Właściwie nawet nie tylko składka, a całe to narzędzie jest narzędziem opresji uczniów, rodziców i… samych nauczycieli. Służy daleko idącej inwigilacji dziecka, wywieraniu presji na rodzicach, wywołuje silny efekt FOMO, poczucie winy i konflikty domowe oraz te na linii nauczyciel-rodzic. O czym mowa? O e-dzienniku. Tych wszystkich Librusach, Vulcanach i im podobnych.
Reklama.
Reklama.
Nowy rok, nowa składka. Jeśli chcesz być na bieżąco z tym, co dotyczy funkcjonowania twojego dziecka w szkole, musisz zapłacić. Tak przynajmniej myślisz, bo inni przecież płacą. Tak dalece przyzwyczailiśmy się do istnienia e-dzienników, że nie wyobrażamy sobie już nieprzebywania z dzieckiem w szkole w czasie rzeczywistym.
Trochę tak, jakbyśmy chodzili za nim krok w krok po szkolnych korytarzach, nosili za nim tornister, zgłaszali nieprzygotowania i byli niemymi świadkami kłopotów, w które ładuje się podczas pobytu w szkole.
Za darmo to dla biedoty
Oczywiście możesz zdecydować się korzystać z tego narzędzia tylko na komputerze stacjonarnym czy laptopie. Wtedy dostęp do tych wszystkich uwag, ocen, wiadomości, ogłoszeń, zmian planu lekcji, terminarza licznych sprawdzianów będziesz mieć za darmo. O ile włączysz komputer i wejdziesz na tę stronę. No ale kto by tak chciał, skoro można mieć aplikację w telefonie. I na bieżąco, przez cały dzień, kiedy ty odbębniasz etat w pracy, otrzymywać pikające powiadomienia o nowych wpisach.
Dodatkowo, jeśli twoje dziecko przeżywa jakieś szkolne trudności, gratis dostajesz wzmożony niepokój na dźwięk nadchodzącej wiadomości. Sorry, szefie, za moją niską wydajność, ale trzymam telefon z Librusem.
Chcesz wiedzieć, to płać
Aplikacja mobilna e-dziennika to niezły biznes. Taka podstawowa wersja, która daje ci możliwość wysyłania i odbierania wiadomości to w przypadku Librusa 33,99 zł. Za jeszcze więcej cudownych możliwości zapłacisz 49,99 zł. Jeśli masz więcej niż jedno dziecko w szkole, musisz odpowiednio pomnożyć tę kwotę. A wszystko po to, by nic ci nie umknęło, by zawsze i wszędzie móc kontrolować swoje dziecko.
Czy warto płacić? Zależy, co jest dla nas ważne. Poniżej screen ze sklepu Librusa. Uwaga: niepełny, możliwości w przypadku wariantów płatnych ciągną się przez drugie tyle strony, nie zmieściły się na całym 13-calowym ekranie mojego laptopa.
Mówię: basta!
Piszę o Librusie, bo to narzędzie znam. Moje dzieci (a więc i ja) korzystają z niego od 10 lat. Ja dwa lata temu zmieniłam podejście do e-dziennika. Nie instaluję aplikacji, korzystam z darmowej wersji na komputer. Sprawdzam dziennik raz dziennie, czasem rzadziej, bo zdarza mi się zapomnieć. Loguję się, kiedy chcę coś napisać do któregoś z nauczycieli. Ale nie w godzinach mojej pracy.
Nie pytam dzieci od progu o to, dlaczego dostały uwagę, czemu tak słabo wypadł sprawdzian z matmy i co z tą nieobecnością na ostatniej lekcji (biedne te współczesne dzieciaki, nawet wagarować nie mają jak!). Ostatnio furorę w dorosłym języku robi słowo balans. Wiecie, ten między życiem zawodowym a prywatnym. A co z tym szkolnym, pytam? Brak omawianej aplikacji w moim telefonie niewyobrażalnie ułatwił mi osiągnięcie tej równowagi.
