"Drogie samotne mamy, macie łatwiej". List mężatki podniesie ciśnienie rodzicom
W wychowaniu dzieci ważne jest, by rodzice mówili jednym głosem. Jednak co, jeśli to niemożliwe? W liście do redakcji pani Bożena pisze, że jej zdaniem, ojciec dzieci, który nie współpracuje "mąci im w głowach", a wychowanie to "syzyfowa praca", dlatego... samotne matki mają łatwiej. Zgadzacie się?
szlag mnie trafia, jak czytam kolejne wypowiedzi, artykuły i opinie, jak to bardzo macie ciężko w życiu. Jasne, rozumiem, że nie ma kto pomóc na co dzień. Rozumiem, że egzekwowanie alimentów to orka na ugorze i że samotność jest bardzo bolesna. Ale czy przyszło wam kiedyś do głowy skupić się na tym, co dobre?
Każda sytuacja ma swoje plusy i minusy i dziś chciałabym napisać o tych zaletach bycia bez faceta. Choć może ktoś powie: 'nigdy sama nie była, więc nie wie, o czym mówi', to faktem jest, że my-matki, wszystkie, bez wyjątku, wychowujemy dzieci i na ten temat wiem sporo. W tej kwestii z mojej perspektywy samotne mamy mają łatwiej.
Dlaczego? Bo nikt im się nie wtrąca! Nie mąci dzieciakom w głowach, nie psuje tego, co matce udaje się wypracować. Z wielkim trudem, dodajmy...
Mam dwóch synów. Jeden chodzi do 3. klasy, drugi do przedszkola. Nie mam z nimi żadnych problemów wychowawczych, poza zwykłymi, codziennymi. Dopóki do akcji nie wkroczy mój mąż.
Młodszy ostatnio na wszystko ma jedną odpowiedź – 'nie'. Nie powiem, żebym zawsze reagowała na to spokojnie, zwłaszcza gdy jest za pięć ósma, a on nie chce ubierać butów.
Ale zazwyczaj staram się neutralnym tonem pytać: dlaczego? 'Bo nie chcę iść do przedszkola'. A co się stało? 'Jasiu mnie bije'. Wtedy zaczyna płakać, ja tłumaczę, co może zrobić w trudnej sytuacji, staram się go pocieszyć i udaje nam się wyjść z domu punktualnie.
Jednak kiedy to mój mąż sprawuje pieczę nad młodszym, zawsze kończy się to awanturą. Bo mąż, zamiast zapytać, dlaczego syn nie chce się ubierać, natychmiast zaczyna mu grozić. Że skoro mały mówi 'nie', jak trzeba, wyjść to on będzie mówił 'nie', kiedy młody będzie czegoś chciał. Albo, że nie zabierze go na salę zabaw, Mikołaj nie przyniesie mu zabawki i tak dalej...
W ten sposób młody uczy się przekupstwa i tego, że trzeba słuchać, bo to się opłaca. I że wszystko jest transakcją – nie umową, nie rozmową, nie kwestią relacji. Bezduszną transakcją.
Oczywiście ma to przełożenie na to, co dzieje się potem – syn nie potrafi przepraszać, wszystko, co robi, robi z myślą o nagrodzie.
Na szczęście moje metody na niego działają i widzę, że udaje mi się do niego dotrzeć i czegoś go nauczyć, ale kilka 'wejść' męża i jest pozamiatane. Mój mąż traktuje dzieci z góry, choć bardzo je kocha. To jest silniejsze od niego. Nie patrzy na nie z empatią, jak na ludzi, tylko jak na przedmioty władzy rodzicielskiej, którymi on zarządza.
Denerwuje mnie to, rozczarowuje i nie potrafię z nim o tym rozmawiać, bo od razu na niego krzyczę lub mówię rzeczy, za które miałby prawo się na mnie obrazić. Starałam się kilka razy tłumaczyć – w niektórych kwestiach dotarło. Np. w kwestii tego, by kara była adekwatna do winy, czyli za niezjedzenie obiadu grozi brak deseru – nie kara na bajki.
Ogólnie czuję, że mam pod górę nie przez dzieci, tylko przez męża. Przez to, że nie panuje nad słowami, że nie myśli, zanim coś powie. Mamy w życiu podobne priorytety, wyznajemy te same wartości (po pierwsze: rodzina, lojalność, wierność, dom, po drugie: praca i reszta), a mimo to muszę wychowywać troje – z czego najstarsze (czyli mąż) jest najbardziej niepokorne.
Samotne kobiety wychowujące dzieci tego problemu nie mają. Jasne, brak autorytetu faceta pewnie może generować jakieś dodatkowe problemy wychowawcze. Lub tęsknota za tatą, którego zdążyły poznać. Ale jednak nikt im się nie wtrąca.
Matka coś mówi i wie, że nikt nie ma takiej mocy przekazu jak ona. Efekty widać jak na dłoni. Mam koleżankę, która często mi o tym opowiada. Np. że jej córka obraża się i rzuca zabawkami, jak tylko cokolwiek jej nie wychodzi. Wymyśliła na to metodę wspólnie z przedszkolankami i wszystkie stosują ją konsekwentnie. Po tygodniu czy dwóch problemu nie było. A ja? A ja się muszę użerać!
Wychowywanie dzieci z mężem, który nie współpracuje to syzyfowa praca i mącenie dzieciom w głowach. Tym bardziej że ja nie mam skrupułów i kiedy słyszę, że mąż kładzie im do głowy jakieś głupoty, to się wtrącam.
Wiem, podważam autorytet ojca. Ale co jeśli uważam, że z takim podejściem do wychowania lepiej, żeby tego autorytetu nie miał...?
Dlatego, drogie samotne mamy, czasem macie łatwiej. Macie większy wpływ na dzieci, wasze działania są skuteczniejsze, macie kontrolę nad sytuacją. Korzystajcie z tego i tęskniąc za facetem, przypomnijcie sobie ten list.
Powodzenia!"
Może cię zainteresować: Naprawdę jesteś samotną matką? Mam cię dość - przestań już robić z siebie ofiarę!