Dziś święta Bożego Narodzenia obchodzi się inaczej niż jeszcze 30 lat temu. Starsze pokolenia zauważają, że nie ma takiej bliskości między członkami rodziny, bo każdy pędzi przez życie i nie ma czasu na szczerą rozmowę, a nawet indywidualne życzenia. Zobaczcie, co o zanikających tradycjach i szczerej rozmowie napisała nasza czytelniczka.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"W ostatnich latach zrobiła się pewnego rodzaju moda na to, by z nostalgią wspominać dawne czasy i podkreślać, że dziś jednak nie jest tak fajnie i miło, jak kiedyś. Zauważyłam to wśród koleżanek z pracy, że wszystkie np. narzekają na dzisiejszą młodzież i podkreślają to, jakimi nastolatkami były one same. Trochę w tej kwestii byłam w opozycji do nich, bo zawsze uważałam, że każde pokolenie ma swoje racje i to, jak dziś zachowuje się młodzież, wynika też ze zmian ogólnoświatowych" – zauważa Justyna, która jest naszą czytelniczką.
"Kiedy ja byłam nastolatką, internet nie był aż tak szeroko dostępny, więc razem z rówieśnikami spędzaliśmy więcej czasu na bezpośrednich kontaktach ze sobą. Muszę jednak przyznać, że jednemu z tego typu trendów uległam. Mianowicie chodzi o tradycje bożonarodzeniowe i sama też mam mieszane uczucia co do tego, że część z nich odchodzi w niepamięć. Trochę też narzekam na to, że tak się dzieje.
Zauważyłam, że dziś wszyscy są coraz bardziej zapędzeni i nie mają czasu na bycie z rodziną. Oby tylko szybciej i więcej doznań. Nikt już nie potrafi głęboko rozmawiać, być życzliwy i empatyczny. Mało kto wie, co słychać nawet u bliskiej rodziny, bo tak bardzo zaczęliśmy się skupiać na samych sobie. I z tej refleksji chciałabym bezpośrednio przejść do pewnej tradycji, która dziś coraz bardziej zanika, a kiedyś była złotem".
Nikt nie chce zwierzać się bliskim
"Mówię tu o dzieleniu się opłatkiem przed wigilijną kolacją. Kiedy byłam dzieckiem, a potem nastolatką, moja rodzina zawsze spędzała Wigilię razem. Do domu dziadków przyjeżdżało całe rodzeństwo rodziców, było moje kuzynostwo i dziadkowie z obu stron. Wszyscy razem krzątali się w kuchni, szykowali nakrycia na stole, część pilnowała dzieci, żeby inni mogli podłożyć pod choinkę prezenty. Było gwarno, radośnie, a kiedy zaczynała się kolacja, pamiętam, że wiele bliskich mi osób z rodziny, życzyło sobie różnych rzeczy ze łzami w oczach.
Wiem, że pewnie trochę to po latach idealizuję, ale zawsze czułam, że ten wieczór w dzieciństwie był z wielu powodów magicznych – także dlatego, że skupialiśmy się na sobie nawzajem, na rozmowie i każdy wiedział, co drugiemu życzyć z okazji świąt. Dziś niestety to wygląda tak, że zamiast ze sobą rozmawiać, od wejścia włącza się telewizor, żeby nie musieć pytać innych co u nich. Można wtedy pokomentować koncert kolęd, wygląd wokalistów czy ich fałszowanie.
Najsmutniejsza była dla mnie sytuacja sprzed roku, która pokazała mi, że PRL-owskie zwyczaje wcale nie były głupie. Już pomijam zupełnie fakt, że przestaliśmy w którymś momencie spotykać się całą rodziną. Każdy biega między spotykaniami, część dzieci i wnuków przyjeżdża do dziadków w 1. i 2. dzień świąt. Niestety w tamtym roku tak naprawdę nawet nie podzieliliśmy się opłatkiem. Moja mama sama zaproponowała, żeby tego nie robić, bo jest sezon chorobowy, a całowanie się i przytulanie z każdym członkiem rodziny zwiększa ryzyko chorób.
Byłam zażenowana tym tłumaczeniem, ale widziałam, że niektórzy członkowie rodziny przyjęli to z ulgą. Każdy wziął od dziadka (czyli gospodarza domu) po kawałku opłatka z talerzyka i zjadł. Nie było poruszających rozmów, nie było okazywania sobie czułości i zainteresowania tym, co u nas słychać i czego możemy sobie nawzajem życzyć oprócz 'Wesołych i spokojnych świąt'. Mam wrażenie, że zanika całkiem nie tylko tradycja, ale również uważność i życzliwość dla drugiego człowieka" – podsumowuje Justyna.