Bez pytania i bez uprzedzenia rozdają dzieciom pyszną "truciznę". Oto wielka zmora polskich wakacji
List do redakcji
·3 minuty czytania
Publikacja artykułu:
Częstowanie znajomych jedzeniem to stały element polskiej kultury. Tak już mamy, że jak kogoś gościmy, poznajemy, spotykamy się, na stole coś musi stać. To samo dotyczy dzieci, a najmłodszych najchętniej częstujemy tym, co lubią najbardziej – słodyczami. Jak się okazuje, ten miły gest może stać się prawdziwym problemem.
Reklama.
Opisała go w liście pani Marianna, mama 5-letniego Filipa i 3-letniej Julii. Czy powinniśmy pytać rodziców dziecka o zgodę, jeśli chcemy je poczęstować cukierkiem lub zabrać na lody? Oto jest pytanie.
"Moje dzieci całe lato spędzają w tym roku nad morzem z moją mamą – mama ma przyczepę kempingową. Byłam z nimi przez dwa tygodnie, oni zostali i już wiem, co będzie największym kłopotem tych wakacji. Lody, gofry, ciastka, szejki, cukierki i cola... I to nie dlatego, że moja mama źle karmi moje dzieci. To przez uprzejmość ludzi wokół!
Ludzie, dlaczego nie pytacie rodziców dziecka o zgodę, jeśli chcecie je poczęstować czymś słodkim? To jest prawdziwa zmora!
Na tym polu namiotowym, na którym jest moja mama, spędza wakacje masa rodzin z dziećmi. Wiele z tych osób znam, bo wracają każdego roku. Poza tym uroda wakacji na kempingu polega na tym, że wszyscy są razem, dzieci biegają całymi grupami, starsze pilnują młodszych i rodzic może odpocząć – nie trzeba się specjalnie kumplować, by mieć towarzystwo. To jest super, ale częstowanie słodkościami to wielki minus takiej społeczności.
Pozwalam dzieciom zjeść coś słodkiego, jeśli zjedzą porządne śniadanie i najlepiej obiad. Jednak nie chcę, by jadły słodycze więcej niż dwa razy dziennie. Przy tych zwyczajach, jakie mamy, tak się po prostu nie da.
Plażujemy. Obok rozbici rodzice z dwójką maluchów. Tata wykopał im wieki dół i budują zamek. Moje dzieci chcą dołączyć. Pytam rodziców tych dzieci, czy mogą. Jasne, nie ma problemu. Wracam na nasz koc, widzę dzieci z kilkunastu metrów. Już po 10 minutach dostają jakąś słodycz. W porządku. Wszyscy zostali poczęstowani z jednego woreczka – nie mogło być inaczej.
W drodze powrotnej z plaży spotykamy starych lokalnych znajomych. Dzieciaki się cieszą, bo nie widziały się cały rok. Biegną wszyscy, by pochwalić się, gdzie są rozbici. I już ktoś wyciąga lody z lodówki i woła dzieci. Bez uprzedzenia, bez pytania.
To samo na ognisku. Na kempingu jest tak, że obojętnie kto rozpala ognisko, dosiąść się może każdy. I co z tego, że ja przygotuję dla dzieci zdrową kolację, jeśli zaraz przyjdzie jakaś babcia z wnukami, dzieci zaczną razem biegać i babcia dla wszystkich wysypie na stół cukierki.
Tak jest za każdym razem, gdy zostawiam dzieci z kimś. Zawsze ten dorosły przynosi dzieciom coś do 'pojedzenia'. Dlaczego to zazwyczaj są wafelki, a nie np. czereśnie? Przecież to jest niebezpieczne. Dziecko może mieć kłopoty ze zdrowiem i być na diecie, a jednocześnie nie być tego świadome ze względu na swój wiek. Nie mówiąc o alergiach...
Oczywiście mogłabym zacząć protestować, uczyć dzieci, ile słodkości należy jeść (robię to), mogłabym zainterweniować, gdy widzę, że są częstowane. Jednak nie chodzi o to – po pierwsze nie zawsze się da (bo przecież nie będę jak żandarm chodzić za nimi, by kontrolować każdy kęs), po drugie chodzi mi o świadomość dorosłych, a raczej jej brak.
Cukier jest niezdrowy! Dla dzieci zwłaszcza! Może być niebezpieczny. Poza tym chodzi też o alergie. Mój syn może jeść umiarkowane ilości produktów mlecznych. Po wakacjach od wszystkich zjedzonych pod moją nieobecność lodów i gofrów z bitą śmietaną wróciły problemy z wysypkami. Z kolei córka całe dwa tygodnie cierpiała na poważne zaparcia. O każdą wizytę w toalecie musiałam się poważnie starać, a mała się nacierpiała.
Naprawdę, drodzy rodzice, częstujcie dzieci tylko za zgodą ich rodziców, bo wasza uprzejmość może skończyć się tragicznie!"