Rękoczyn Kristellera nadal jest stosowany na polskich porodówkach. Oto wstrząsające historie naszych czytelniczek!

Ewa Podleśna-Ślusarczyk
Ogromna ilość wiadomości od kobiet, które doświadczyły "wyciskania" dziecka (chwytu Kristellera) w ostatnich latach, bardzo nas zasmuciła.
Rękoczyn Kristellera nadal stosowany na polskich porodówkach. rafaelbenari / 123RF
Kilkanaście dni temu opublikowaliśmy tekst pod tytułem "Ten problem dotyczy setek kobiet — dlaczego nie mówi się o tym głośno? Rękoczyn Kristellera musi być zakazany!”. Artykuł dotyczył wykonywania przez lekarzy chwytu (zwanego też manewrem czy rękoczynem), który niestety wiąże się z szeregiem powikłań zarówno dla matki, jak i dziecka.

Manewr Kristellera - skrajnie różne opinie specjalistów
Rękoczyn Kristellera nie jest zakazany w Polsce. Nie ma przepisów, które zabraniałyby lekarzowi wykonania takiego zabiegu. O tym, czy będzie on wykonany decyduje specjalista na podstawie oceny sytuacji, uznając, że jest on absolutnie niezbędny dla bezpieczeństwa zdrowia kobiety i noworodka. I tu pojawia się problem. Być może są położnicy, którzy nie zdają sobie sprawy z powagi konsekwencji źle (podkreślamy), źle przeprowadzonego manewru. Być może także ten wybór wydaje im się przez to mniej inwazyjny niż inne dostępne techniki. Coś musi jednak być na rzeczy, skoro nawet środowisko medyczne dzieli się w tej sprawie.


Polskie Towarzystwo Ginekologiczne w oficjalnym piśmie „Stanowisko Zespołu Ekspertów PTG w sprawie rękoczynu Kristellera” także zauważa różnice w opinii specjalistów.
Polskie Towarzystwo Ginekologiczne

Przedstawiane stanowiska położników dotyczące zastosowania RK są skrajne. Przeciwnicy odwołują się do własnego doświadczenia, przedstawiając niedopuszczalność ucisku na macicę podczas porodu. Niektórzy uważają, że z powodu braku dowodów potwierdzających skuteczność RK i nieokreślonego znaczenia, wnioskują, aby jego zastosowanie było karalne. Według innych autorów RK zmniejsza ryzyko powikłań związanych z porodem pochwowym i uważają, że przy obecności wskazań dobrze wykonany RK jest tak samo dobry, jak każda inna procedura położnicza. […] W dostępnych publikacjach obejmujących różne grupy pacjentek (od kilku do kilkuset) przedstawiane są dane odnośnie możliwości wystąpienia szeregu powikłań po wykonaniu RK, rzadko odnośnie korzyści. Wymieniane najczęstsze powikłania u matki to: uszkodzenie szyjki macicy, krocza i zwieracza odbytu, wynicowanie macicy, bóle brzucha, pęknięcie żeber, wątroby, pęknięcie macicy, przedwczesne oddzielenie łożyska, krwotok, w tym do jamy brzusznej, a w jego konsekwencji nawet śmierć.

Chwyt Kristellera - "nie zalecany, ale też nie zabroniony"
Manewr według PTG powinien być zastosowany w kilku przypadkach, kiedy wymagane jest szybkie ukończenie porodu (np. zagrożenie zamartwicy wewnątrzmacicznej płodu), a jest już za późno na wykonanie cesarskiego cięcia. Niestety lekarze czasem zbyt późno decydują się na cc, a wtedy zachodzi potrzeba „pomocy” rodzącej. Ucisk na dno macicy wydaje się wtedy najszybszym i najmniej inwazyjnym sposobem, tyle że zakończonym powikłaniami. „Według ekspertów PTG rękoczyn Kristellera we współczesnym położnictwie nie jest zalecany, ale też nie jest zabroniony i w uzasadnionych warunkach może być dopuszczalny w wykonaniu doświadczonych położników. Jego prawidłowe zastosowanie może pozwolić na uniknięcie zbędnych operacji położniczych, które tak jak każdy zabieg, wiążą się z występowaniem powikłań. Nie ulega wątpliwości, że jeżeli wykona się zabieg źle, nieumiejętnie, bez należytego wyczucia, można doprowadzić do powikłań. Osoba, która podejmuje się jego wykonania, musi posiadać odpowiednie doświadczenie położnicze i mieć pełną świadomość konsekwencji, jakie mogą się z nimi wiązać”.

