"Nie chcę, żeby mój syn słyszał, że prawdopodobnie jest gejem". Wysłuchaliśmy przeciwników Karty LGBT

Katarzyna Chudzik
Niektórzy twierdzą, iż edukacja seksualna przeszkadza tylko pedofilom. Inni – że Konstytucja daje im prawo wychowywać dzieci w zgodzie z własnym sumieniem. Deklaracja LGBT+ dotyczy tylko Warszawy, ale rozmawia o niej cały kraj. – Zgadzam się, że powinniśmy uczyć dzieci tolerancji, ale nie chcę, żeby mój syn, który "kocha swojego przyjaciela" był przekonywany, że prawdopodobnie jest gejem – mówi Marta, mama 6-letniego Jarka i 13-letniej Gabrysi.
Edukacja seksualna w szkołach budzi ogromny sprzeciw rodziców Netflix/serial "Sex Education"
Drzewo, na którym powiesili się kochankowie
– Uważam, że środowiska, które są inicjatorami Deklaracji LGBT+ popełniły błąd, łącząc kwestie tolerancji homoseksualistów z edukacją seksualną dla wszystkich. To wrzucenie dwóch kwestii do jednego worka. Platforma Obywatelska instrumentalnie traktuje Deklarację, mając nadzieję na odebranie głosów wyborczych Robertowi Biedroniowi. W tym przypadku intencje są ważne, bo szereg osób, które wsparłyby postulat walki z dyskryminacją, nie zrobi tego wyłącznie ze względu na program edukacji seksualnej, z którym się nie zgadza – twierdzi Krzysztof Mazur, prezes Klubu Jagiellońskiego.


Może mieć rację, bo wśród chroniących społeczność nieheteronormatywną działań stołecznego prezydenta, Rafała Trzaskowskiego, największe oburzenie ogromnej rzeszy wyborców, jaką są rodzice, wywołała właśnie edukacja antydyskryminacyjna i seksualna dostępna w każdej szkole i zgodna ze standardami Światowej Organizacji Zdrowia oraz program Latarnik, dzięki któremu w każdej warszawskiej szkole będzie pracować osoba przygotowana do pomocy uczniom i uczennicom LGBT+ i pracy z kadrą pedagogiczną.

Nie jest to – jak próbują nas przekonać prawicowe media – promowanie określonej grupy społecznej, lecz próba zapobieżenia nieszczęściom. Z dostępnych badań wynika, że aż 70 proc. młodzieży nieheteronormatywnej miewa myśli samobójcze.

Tymczasem – jak informuje organizacja "Miłość nie wyklucza" – problem homofobicznej przemocy w debacie publicznej pojawił się tylko dwukrotnie, kiedy media "zainteresowały się historiami nastoletnich chłopców zadręczonych przez swoich kolegów, koleżanki i nauczycieli, a w efekcie doprowadzonych do samobójstwa". Teraz o tym problemie robi się coraz głośniej – m.in. na wystawie Daniela Rycharskiego w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie możemy zobaczyć krzyż wyrzeźbiony z drzewa, na którym powiesiło się dwóch homoseksualistów, bo ich miłość i orientacja nie były akceptowane w środowisku. To żaden ewenement.

Tymczasem jednak Krzysztof Mazur przekonuje, iż szkoła często jest środowiskiem nieprzyjaznym i z całą pewnością potrzebuje wsparcia przeszkolonych specjalistów, psychologów. – Nie powinni oni jednak zajmować się wyłącznie problematyką osób nieheteronormatywnych. Podane dane dotyczące myśli samobójczych u młodych osób homoseksualnych są zatrważające, ale czy ktoś badał, ile proc. osób z innymi problemami miewa takie myśli? Dlaczego nie walczyć z dyskryminacją jako taką, a skupiać się wyłącznie na politycznie nośnej kwestii orientacji? – pyta prezes KJ.

