Narzucamy rodzicom presję
Gdzieś w internecie trafiłam na określenie "żelkowe matki" i pomyślałam: to o mnie! I o wszystkich matkach, które nie zamierzają przepraszać za to, że ich dzieci jedzą czasem coś słodkiego. Bo wiecie co? Nie mam wyrzutów sumienia, że daję dzieciom żelki, czasem przekupuję je czekoladką, a w weekend pozwalam na lody. I nie, nie uważam, że robię im tym krzywdę.
Mamy XXI wiek, niby tyle się mówi o tym, żeby każdy wychowywał po swojemu, żeby nie oceniać, a jednak – jeśli pozwalasz dziecku na cukier, to nagle jesteś matką, która nie dba, nie kocha, nie edukuje żywieniowo. Serio? A może po prostu rozumiem, że zakazane owoce smakują najlepiej i lepiej pozwolić na coś w granicach rozsądku, niż tworzyć wokół tego atmosferę zakazu? Moje dzieci jedzą warzywa, owoce, zdrowe obiady, piją wodę. Ale czasem chcą lizaka. I co? I dostają. Bo równowaga jest ważniejsza niż skrajności.
Przeraża mnie, jak bardzo rodzicielstwo stało się polem do wiecznej oceny. Każdy nasz wybór jest pod lupą, a poczucie winy wciska się drzwiami i oknami. Za mało warzyw? Zła matka. Za dużo warzyw i dziecko nie zna smaku czekolady? Też zła matka. Przekupiłaś cukierkiem? Beznadziejna. Dałaś czystą wodę zamiast soku? Też źle, bo dzieciństwo bez smaku. A może by tak odpuścić?
Zakazane najbardziej kusi
Cukier nie jest złem wcielonym. Jasne, że nie może być podstawą diety, ale demonizowanie go też nie jest rozwiązaniem. W moim domu nie ma zasad typu "zero słodyczy", bo nie wierzę, że to dobra droga. Jest zdrowa baza i przestrzeń na przyjemności. Bo jedzenie to nie tylko paliwo – to także emocje, rytuały i małe radości. I właśnie to chciałabym przekazać moim dzieciom. W naszym domu celebruje się ważne okazje pysznym jedzeniem, dla przyjemności (a czasami i w nagrodę, a co!) chodzi się na lody. I co innym do tego?
I tak już jako kobiety jesteśmy oceniane na każdym kroku. Czy karmimy piersią, czy butelką. Czy wracamy szybko do pracy, czy zostajemy z dzieckiem w domu. Czy ubieramy dzieci w modne ubrania, czy dajemy im chodzić w poplamionych legginsach.
Ileż można? Ciągle mamy się tłumaczyć, udowadniać, że jesteśmy wystarczająco dobre. Może już pora powiedzieć "dość" i zamiast przejmować się kolejnym krzywym spojrzeniem, po prostu robić swoje? Dlatego podpisuję się pod byciem "żelkową matką". I niech tak zostanie.
Z pozdrowieniami, matka, która nie da się zwariować