Po otruciu dziecka na Bemowie pytają: "Gdzie był kurator?". Sprawdzamy, co mógł zrobić

Katarzyna Chudzik
Kilka dni temu w Warszawie Tomasz M. zabił czteroletniego syna i siebie. Zarzuty padają nie tylko w stronę mordercy, ale również... kuratora, który miał "nie dopilnować" sprawy. Rozmawiamy z kuratorką, która rzuca inne światło na tę sytuację.
Tragedię zapowiadały liczne sygnały, teraz jest już niestety za późno na interwencję Facebook.com/Tomasz M.
O tym mówi dziś cały kraj: czteroletni Artur został w sali zabaw (prawdopodobnie) otruty przez swojego ojca, mimo że ich kontakt przebiegał pod nadzorem kuratora społecznego. Mężczyzna poprosił o wyjście z chłopcem do toalety i uzyskał zgodę. Po 2 minutach zaniepokojony kurator wszedł do łazienki i zobaczył chłopca nieprzytomnego na podłodze, ojca – również nieprzytomnego – w kabinie. Obaj zmarli po jakimś czasie, a tu i ówdzie pojawiają się zarzuty, że gdyby kurator lepiej wykonywał swoje obowiązki, tragedia by się nie wydarzyła.

Rozmawiam z kuratorką społeczną, która na co dzień nie tylko sprawuje nadzór nad rodzinami, ale również bywa uczestnikiem tzw. kontaktów, czyli spotkań dzieci z rodzicami, którzy mogą widywać się z jednym z rodziców tylko w określone dni.


Czy o sprawie małego Artura mówi się w środowisku kuratorskim?

Oczywiście, rozmawiamy o tym. Spodziewaliśmy się, że znowu będzie nagonka na kuratorów. A przecież w tej sytuacji – jeśli było tak, jak media podają – kurator nie mógł nic zrobić. Nie mógł wejść z ojcem i dzieckiem do toalety. Ale oczywiście nie wiadomo jak było naprawdę, bo póki sprawa jest badana, nikt pewnie nie poda mediom pełnych informacji.

Kurator naprawdę nie może wejść do toalety? To nie on decyduje o tym, że istnieje zagrożenie dla dziecka, w związku z czym ma prawo to zrobić?

Nie decyduje. Sąd, ustanawiając taką formę kontaktów, ustalił, że ojciec nie jest niebezpieczny. A mógłby też postanowić – w najgorszym wypadku – że dziecko będzie się z ojcem widywało wyłącznie w obecności kuratora w specjalnie do tego wyznaczonym pokoju na terenie sądu.

Jeżeli sędzia uznaje, że rodzic nie stanowi zagrożenia, to wybiera inne opcje. Może to być widywanie się z dzieckiem w obecności drugiego rodzica i kuratora tylko w mieszkaniu matki. Albo tylko u ojca. Może to być również teren dowolny. Kombinacji jest wiele i każda jest rozpatrywana indywidualnie.

Natomiast jeżeli kurator widział realne zagrożenie, powinien dzwonić po policję. Taka jest między innymi jego rola. W tym przypadku nic nie wskazuje, żeby tak było.

Miała pani taki przypadek w swoim życiu zawodowym, że podczas kontaktów rodzica z dzieckiem zaistniało zagrożenie i musiała pani dzwonić na policję?

Od 10 lat jestem kuratorem i nigdy mi się to nie zdarzyło, moim znajomym również nie. Najgorsze co się pojawia na takich kontaktach, to nastawianie dziecka przeciwko drugiemu rodzicowi. To się akurat zdarza niestety bardzo często.

Wtedy pani interweniuje?

Proszę go na stronie, żeby tego nie robił, bo szkodzi dziecku. Staram się jednak interweniować jak najmniej, bo moja rola jest na tych spotkaniach inna. Jestem obserwatorem, dbam bezpośrednio tylko o bezpieczeństwo dziecka i terminowość spotkań. O to, żeby się nie przedłużały i żeby dziecko wróciło w odpowiednim czasie do rodzica, który na co dzień się nim opiekuje. Siedzę i patrzę, po prostu. Nie mogę też narzucać swoich propozycji spędzania czasu z dzieckiem.

A później musi pani wystawić opinię na temat tego spotkania? Prokuratura informuje, że przebieg poprzednich spotkań ojca zabitego dziecka w towarzystwie kuratora będzie wnikliwie badany.

Nie znajdą tam wielu informacji, kurator nie sporządza po "kontakcie" żadnej opinii. Pisze jedynie sprawozdanie z kontaktów: że odbyły się w tym dniu, o tej godzinie, rodzic bawił się z dzieckiem, spotkanie przebiegło bez incydentów, zakończyło się o tej godzinie, dziecko zostało przekazane z rąk jednego rodzica w ręce drugiego. To wszystko. No, chyba że coś zagrażało dobru dziecka, ale jeśli tak było, to powinna była przyjechać policja.

Czy temu konkretnemu kuratorowi, podczas którego obecności doszło do tragedii, cokolwiek grozi? Prokuratura się tym zajęła, czy mogą mu więc coś zarzucić?

Dziecko zginęło, wydarzyła się tragedia. To oczywiste, że policja i prokuratura musi się tym zająć i kurator był i będzie skrupulatnie przesłuchiwany, podobnie zresztą jak personel tej sali zabaw. Jeśli kurator rzeczywiście dopilnował swoich obowiązków, to nic mu nie grozi.