"Wystarczy się nie obnosić"
Kiedy czytam w sieci komentarze rodziców, mam wrażenie, że spośród tych, którzy są przeciwko wprowadzeniu nowych rozwiązań, większość nie przeczytała Deklaracji LGBT+. Szukam więc takich, którzy uważnie ją przeanalizowali, a mimo to z różnych względów są przeciw jej wprowadzeniu. Nie interesują mnie opinie osób, które twierdzą, że miejsce homoseksualistów jest w piekle.

Znajduję dość szybko: pani Marta akceptuje osoby homoseksualne, ale sprzeciwia się kolejno: lekcjom tolerancji (w takiej formie), lekcjom edukacji seksualnej i "wmawianiu jej synowi, że jest gejem".

– Żeby dzieci nie były gnębione, wystarczy się ze swoją orientacją nie obnosić. Przecież to jest prywatna sprawa danej osoby. Uważam, że na lekcjach powinny być poruszane tematy tolerancji. Tylko że dużo trudniej jest ukryć np. fakt bycia grubym niż fakt bycia gejem. To z grubych, rudych – i tak dalej – dzieci częściej się śmieją. Każdy z nas to pamięta z lat szkolnych. To jeszcze dzieciaki, jeszcze wszystko może im się zmienić, żadne z nich nie jest w poważnym związku. Po co się wychylać, opowiadać, że jest się gejem? To szukanie atencji na siłę – mówi Marta, mama 13-letniej Gabrysi i 6-letniego Jarka.

Ignoruje całkowicie fakt, że miłością heteroseksualną dzieci bombardowane są od najmłodszych lat, że zaloty chłopców do dziewczynek kwitowane są pobłażliwym uśmiechem albo zapowiedziami "rychłego małżeństwa", a chłopcy, którym szybciej bije serce na widok innego chłopca, są uciszani, co wpływa na jakość ich życia i samoocenę w przyszłości.

Poza tym, jak informuje nas organizacja "Miłość nie wyklucza", do organizacji społecznych trafiają coraz to nowe doniesienia o szkolnej psycholożce, która wysyła młodą osobę homoseksualną do psychiatry, albo wychowawcy, który publicznie szydzi z ucznia, mówiącego o swojej homoseksualnej orientacji. Tymczasem przecież chęć homoseksualistów do wyrażania swoich uczuć jest taka sama jak osób heteroseksualnych.

Do Warszawskiego Centrum Innowacji Edukacyjno-Społecznych i Szkoleń, zajmującego się doskonaleniem nauczycieli, zgłasza się wielu nauczycieli, potrzebujących wsparcia specjalistów w tematyce związanej z wychowaniem seksualnym, prezes Klubu Jagiellońskiego przekonuje jednak, że funkcja "Latarnika" pogłębi tylko stygmatyzację osób nieheteronormatywnych w szkołach.

– Jeśli "Latarnik" będzie zajmował się wyłącznie kwestią osób homoseksualnych, to cała szkoła od razu będzie wiedzieć, z jakim problemem przyszedł dany uczeń. W szkole, gdzie rzeczywiście występuje dyskryminacja, to będzie dodatkowa stygmatyzacja takiego ucznia, więc wiele osób prawdopodobnie nie zgłosi się w ogóle. Podobnie było w jednej z krakowskich szkół,w której zorganizowano program pomocy dla najbiedniejszych dzieci. Wszystkie dostały jaskrawopomarańczowe plecaki, widać je było z daleka. To powodowało dodatkowy ostracyzm – tłumaczy.

"Kocham Michała, dziewczyny są głupie"
– Ostatnio mój Jarek powiedział, że na balu przebierańców tańczył tylko z Michałem, swoim najlepszym kumplem. Mąż się pytał, czy jakaś dziewczyna mu się podobała, to powiedział, że "kocha Michała". Jest jeszcze chyba na tym etapie rozwoju, w którym uważa, że dziewczyny są głupie. Ale proszę sobie wyobrazić, że w tym momencie ktoś zaczyna mu wmawiać, że to jest normalne, że ma prawo kochać Michała. Może on wtedy zacznie w to wierzyć? Myśli pani, że to dobrze na niego wpłynie? Nie sądzę. Oczywiście, jeśli w przyszłości okaże się gejem, to go zaakceptuję. To przecież moje dziecko. Ale na pewno nigdy nie będę mu tego wmawiać, tylko dlatego, że to jest modne – twierdzi mama Jarka i Gabrysi.

Miłosną deklarację swojego syna skwitowała, że “chłopcy kochają dziewczynki, a on Michała bardzo lubi”. I żeby tego nie mówił przy babci, bo gotowa "zejść na zawał". Na moją sugestię, że orientacji seksualnej "wmówić się nie da", odpowiada, że "woli dmuchać na zimne".

– Podobnie jest z tą edukacją seksualną. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś – oprócz mnie i męża – opowiadał mojemu dziecku o seksie. Wolę to kontrolować, wiedzieć, jakie treści są przekazywane. Ja nawet kupiłam starszej Gabrysi książkę "Sexed.pl", ale po jej przejrzeniu stwierdziłam, że jest jeszcze za mała. Każdy rodzic zna najlepiej swoje dziecko i wie, kiedy można podać jakie informacje. Po co 13-latce wiedza, czym jest rimming? – pyta Marta.

Podobnego zdania jest większość polityków partii rządzącej i Rzecznik Praw Dziecka, Mikołaj Pawlak. Nie dalej jak dzisiaj powiedział on, że "niepokoi go potencjalne naruszenie konstytucji, przepisów dotyczących prawa rodziców do wychowania zgodnie z własnymi poglądami". Jego zdaniem to rodzice mają prawo decydować, w jakim wieku dzieci będą dowiadywały się o "różnych sprawach życia dorosłego".

"Komfort jest ważny, ale nie najważniejszy"
Na inny aspekt standardów WHO znowu uwagę zwraca Krzysztof Mazur. Uważa bowiem, że to dokument archaiczny.

– Seksualność jest kwestią kulturową, zależy od kulturowego kontekstu. Koncepcja wspólnych standardów sugeruje, że postrzeganie seksualności w rozumieniu zachodnim jest lepsze, wyższe, doskonalsze. Moim zdaniem nie jest – WHO zakłada m.in., że nie można stawiać seksualności innych norm niż bezpieczeństwo, czyli uniknięcie chorób wenerycznych i zajścia w ciążę – tłumaczy.

Kiedy zwracam uwagę, że w dokumencie stawia się nacisk na stawianie granic, umiejętność rozpoznania własnych potrzeb i gotowość emocjonalną, zaznacza, że wciąż jest to kwestia bezpieczeństwa, rozumianego tym razem jako komfort.

– Oczywiście komfort jest ważny. Ale w dokumencie WHO wspomina się również, że dziecko powyżej 15 roku życia powinno być uczone krytycznego podejścia do norm kulturowych/religijnych. Tymczasem ja chcę swoje dziecko nauczyć, że powinno życie seksualne zaczynać dopiero wtedy, kiedy jest gotowe ponieść tego ewentualne konsekwencje, również psychiczne, emocjonalne, materialne. Nie chcę, żeby ktoś uczył je, że umiejętność stawiania granic i "przekonanie o własnej gotowości" wystarczy. Chciałbym, żeby patrzyło na to szerzej – tłumaczy.

Jego zdaniem WHO ma archaiczne wytyczne dotyczące również zagrożeń czyhających na młodych ludzi. – Zakłada się w nim, że dziecko między 6. a 9. rokiem życia powinno uczyć się o seksie w mediach, ale tylko "między innymi w internecie". Nie dostrzega problemu, jakim jest powszechny dostęp do pornografii – słowo pornografia występuje w nim zaledwie 6 razy, podczas gdy słowo HIV zapisano razy 35, a antykoncepcja 25 razy. To pokazuje, jak bardzo zdrowotne bezpieczeństwo jest ważniejsze od każdego innego.

