"Moja córeczka w czerwcu skończyła 2 lata i zdecydowaliśmy razem z mężem, że od połowy sierpnia mała pójdzie do żłobka. Po urlopie macierzyńskim wróciłam do pracy na 1/2 etatu i w czasie kiedy byłam w biurze, córką zajmowała się teściowa. Mama męża ma jednak problemy zdrowotne i nie jest w stanie zająć się takim maluchem w 100 procentach" – zaczyna swój list mama 2-latki.
"Dlatego też zdecydowaliśmy, że od października skorzystamy z babciowego, a ja wrócę na cały etat do mojej pracy. Córka dostała się bez problemu do żłobka, więc dzięki świadczeniu opłaty nie będą kosmiczne i będziemy mogli wreszcie trochę się odkuć finansowo. Chciałam jednak opowiedzieć o tym, jakie żłobek przyniósł nam trudności i liczę, że moją wiadomością uda mi się przestrzec innych rodziców przed podobnymi błędami".
Kobieta opowiada o decyzji dotyczącej tego, by wychować dziecko w konkretnym nurcie: "Otóż kiedy urodziłam córkę, w pewien sposób zachłysnęłam się ideą rodzicielstwa bliskości. Uważałam, że to genialny sposób wychowania, który pozwala się rozwijać dziecku w atmosferze spokoju, czułości i miłości. Oliwia była karmiona piersią do czasu, kiedy sama z niej zrezygnowała, mając ok. 1,5 roku. Od urodzenia właściwie dużo ją nosiłam, przytulałam, spała często na mojej klatce piersiowej, a na spacery zamiast z wózkiem, często chodziłyśmy w chuście (bo dodatkowo wyprowadzałam psa).
Zawsze wydawało mi się, że ta łagodność i bliskość ze mną będą inwestycją w jej rozwój. Teraz jednak jestem trochę zła sama na siebie, bo zamiast pozytywów, mamy dużo negatywnych skutków. Teraz wydaje mi się, że przez tę zależność między nami adaptacja w żłobku jest fatalna. Właściwie nie ma jej prawie wcale, bo przez 2 tygodnie najdłużej Oliwka została tam przez 2 godziny.
Wyjście do placówki rano to mnóstwo nerwów, potem w szatni jest płacz i problem z wejściem do sali. Córeczka jest przyklejona do mnie, nie chce dać pani ręki i zwykle kończy się tak, że opiekunki zabierają ją płaczącą. Pierwszy tydzień czekałam na małą w szatni i zwykle po 10-20 minutach byłam zmuszona ją zabrać, bo ona ciągle płakała. Oczywiście na początku wchodziłam tam z nią, ale nie mogę tam spędzać z małą całych dni. Teraz zdarzają się dni, że zostaje z płaczem, trochę się czymś zajmie, ale nie ma mowy o wyjściu na spacer czy drzemce, bo znowu jest płacz, którego opiekunki nie umieją uspokoić".
Mama 2-latki opowiada o trudnościach adaptacyjnych: "Siedzę więc w aucie pod żłobkiem albo robię zakupy w pobliskim markecie, tak żeby w razie potrzeby być w placówce jak najszybciej po małą. Po 2 tygodniach jestem wykończona i zupełnie nie mam pojęcia, jak to będzie wyglądało, kiedy wrócę w październiku na cały etat.
Jestem też zła na siebie, bo mam poczucie, że moja córka jest po prostu uzależniona od mojej obecności. Mam wrażenie, że winne jest wychowanie bliskościowe, bo też czuję, że mnie jest ciężko. Gdyby jednak ona tę rozłąkę lepiej znosiła, obie byśmy miały łatwiej. Tymczasem ja nigdy jej z nikim nie zostawiałam, tłumaczyłam wszystkim, że buduję jej poczucie bezpieczeństwa. Teraz przez to mamy problem.
Do pracy muszę wrócić, teściowa Oliwką nie da rady się zająć, a żłobek doprowadza do takich napadów płaczu, że serce mi się kraje. Cały czas myślę tylko o tym, że może za bardzo ją rozpieściłam i dlatego córka nie chce tam zostawać. Z jednej strony nie chcę jej traumatyzować, ale z drugiej chciałabym, żeby w końcu się przyzwyczaiła. Niby zależało mi, żeby była spokojna i szczęśliwa, a teraz myślę, że takie wychowanie doprowadziło do fatalnych w skutku zachowań" – kończy swój list zawiedziona czytelniczka.
Czytaj także: https://mamadu.pl/156235,rodzicielstwo-bliskosci-nie-sprawi-ze-unikniemy-buntow-dziecka