Oto historie naszych czytelniczek
Ze względu na to, że było ich naprawdę wiele i nie możemy opublikować wszystkich, wybraliśmy dla was tylko kilka. Nie są one wyselekcjonowane jako "najbardziej wstrząsające”, czy ""najsmutniejsze”. Wybraliśmy je, gdyż oddawały one pełen obraz sytuacji rodzącej, czyli zawierały najwięcej informacji.

Magdalena: "Tak oto zaczyna się piekiełko"

”11.02.2015 o godzinie 4 zaczęły odchodzić mi wody, a jako że nic złego się nie działo, powoli spakowałam się i o 5 byłam w szpitalu w Ełku (jest zaledwie 4 km od mojego domu). Zostałam przyjęta na oddział. Dostałam możliwość rodzenia z partnerem, wiec prawie od początku był przy mnie. Wody mi cały czas odchodziły, ale poród nie postępował, brak rozwarcia, ogromne bóle i co chwila badanie. Położna mówi, że są 3 cm rozwarcia, lekarz, że 4 cm, wiec kolejna położna bada i mówi, że na pewno nie ma 4 cm. Czułam się jak jakieś auto, któremu zagląda się pod maskę. Kilkakrotnie prosiłam o wykonanie cesarki, na co usłyszałam, że nie ma ku temu przesłanek. O 21 godzinie zadecydowano, że podadzą mi oksytocynę, bóle się wzmogły, rozwarcie zaczęło postępować, ale lekarz stwierdził, że dziecko jeszcze nie zeszło do kanału. Strasznie cierpiałam, miałam bóle parte, myślałam, że tam skonam. Tak oto zaczyna się piekiełko, gdy lekarz zaczyna mi wyciskać dziecko z brzucha, ja i mój partner jesteśmy w szoku. 12.02.2015 o 00:55 na świat przychodzi mój synek. Wygląda jakby go ktoś zmaltretował. Lekarze zabierają go na badanie, dostaje 7/10, zostaje intubowany, bo nie oddycha. Przynoszą mi go po kilku lub kilkunastu minutach, nie wiem, bo czas tak szybko biegł. Mój synek ma wielkiego krwiaka na głowie, w jednym oku krwiaka tak dużego, że zakrywa całe białko, w drugim trochę mniejszego, bo w obrębie źrenicy. USG wykazuje, że na nadnerczu ma krwiak o średnicy 4 cm. Bardzo ciężko znosi żółtaczkę, właśnie przez te krwiaki. Bilirubina ponad 18, więc mi go zabierają na 4 dni. Leży pod kroplówką i 2 lampami. Nie mogę go przytulić, jedynie tylko ściągam pokarm co 2 godziny, żeby go pielęgniarki mogły nakarmić. Po 9 dniach wychodzimy ze szpitala. Kiedy mały ma trochę koło miesiąca, położna zwraca uwagę, że nie trzyma główki. Moja doktor rodzinna daje mi skierowanie do poradni rehabilitacyjnej i na USG szyi. Wykazuje ono, że mały ma kręcz prawdopodobnie jako powikłanie po ciężkim porodzie. I tak zaczynają się nasze wyjazdy do Białegostoku do endokrynologa w celu kontrolowanie nadnerczy i rehabilitacja szyi. Teraz jest już wszystko dobrze. Oczywiście zwapnienie na nadnerczy zostanie do końca życia, tak jak i kręcz. Lekarz, który przyjmował mój poród... cóż mam nadzieję tylko, że kiedyś karma go dopadnie. Pozdrawiam".

...rękoczyn, więc to pewnie tam taki "standard"

