Pogłoski o tym, że korzystanie z najważniejszych funkcji aplikacji mobilnej e-dziennika Vulcan będzie płatne, wywołały niemałe poruszenie. Interweniował nawet Adrian Zandberg z Lewicy. Kolejne dni września przynoszą nowe informacje w vulcanowej aferze, a rodzice są coraz bardziej zdezorientowani. Będzie trzeba płacić za usprawiedliwienie nieobecności dziecka czy jednak nie? Odpowiedź jest prosta: to skomplikowane.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Nie ma to jak dobra internetowa afera. Właśnie śledzę kolejną, wcinając wirtualny popcorn i uśmiechając się złośliwie pod nosem. Otóż pod koniec sierpnia media społecznościowe obiegła wiadomość, że dostęp do pełnej wersji aplikacji mobilnej eduVULCAN będzie płatny. Wzorem innego operatora e-dzienników – aplikacji Librus – rodzice mieliby płacić ok. 40 zł za możliwość korzystania ze wszystkich funkcji apki, w tym tych najważniejszych w codziennym użytkowaniu: wysyłania wiadomości do nauczycieli i usprawiedliwiania nieobecności dziecka.
Poruszenie to wywołała wiadomość wysłana przez spółkę Vulcan do użytkowników aplikacji: "Korzystasz z bezpłatnego, testowego dostępu do wersji rozszerzonej aplikacji. Bezpłatny, testowy dostęp do funkcjonalności rozszerzonych aplikacji eduVULCAN kończy się z dniem 01.11.2024 r. (...) Cena za dostęp (od 02.11.2024 r. do 30.06.2025 r.) do funkcjonalności rozszerzonych wynosi 37,94 zł (płatność jednorazowa)" (za: platforma X). Olaboga!
(Nie)dobra zmiana
Sytuację zaostrzyły problemy techniczne, na które natrafili rodzice przy próbie zalogowania się i korzystania z nowej wersji aplikacji eduVULCAN. W sieci pojawiło się wiele nieprzychylnych komentarzy i krytyki. Średnia ocen apki w sklepie App Store to 1,1, w opiniach narzekania na plany wprowadzenia opłat, ale też na samo działanie aplikacji:
"Interface jest żenujący i strasznie niewygodny"
"Tragedia, mam dość. Zawsze Vulcan był bublem, a teraz to już bubel nad bublami, kupa g***a"
"Tragedia i żenada".
"Jedna wielka masakra"
Tak nową wersję aplikacji podsumował jeden z internautów. Wielka masakra wizerunkowa dla spółki Vulcan – to na pewno. Ale od czego jest zarządzanie kryzysowe i spece od PR-u? Zapytana przez Interia Biznes o stanowisko, spółka zaprzeczyła pogłoskom, jakoby dziennik Vulcan miał być płatny:
"Pojawiające się w sieci i przestrzeni medialnej stwierdzenia, jakoby rodzice musieli płacić za dostęp do określonych funkcji dziennika elektronicznego (np. zdalnego usprawiedliwiania), są nieprawdziwe. Rodzice czy uczniowie korzystający z Dziennika Vulcan mogli i mogą bezpłatnie korzystać ze wszystkich funkcji dziennika elektronicznego, w tym w szczególności usprawiedliwiania nieobecności czy dostępu do wiadomości" – czytamy w odpowiedzi przesłanej Interii Biznes.
Zanim jednak rodzice odetchną z ulgą, spieszę wyjaśnić, że jest tu pewien haczyk. Elektroniczny dziennik Vulcan dostępny jest w przeglądarkach internetowych – można więc korzystać z niego (wygodnie) na komputerze lub (niewygodnie) w telefonie. Biorąc pod uwagę, że większość rodziców rzadziej ma dostęp do komputera niż do telefonu, a to w tym drugim działa dedykowana smartfonom (wygodna, przynajmniej z założenia – bo patrz wyżej) aplikacja mobilna, odpowiedź spółki jest czysto piarowym zagraniem.
Niezłym, bo media już powtarzają, że Vulcan jednak będzie za darmo. "Nowa wersja dziennika VULCAN jest w pełni responsywna, zatem użytkownicy mogą wygodnie korzystać z niej za pomocą przeglądarki w telefonie", napisała spółka Vulcan w odpowiedzi dla Interia Biznes. Jeśli jednak chcieliby faktycznie wygodnej z UX-owego punktu widzenia aplikacji, przyjdzie im za to płacić, bo będą woleli korzystać z apki.