Oczywiście mogło się stać tak, że go przy tym nie było – wyszedł np. kupić sobie kawę w innej sali. A powinien czekać pod toaletą. Ale wiadomo, że nie będzie wchodził z nimi do toalety, ani nie będzie ojca przeszukiwał.

Ten konkretny kurator był również funkcjonariuszem policji. Teoretycznie chyba mógł więc przeszukać...?

Policjanci i byli policjanci często są kuratorami, ale w tamtym momencie policjant pełnił obowiązki kuratora, nie policjanta. Nie był na służbie, więc nie mógł go przeszukać.

A czy teraz otrzyma pomoc psychologiczną? Wydarzyła się tragedia, powinien mieć ją zapewnioną.

Policjanci ją otrzymują, ale kuratorzy społeczni ani zawodowi nie. Być może on otrzyma tę pomoc właśnie z drugiej funkcji, tego nie wiem. Ale jako kurator może co najwyżej sam sobie iść prywatnie. Całe środowisko od lat podkreśla, że taka pomoc powinna być zapewniana, bo to jest naprawdę ciężka, odpowiedzialna i absorbująca praca.

Na szczęście kuratorzy ze sobą dużo rozmawiają, pomagają sobie nawzajem. To jest rodzaj jakiejś superwizji, każdy z nas opowiada o swoim przypadku i jeden drugiemu radzi. Nie jest się samemu. Nie jest to pomoc specjalistyczna, ale jakaś jest. Jesteśmy społecznością.

Pamięta pani sytuację, w której była pani roztrzęsiona? Wydarzyło się coś naprawdę trudnego?

Na początku swojej pracy przyszłam do rodziny na nadzór. On nie polega już na pilnowaniu odpowiedniego przebiegu kontaktów rodzica z dzieckiem, tylko na "doglądaniu" rodziny, w której jest małoletnie dziecko, a wydarzyło się coś, najogólniej rzecz ujmując, złego. Czasem to jest sprawa rozwodowa, czasem przemoc w rodzinie, czasem to dziecko popełniło czyn zabroniony.

W tamtej sytuacji matka była kompletnie pijana, nie chciała mi otworzyć drzwi, a znajdowała się tam dwójka dzieci w wieku wczesnoszkolnym. Zza drzwi słychać było awanturę, krzyki. W końcu otworzyli mi drzwi, matka uciekła przez balkon, w środku leżał równie pijany konkubent.

Dziewczynka miała podbite oko, wyprowadziłam dzieci na klatkę, zadzwoniłam po policję, potem do kuratora zawodowego. Byłam roztrzęsiona,zwłaszcza że chodziło o dzieci. Nie mogłam ich zostawić w domu, ale nie chciałam, żeby trafiły pod opiekę kogoś obcego. W takich sytuacjach zazwyczaj pyta się o numery kogoś z rodziny, czy choćby jakiejś "przyszywanej cioci". Robi się wszystko, żeby dzieci nie trafiły do żadnej Izby Dziecka.

Ale jednak czasem trafiają. I o kuratorach panuje opinia, że chcą się przyczepić do czegokolwiek, żeby tylko odebrać dzieci rodzicom.

Nie spotkałam się jeszcze z takim kuratorem. Wszystkim zależy na dobru dziecka, po to uprawia się ten zawód. On przecież nie jest dobrze płatny, nie podejmuje się go ze względu na płacę. Kurator zawodowy jest co prawda zatrudniony na etat, ale ma pod sobą kilku kuratorów społecznych, którzy – jak sama nazwa wskazuje – działają społecznie. Każdy z nich ma około 10 rodzin pod opieką. Nie dostajemy za to pensji, tylko miesięczny ryczałt. To kilkaset złotych miesięcznie, a odpowiedzialność i zakres działań jest ogromna.

Jak reagują te rodziny na wizytę kuratora?

Kurator społeczny działa inaczej niż zawodowy. Zawodowy często odwiedza rodziny, które jeszcze nie wiedzą, że do nich przyjdzie, więc bywa różnie. Natomiast kurator społeczny przychodzi już po postanowieniu sądu o objęciu danej rodziny nadzorem, a zatem rodzina spodziewa się jego wizyty. Zazwyczaj są mili, starają się zrobić dobre wrażenie.

Ja mam wgląd w akta sprawy i adres, nie mam natomiast numeru telefonu i nie umawiam się na spotkanie. Muszę przychodzić do danego mieszkania niezapowiedziana, co często łączy się z tym że nikogo nie ma w domu, albo po prostu nie chcą mnie do niego wpuścić. Muszę przychodzić do skutku. Oczywiście inaczej jest, kiedy nadzoruję kontakty rodzica z dzieckiem po rozwodzie. Wtedy te kontakty – daty i godziny – są ściśle ustalone.

Skoro to tak ciężki i niedochodowy zawód, to dlaczego pani go wybrała?

Żaden kurator społeczny nie wykonuje wyłącznie tej pracy. Są wśród nas pedagodzy, psycholodzy, terapeuci, policjanci. Chcemy pomagać ludziom i to naprawdę się udaje – bo oprócz tego, że wykonujemy zawody z tzw. "misją", przechodzimy odpowiednie szkolenia. Nasi podopieczni często do nas dzwonią, radzą się w różnych sprawach, wspólnie pracujemy nad rozwiązaniem różnych problemów.

Wielu takich, których nadzór już nie obowiązuje, dzwoni do mnie do dzisiaj.