”Rodziłam w szpitalu Żeromskiego w Krakowie, 18 maja 2016 roku. Podczas parcia, które trwało już ponoć dość długo, zawołano lekarkę, która swoimi przedramionami oparła się na moim brzuchu, a dokładniej w zagłębieniu pomiędzy górą brzucha a piersiami i wypychała mi synka, kiedy miałam skurcz. Zdziwiło mnie to wtedy, bo zapamiętałam ze szkoły rodzenia, że rękoczynów już się nie stosuje, a tu proszę - niespodzianka. Ile razy lekarka to zrobiła, nie mam pojęcia, kilka, kilkanaście? Raz chciała mi "pomóc" wypychając mi dziecko po skończonym skurczu, wydarłam się wtedy na nią "NIE!", bo poczułam, że niedobrze mi to robi. Synek urodził się zdrowy, ale ja czułam się słabo, straciłam sporo krwi. Lekarze zastanawiali się, czy nie będą mi jej przetaczać, ale nie wiem, jak bardzo ten stan był związany z przebiegiem porodu, a w jakim stopniu z rękoczynem. Z tego, co wiem, moja przyjaciółka, która rodziła dwa dni później w tym samym szpitalu, też miała robiony rękoczyn, więc to pewnie tam taki "standard". Nie wiem, co o tym myśleć... Mam tylko nadzieję, że przy kolejnym porodzie nie będę miała takiej sytuacji. A jeśli będzie, to że tym razem będzie ze mną mąż i się za mną wstawi, bo podczas rodzenia byłam skłonna na wiele się zgodzić, niestety. Niech moja historia będzie cegiełką w budowaniu lepszej opieki nad kobietami rodzącymi. Darzymy lekarzy za dużym zaufaniem, zamiast ufać w pierwszej kolejności sobie. A niejednokrotnie personel medyczny pozwala sobie na zbyt wiele w stosunku do pacjentów, przekraczając ich granice” - autorka chce pozostać anonimowa.

Monika: "...lekarze i położne robią co chcą"

”Witam, postanowiłam napisać odnośnie artykułu dotyczącego rękoczynu Kistellera. Przeczytałam artykuł, wcześniej też wiedziałam, że to nie jest zalecane, delikatnie mówiąc. Ale po tym artykule zrobiło mi się wyjątkowo przykro, ponieważ mój lekarz też zastosował ten "chwyt". Syn rodził się dokładnie 2 lata temu w zielonogórskim szpitalu. Jest mi przykro dlatego, że bardzo ufałam, i nadal ufam swojemu lekarzowi. W tzw. planie porodu napisałam, że nie życzę sobie tego zabiegu. Do tego planu niestety nikt się nie stosował za bardzo, łącznie z opłaconą prywatnie położną! Nie życzyłam sobie podawania oksytocyny, a jednak mi podano, mimo, że nie było takiej potrzeby, ponieważ przybyłam na porodówkę z 8 cm rozwarciem. Wszystko szlo dobrze i szybko, więc nie było żadnej potrzeby przyspieszania porodu w żaden sposób, a jednak to robiono. Wszystko skończyło się dobrze, ja i synek jesteśmy zdrowi, a to jest dla mnie najważniejsze. Ale teraz po czasie widzę, że lekarze i położne nie do końca szanują zdanie kobiet, nawet lekarze i położne opłacane przez pacjentkę. Lekarz przy moim porodzie to był "mój" lekarz, do którego chodziłam na prywatne wizyty.
Myślę, że to jest tak, że co do planu porodu respektuje się rzeczy, typu możliwość chodzenia, prysznic, muzyka itd, to, czy chcemy rodzić w wodzie, czy nie, czy chcemy pojedynczą salę po porodzie, czyli tzw. sprawy pozamedyczne. Ale jeśli chodzi o wykonywanie wszelkich zabiegów medycznych to lekarze i położne robią co chcą".

Agnieszka: "...czułam, że coś we mnie pęka, ból był nie do opisania"

”Pięć lat temu mnie też spotkało to, co panie w artykule. Poród był ciężki wywołany dodatkowo bóle krzyżowe po 6 godzinach pani doktor postanowiła mi pomóc ( tak ona sądziła ). Podstawiła sobie taborecik pod łóżko na którym rodziłam i z całej siły zaczęła uciskać łokciem na dół mojego brzucha, czułam wtedy, że coś we mnie pęka, ból był nie do opisania, to było najgorsze 5 minut mojego porodu. Tylko dzięki położnej, która ostro zaprotestowała i mojemu mężowi, który dołączył się do protestu położnej i zaczął odciągać panią doktor, nasza córeczka urodziła się zdrowa a mi nic się nie stało. Poród zakończył się CC, ale moje dziecko miało zaczerwienione powieki do 7. miesiąca życia, jak dowiedziałam się później od pediatry, że to właśnie przez wypychanie. Cieszę się, że poruszacie ten temat. Ja do dzisiaj nie zdecydowałam się na 2 dziecko”.