Bardzo wszystkich namawiam do zrobienia tego samego. Świat się nie zawali, jeśli sprawdzicie te swoje Librusy, Vulcany i im podobne raz dziennie. Nie będzie to też oznaczać, że nie interesujecie się swoim dzieckiem.
Pamiętacie jeszcze czasy, kiedy sami byliście uczniami? Świat trwał, kiedy rodzic nie wiedział od razu o każdej dwói czy piątce, a kontakt z nauczycielami utrzymywało się za pomocą długopisu i papieru, osobiście na szkolnym korytarzu pod pokojem nauczycielskim lub na wywiadówce.
Możliwość wysyłania wiadomości elektronicznie uważam za pożądany postęp, ale w zupełności wystarczy na to czas po szkole czy pracy. Nie musimy tego robić bez ograniczeń. Sęk w tym, że często chcemy. Warto też pamiętać, że e-dzienniki to opresyjne narzędzie także w stosunku do nauczycieli, bombardowanych w dzień i nocy wiadomościami od rodziców, którzy domagają się natychmiastowych odpowiedzi.
Kasa musi się zgadzać
Producenci dostępnych w Polsce e-dzienników to firmy komercyjne, nie dziwi więc, że chcą na swoim produkcie zarabiać. Zarabiają zresztą nie tylko na rodzicach i szkołach, które muszą płacić m.in. za możliwość używania funkcji plan lekcji, ale i na reklamie. Drogiej, bo wyjątkowo korzystnej dla reklamodawcy:
"Żaden inny portal nie ma tak dobrze sprofilowanej grupy docelowej", "To narzędzie z ogromnym potencjałem do prowadzenia kampanii sprzedażowych oraz CSR-owych. Umożliwia bezpośrednie dotarcie do osób decyzyjnych w placówkach oświatowych", przechwala się w swojej ofercie sprzedażowej Librus. Jak czytamy w artykule Anny Wittenberg w "Dzienniku Gazeta Prawna", za 10-dniową kampanię skierowaną do dyrektorów i nauczycieli z czterech województw trzeba zapłacić ok. 25 tys. zł.
A na tym nie koniec. Z tego samego artykułu dowiadujemy się, że za licencje e-dzienników płacą samorządy lub szkoły: "Jak wynika z naszych ostrożnych szacunków, tylko elektroniczne dzienniki kosztują 40 mln zł w skali roku. A szkoły kupują także inne usługi: e-świadectwa, plany lekcji, systemy do obsługi zamówień".
Zastanawiać natomiast może – a nawet powinien! – fakt, że nie powstało takie narzędzie publiczne, sygnowane przez Ministerstwo Edukacji i Nauki. Skoro jest IKP, co za problem stworzyć aplikację dla szkół? Czy coś się zmieni po parlamentarnej wygranej opozycji? Póki co nie ma żadnej deklaracji, choć politykom Koalicji Obywatelskiej zdarzało się mówić, że nie widzą argumentów, dlaczego szkoły miałyby płacić za e-dzienniki.
Zobaczymy. Ja ze swojej strony namawiam do obywatelskiego nieposłuszeństwa. Uprośćcie sobie, dzieciom i nauczycielom życie, nie żyjcie w Librusach i Vulcanach. Świat się nie zawali, jeśli zajrzycie do dziennika elektronicznego wieczorem po pracy.
A ze swojego doświadczenia wiem, że i co drugi dzień nie spowoduje tragedii. Najwyżej dziecko dostanie jedynkę, bo nie przyniesie czegoś do szkoły, o czym tylko do rodzica pisał nauczyciel w nieodczytanej wiadomości. Ale to już problem innej natury i zupełnie odrębna historia niesprawiedliwych praktyk.
Jestem bardzo ciekawa waszej opinii o e-dziennikach i tego, jak z nich korzystacie. Napiszcie do mnie na karolina.stepniewska@mamadu.pl