Lewica się oburza
Głos w "Vulcangate" zabrał nawet poseł klubu Lewicy Adrian Zandberg. W swoim poście w mediach społecznościowych poinformował, że napisał w tej sprawie do ministry edukacji.
"Tym razem nie chodzi o wielkie problemy polskiej szkoły: tysiące wakatów, żenującą podwyżkę-niepodwyżkę na przyszły rok, która tylko wkurza nauczycieli, programy nauczania. Chodzi o sprawę drobną, do załatwienia właściwie od ręki. O naciąganie rodziców na wydatki za coś, co w normalnie funkcjonującym państwie powinno być bezpłatne", pisze Zandberg na Facebooku.
I zwraca uwagę na coś, za co rząd powinien był zabrać się już dawno temu. Ba! Nie powinien był w ogóle do takiej sytuacji dopuścić: "Podstawowym narzędziem komunikacji pomiędzy nauczycielami a rodzicami stały się e-dzienniki. Jest tylko drobny problem: państwo nie zapewnia szkołom tego narzędzia. Robią to firmy działające dla zysku. Te platformy trzymają dane o ocenach, kontrolują kanał komunikacji pomiędzy nauczycielami a rodzicami. (...) rodzice muszą korzystać z oferty konkretnej firmy. A te coraz częściej każą im płacić".
Librus przetarł szlaki
Inny dostawca e-dziennika – Librus – za korzystanie ze wszystkich funkcji swojej aplikacji mobilnej każe sobie już płacić od dawna. Za 35,99 zł (lub 49,99 zł za opcję full wypas) jednorazowej opłaty rodzic do końca roku szkolnego może korzystać "z funkcji zwiększających komfort używania aplikacji Librus". Innymi słowy, jeśli chcesz mieć dostęp do wiadomości, możliwość pisania usprawiedliwień, mieć na bieżąco aktualizowane oceny, informacje o zadaniach domowych, musisz płacić. Przy okazji: w ubiegłym roku szkolnym za podstawową płatną wersję Librusa trzeba było zapłacić 33,99 zł.
Co to za problem wydać raz w roku 40 zł? Może i żaden, choć jeśli masz więcej niż jedno dziecko w wieku szkolnym, kwotę tę musisz sobie odpowiednio pomnożyć. Znajoma co wrzesień wydaje ok. 160 zł za pełen dostęp do aplikacji. Chciała mieć czworo dzieci, to niech nie narzeka, mógłby sobie to skwitować miłośnik wolnego rynku, tyle że to błąd w rozumowaniu. Skoro szkoły publiczne są z założenia bezpłatne, taka sytuacja w ogóle nie powinna mieć miejsca.
"Prywatne biznesy zarabiają całkiem nieźle na pracy szkoły, finansowanej z podatków. Szkoły płacą im miliony złotych. Ile firmy ściągają dodatkowo od rodziców w aplikacji, pozostaje ich słodką tajemnicą. Osobną sprawą jest to, że na szkolnych platformach atakują kierowane do dzieci i rodziców reklamy. Czy naprawdę tak to powinno wyglądać?", pyta Zandberg i trudno nie przyznać mu racji.
Przestańcie za to płacić
Może więc, paradoksalnie, chęć zwiększenia zysków przez spółkę Vulcan przyniesie coś dobrego i rząd pochyli się w końcu nad tymi praktykami. Do tego czasu proponuję skorzystać z rady, której sama spółka udzieliła w wypowiedzi dla Interii Biznes: korzystajcie z e-dzienników w przeglądarkach. To nie tylko prostsze, niż może się wam wydawać, ale i… wyzwalające.
Jako użytkowniczka Librusa zbuntowałam się przeciw płaceniu za aplikację mobilną dwa lub trzy lata temu. Korzystam z e-dziennika tylko w komputerze. I widzę same zalety tego rozwiązania: koniec z ciągłą inwigilacją dzieci, koniec z FOMO i rzucaniem wszystkiego na dźwięk przychodzącej wiadomości z Librusa. Pisałam o tym już rok temu w tekście "Ta szkolna składka to narzędzie opresji. A rodzice łykają tę praktykę jak pelikany".
Podtrzymuję swoje zdanie: nie potrzebujemy płatnych mobilnych e-dzienników. W ogóle ich nie potrzebujemy. Dlatego przestańcie lamentować, podziękujcie Vulcanowi, bo może ktoś z decydentów dzięki tej biznesowej chciwości się obudzi i wreszcie powstanie narzędzie państwowe, sygnowane przez Ministerstwo Edukacji i Nauki. IKP jest, mObywatel jest, dlaczego nie miałoby być mDziennika?