Anna: "...nie gwarantuje, które z nas ten zabieg przeżyje"

"Rodziłam 17 lat temu. Dość dawno, więc nie wiem, czy ta opowieść będzie przydatna, czy może raczej pokaże, jak niewiele się zmieniło w tym czasie. Wtedy obowiązywały jeszcze Kasy Branżowe, także mogłam rodzić albo w Szpitalu Wojskowym, albo w Kolejowym. Wybrałam Szpital Kolejowy (obecnie już nie istniejący, Szczecin w ramach zwrotu "zagrabionego"mienia zwrócił budynek zakonnicom i od jakichś 10 lat stoi i niszczeje), jako że dysponował on najnowocześniejszą salą porodową. Do szpitala trafiłam około 2 w nocy, tydzień przed wyznaczonym terminem, ponieważ odeszły mi wody. Po wstępnej papirologii zostałam zaprowadzona na porodówkę. Mąż nie otrzymał w tym czasie zgody na towarzyszenie mi, usłyszawszy, że decyzję podejmie rano ordynator. Położono mnie na łóżku, podłączono ktg i okazało się, że akcji porodowej nie ma. Zatem podłączono mi kroplówkę z oksytocyną i zostawiono samej sobie. Co godzinę zaglądała położna. Około 6 rano przyszła lekarka, która stwierdziwszy dalszy brak akcji porodowej, postanowiła "spuścić" nieco wód płodowych - włożyła rękę w kanał rodny i faktycznie, wody odpłynęły. Ale akcji porodowej nadal nie było. Lekarka sobie poszła, zostałam sama. Około 9 rano mąż dostał od ordynatora zgodę na wejście na salę porodową. Pojawili się także jacyś lekarze, zwiększyli dawkę oksytocyny ... a ponieważ nadal nic się nie działo, jeden z rezydentów zalecił mi spacerowanie. Na moją uwagę, że wody mi odeszły i nie wiem, czy to bezpieczne nie odpowiedział. A ponieważ nie odpowiedział, jego uwagę zignorowałam. Około 11-stej pojawiły się skurcze, niestety były to skurcze krzyżowo-lędźwiowe i jedyne co czułam, to potworny ból kręgosłupa. Poprosiłam o znieczulenie, ale odpowiedziano mi, że na to, to już za późno. I tak to trwało. Żeby zmniejszyć ból podawano mi nospę, na którą jestem uczulona - o czym lekarzowi powiedziałam, ale mimo to podawano mi ją dalej - jednocześnie z oksytocyną. Syn zaklinował się między kośćmi miednicy ( w tym momencie wokół mnie było chyba z 12 osób personelu, w tym z 6 lekarzy) jeden z lekarzy położył mi się na brzuchu. Ktg zwariowało. Straciłam przytomność. Wcześniej w którymś momencie podłączono mi ekg, które "wypłaszczyło". Ja i dziecko umieraliśmy, rozpoczęła się akcja reanimacyjna. Mąż pobiegł po ordynatora. Dalszą część znam z jego opowieści: ordynator wpadł, zwyzywał podwładnych i kazał natychmiast przygotować salę do cesarki. W tym samym czasie zaproponował mężowi, że spróbuje wyciągnąć dziecko kleszczami, a jak się nie uda, to zrobi cesarkę, przy czym nie gwarantuje, które z nas ten zabieg przeżyje. Mąż zgodził się na kleszcze-co się powiodło. W międzyczasie reanimowano mnie po raz drugi. Syn w skali Apgar otrzymał 2.
Przeżyliśmy oboje, syn na szczęście rozwija się prawidłowo. Niemniej jednak poród był największym koszmarem mojego życia.
Tak jak mówiłam na początku, nie wiem, czy moja historia komuś pomoże, ale jeśli tak-proszę śmiało wykorzystać".

Tych historii jest wiele. Nie otrzymaliśmy żadnego maila od czytelniczek dowodzących, że wykonany u nich rękoczyn Kristellera uratował ich życie i nie zakończył się ciężkimi powikłaniami. Jeżeli tak było, piszcie do nas.

Chcemy nagłośnić problem związany z niewłaściwym wykonywaniem rękoczynu Kristellera. Chodzi o to, by lekarze, mając świadomość powikłań, informowali o tym pacjentki i zastanowili się, czy podjęcie decyzji o manewrze jest na pewno jedynym i najlepszym dla pacjentki rozwiązaniem.

Napisz do autorki: ewa.podlesna-slusarczyk@mamadu.pl