A to właśnie uzależnienie od pornografii jest kluczowym problemem młodych, który wskutek rozwoju nowych technologii postępuje – w 2008 roku tylko 14 proc. chłopców poniżej 13. roku życia oglądało pornografię, w 2017 – już 70 proc. Uzależnienie od takich strzałów dopaminowych przekłada się na brak satysfakcji z bliskości drugiej osoby. Ten problem stawia na przykład Karolina Lewestam w tekście "Gang bang na mózgu. Dlaczego bać się porno?", który pojawił się dwa miesiące temu w "Piśmie". Standardy edukacji seksualnej, które nie dostrzegają tego problemu, są mało wiarygodne – twierdzi Mazur.

Nie zarzuca jednak dokumentowi, że koncentruje się na namawianiu do seksu w młodym wieku i zbyt wczesnym tłumaczeniu dzieciom zawiłości seksualności. Pani Marta jednak tak właśnie uważa, twierdząc, że "podobne zdanie mają wszystkie jej koleżanki". Do takich zarzutów odniósł się już prezydent Trzaskowski, twierdząc jednoznacznie, że to manipulacja.

W swoim oświadczeniu napisał bowiem, że najważniejszym celem według Światowej Organizacji Zdrowia jest rozwijanie emocjonalności w okresie dojrzewania i chronienie dzieci i młodzieży przed zagrożeniami – nie tylko tymi, które dotyczą wczesnego rozpoczęcia współżycia, ale również tymi dotyczącymi pornografii i pedofilii. Nie będą to lekcje pozycji z kamasutry, lecz lekcje o komunikacji i godności. O tym, jak przetrwać w świecie, w którym prawa dzieci naruszane są notorycznie.

Dość obrazowo wspomniała o tym na Facebooku dziennikarka Eliza Michalik. – Na lekcjach edukacji seksualnej sporo czasu poświęca się uświadamianiu dzieci, że dorośli mogą chcieć je skrzywdzić, wskazywaniu, jakie zachowania dorosłych wobec dziecka są nieakceptowalne, na co zwracać uwagę, czym się niepokoić, jak reagować i komu zgłaszać przypadki nadużyć. Dzieciaki po takiej edukacji nie są już tak łatwym celem pedofilów.

Moim zdaniem przeciw edukacji seksualnej są tylko pedofile lub ich obrońcy — zwolennicy kultury gwałtów na dzieciach, których w zasadzie otoczenie także powinno uważnie obserwować pod kątem nadużyć na dzieciach. Edukacja seksualna utrudnia życie wyłącznie pedofilom. Patrzcie uważnie, kto jest przeciw i chrońcie przed nim swoje dzieci.
I wpisujcie mi tu dyrdymałów o tradycji, wierze itp.

Nikt przy zdrowych zmysłach, katolik czy buddysta, nie chce żeby jego dziecko było bezbronne w starciu z potworem. Jeśli chce, to coś z nim nie tak. I tyle – napisała.

Innego zdania są jednak ci, którzy słyszeli, że już 3-latki będą uczone masturbacji. – Czy ja bawiłam się w lekarza w dzieciństwie? Oczywiście były takie próby, ale chyba byłam trochę starsza. I był to zakazany owoc, pilnowaliśmy, żeby rodzice nie zauważyli. Proszę sobie wyobrazić, że ja teraz zachęcam do tego moje dzieci. No takie jawne przyzwolenie jest nie do pomyślenia – mówi pani Marta.

Prezydent Trzaskowski wyjaśnił, że nie chodzi o namawianie dzieci do owej zabawy w lekarza, lecz o to, żeby umiało postawić granice, jeśli tego typu zabawy w gronie rówieśniczym się pojawią. Udawanie bowiem, że dzieci nie wpadają na takie pomysły, jest udawaniem, że jeśli nie będziemy rozmawiać o pedofilii to ona zniknie.

– Nie zmienię zdania. Uważam, że to ja najlepiej znam moje dzieci. Nie chcę, żeby wychowywał je ktokolwiek inny i to chyba jest kluczowe w całej tej aferze – twierdzi pani Marta. A o istnieniu gejów jej dzieci "dowiedzą się w swoim czasie".