Pusta klasa lekcyjna
Nauczyciele są zmęczeni żądaniami uczniów i ich rodziców. fot. Karol Makurat/REPORTER/East News

Końcówka roku szkolnego to nie tylko świadectwa i podziękowania. Dla wielu nauczycieli to czas presji, pretensji i prób naginania zasad. Publikujemy szczery głos nauczycielki, która od lat obserwuje, jak maj i czerwiec zamieniają się w pole walki z rodzicami i uczniami o oceny.

REKLAMA

Myślą, że na koniec roku mają więcej praw

Nie wiem, czy wolno nauczycielowi to głośno powiedzieć, ale powiem: nienawidzę końcówki roku szkolnego. Naprawdę. I nie chodzi tylko o zmęczenie czy wystawianie ocen. Chodzi o tę całą falę nagłych "olśnień" uczniów i presji ze strony rodziców.

Pracuję jako nauczycielka matematyki w klasach 4-8 od ponad dwudziestu lat. Wiem, że matematyka to trudny przedmiot. Albo inaczej: matematyka wywołuje u uczniów presję, bo jest przedmiotem na egzaminie. Wiem, że nie każdy ją lubi, nie każdy rozumie, nie każdy umie się zmotywować. Dlatego przez cały semestr przypominam, zachęcam, proszę: poprawcie kartkówki, przyjdźcie na konsultacje, nie czekajcie z tym do ostatniej chwili. I co się dzieje? Cisza. Aż nagle przychodzi maj i zaczyna się istne oblężenie.

Uczniowie "na hurra" chcą poprawiać wszystko: sprawdziany sprzed kilku miesięcy, odpowiedzi, kartkówki. Niektóre z tych ocen są cząstkowe, niepodlegające poprawie, co jasno zapisane jest w statucie szkoły. Ale uczniów to nie interesuje. Zgłaszają się z miną skrzywdzonych, wzdychają, próbują grać na sumieniu. Gdy odmawiam – słyszę: "Ale przecież mogę, tak jest w statucie!". A jeśli i to nie działa, to zaczynają się wiadomości od rodziców.

Piszą, dzwonią, czasem straszą dyrekcją albo nawet kuratorium. Pojawiają się zarzuty, że jestem niesprawiedliwa, że nie daję szansy. A przecież dawałam – przez cały rok. Za to słyszę same pretensje i zero wdzięczności. Nikt nie zapyta, czy w tym czasie nie mam może dziesięciu rad pedagogicznych, egzaminów do pilnowania i sprawdzania, własnego życia.

Maj i czerwiec to katorga

Jestem już zmęczona. Zamiast skupić się na uczciwej ocenie całorocznej pracy ucznia, muszę prowadzić batalię z tymi, którzy przypomnieli sobie o nauce w ostatnim tygodniu czerwca. A przecież szkoła to nie sprint na ostatnich metrach. To maraton, który trzeba przebiec równym tempem od września do czerwca.

Wiem, że nie każdy rodzic i nie każdy uczeń tak robi. Wiem, że są tacy, którzy pracują systematycznie i nie mają ze mną żadnych problemów. Ale niestety, końcówka roku to czas, gdy najgłośniej krzyczą ci, którzy najwięcej zaniedbali. I to oni zabierają mi najwięcej energii.

Piszę ten list nie po to, żeby się wyżalić, ale żeby dać trochę wglądu w naszą codzienność. Może komuś otworzy to oczy. Może ktoś powie swojemu dziecku: "Trzeba było myśleć wcześniej". I może chociaż raz ktoś powie nauczycielowi: "Dziękuję, wiem, że pani nie ma łatwo".

Chcesz opowiedzieć o swoich rodzicielskich problemach? Napisz: mamadu@natemat.pl.
Czytaj także: