji nie będzie, syn nowe słowo szybko zapomni.
Zdaniem psycholożki Agaty Nowakowskiej, rozmowa jest jednak konieczna. Trzeba dziecku powiedzieć, że takie słowa wywołują przykrość i sprawiają, że osoba, do której je kieruje, "nie będzie chciała spędzać z nim czasu". Tłumaczyć to tak, żeby dziecko zrozumiało konsekwencje swojego zachowania. I nie mowa tu o skutkach formalnych (np. karze), albo faktu, że po obrażeniu kogoś, należy go przeprosić. Rzecz w tym, żeby kilkulatek zrozumiał, że kogoś skrzywdził. I że skrzywdzenie kogoś równoznaczne bywa z późniejszą niechęcią zranionego człowieka.
— Zakazane słowa kuszą nawet wtedy, kiedy dzieci nie wiedzą, że są zakazane. Takie słowa niosą ze sobą temperament, są często wypowiadane w sposób emocjonalny. Są też dla dziecka nowe. Dorośli są na wulgaryzmy mniej uwrażliwieni, mogą nawet nie dostrzec, że ktoś przeklął w autobusie. A dzieci to chłoną i chcą tych, nigdy wcześniej nie słyszanych, słów używać – tłumaczy psycholożka.
"Do mnie kiedyś przyszedł dzielnicowy"
"To oczywista oczywistość, że jak dziecko przeklina to wyniosło to z domu" - usłyszała w życiu każda z nas.
Choć ma to tyle wspólnego z prawdą, co Kubuś Puchatek z niedźwiedziem, to nie można się dziwić, że matki reagują na przekleństwa dzieci alergicznie, zwłaszcza jeśli taka sytuacja zdarzy się publicznie. Nie dlatego, że myślą, iż wychowują małego gangstera. Ze strachu. Że ktoś uzna je za złe, patologiczne matki. A taka opinia jest potencjalnie niebezpieczna, bo znieczulica społeczna działa nie wtedy, kiedy powinna. Przekleństwa dzieci życzliwym akurat nie umykają.
— Do mnie kiedyś przyszedł dzielnicowy, rozsiadł się jak u siebie i zawyrokował, że źle wychowuję dziecko i on ma podejrzenia przemocy, jeśli nie fizycznej, to psychicznej. Sprawa rozeszła się po kościach, bo wszystko było w porządku, ale okazało się, że jakiś sąsiad usłyszał, jak moja pięcioletnia Kinia krzyczy na cały sklep "ku*wa". Wiedziała, że w ten sposób najszybciej przyciągnie moją uwagę – opowiada mi Anka.
Wie, gdzie jej dziecko nauczyło się takich słów. Przyznaje, że zdarza się jej się przeklinać, ale nie używa najsłynniejszego "przecinkowego" słowa. — Ja akurat raczej zmiękczam przekleństwa. Mówię "kurna" albo "pierdzielić". Tata Kini jest człowiekiem spokojnym, ale jak coś wytrąci go z równowagi i chce natychmiast kogoś przywołać do porządku, to mówi donośnym głosem i zdarza mu się siarczyście przekląć. Wtedy wszyscy chodzą jak w zegarku— tłumaczy.
Wcześniej Kinia była dzieckiem głośnym, absorbującym, ale "grzecznym". — Ona się zawsze śmiała, zawsze chciała być w centrum zainteresowania, ale nie przekraczała granic. Była przekochana i nawet jeśli niektóre ciocie męczyło to, że chce za nimi wchodzić do toalety i patrzeć, jak sikają, to zawsze uważały ją za słodziaka – mówi jej mama.
Zdaniem Anki, słodziaka "piekielnie inteligentnego", który szybko zrozumiał, że klnącemu tacie wszyscy ulegają. Postanowiła jego zachowanie naśladować. Teraz kiedy chce nową zabawkę, albo nie podoba jej się, że mama wyłącza bajkę i każe jej spać — pada z jej ust siarczyste "ku*wa".
Psychologowie radzą, żeby w takich sytuacjach być maksymalnie opanowanym, nie okazywać emocji i nie zakrztuszać się własną śliną (jak to właśnie Anka robiła). — Trzeba być konsekwentnym i tłumaczyć do skutku. Nie oburzając się, nie krzycząc i nie załamując rąk. Poza tym dziecko najlepiej uczy się naśladując, tata zdecydowanie powinien się powstrzymywać — tłumaczy psycholożka Agata Nowakowska. "Co wolno wojewodzie, to nie tobie..." w tym przypadku się nie sprawdza. Ani w zasadzie w żadnym.
Niestety, nawet jeśli rodzic stosuje się do tych zasad, to jest niemal pewne, że pani w sklepie, słysząc z ust "niewiniątka" przekleństwo, oburzy się bardzo, a sąsiad pogrozi palcem. Przeklinające dziecko wciąż będzie wzbudzało emocje.
Zdaniem psycholożki, trzeba przedszkolankom wytłumaczyć sposób, w jaki chcemy, żeby reagowała na wulgaryzmy naszego dziecka. Mimo wszystko, to jednak reakcje i opinie rodzica— "pierwotnego opiekuna" — są dla dziecka najważniejsze. Na całe otoczenie dziecka nie jesteśmy w stanie wpłynąć, ale autorytet i spokój rodzica powinien zdziałać swoje. Przynajmniej po jakimś czasie.
"Tak mówią dzieci w przedszkolu do pani"
Tak było w przypadku syna Wioletty Kozioł, który nudząc się z nią w kolejce na poczcie, zwrócił się do mamy per "szmato".
Najpierw, nieco przerażona, podzieliła się swoim doświadczeniem na Facebooku. W odpowiedzi, zamiast batów za złe wychowanie, została obsypana, jak śpiewał Artur Rojek, deszczem maleńkich, żółtych kwiatów. Bo niemal każda mama przedszkolaka borykała się z tym samym.
Zasłyszane i przeczytane rady jej pomogły. Wytłumaczyła dziecku, że jest jej przykro. Że swoimi słowami pokazał jej, że jej nie lubi i nie szanuje. Okazało się, że syn nie ma pojęcia, co "szmata" oznacza, ale "tak mówią dzieci w przedszkolu do pani".
Po kilku długich rozmowach problem ustał. I choć było to już jakiś czas temu, nigdy nie usłyszała od swojego dziecka przekleństwa. Problem prawdopodobnie się powtórzy, kiedy będzie już nastolatkiem, ale to już całkiem inna para kaloszy.