Dopiero słuchaliśmy narzekań starszych pokoleń o tym, że dzisiejsza młodzież w ogóle nie ma życia towarzyskiego i wolny czas spędza w swoich pokojach, nawet podczas wakacji, kiedy jest piękna pogoda. Napisała do nas Milena, która ma zupełnie odwrotną obserwację. Przyzwyczajenia jej sąsiadów uprzykrzają jej odpoczynek.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Wiem, że trwają wakacje, jest ciepło i dzieciaki mają mnóstwo wolnego czasu, ale chciałabym podzielić się czymś, co doprowadza mnie do wściekłości. Mieszkam na osiedlu, na którym w większości są stare bloki, zamieszkane przez starszych ludzi. Wiadomo, trochę młodych mieszkańców z dziećmi też się pojawia, ale byłam przyzwyczajona do tego, że jest cicho, spokojnie, kulturalnie" – zaczyna opowieść mama dwójki dzieci.
"W tym roku na osiedlu nagle pojawiło się więcej dzieci. Mówię to z pełnym, przekonaniem, mając w pamięci zeszłe lato, kiedy moje dzieci były jednymi z niewielu, które w ciągu dnia bawiły się na placu zabaw między blokami. W tym roku kilkulatków jest dużo więcej – część z nich jest z Ukrainy, bo język ukraiński obok polskiego bardzo wyraźnie słychać w rozmowach dzieci.
W związku z tym, że dzieciaków jest więcej, widzę, że w ciągu dnia spędzają czas na dworze, co właściwie powinno cieszyć. Dopiero co narzekaliśmy, że dzieciaki po pandemii są wyobcowane, siedzą przed tv i telefonami, nie mają chęci na zabawę na świeżym powietrzu. Dziś przyznaję, że sama mam im coś do zarzucenia i właściwie wkurza mnie to, że przesadzają w drugą stronę".
Koniec z ciszą i spokojem
Milena opowiada o zwyczajach nastolatków ze swojego osiedla: "Nie mam nic przeciw temu, żeby dzieci i młodzież przebywały na świeżym powietrzu. Wiadomo, że to dużo lepsze niż kiszenie się w domu, szczególnie latem, kiedy jest ładna pogoda, a dzieciaki mają wolne. Niestety, większość łazi bez żadnej opieki do późnych godzin wieczornych i nikt nie ma nic przeciwko temu, żeby 12-latki o 23:00 zaśmiewały się i krzyczały, podczas spotkań towarzyskich na osiedlowej ławce albo placu zabaw.
Moje dzieci są dość małe (starszy syn ma 4 lata, młodsza córka 1,5 roku) i w ciągu dnia są w przedszkolu i żłobku. Wychodzimy po południu, kiedy wrócę z pracy i mamy jeszcze trochę czasu, zanim zrobi się ciemno. Niestety odkąd wróciłam do pracy po macierzyńskim, nie mamy już tyle czasu dla siebie, ile chciałabym.
Popołudnia też wydają się krótkie, bo muszę dzieci położyć dość wcześnie, żeby następnego dnia bez problemu wstały do placówek. I tu robi się problem. Są wakacje, więc starsze dzieci przesiadują na ławkach, placu zabaw, a nawet na trzepaku, co pewnie wiele osób cieszy. Ja jednak o 21:00 robię się wściekła, bo dzieciaki pod naszymi okami się śmieją i krzyczą, więc moje maluchy co chwilę się kręcą i przebudzają".
Gdzie jest jakiś umiar?
Kobieta jest zła, że mimo zwracania uwagi, nastolatki nie robią sobie nic z próśb: "Rozumiem, że o tej porze młodzież nie będzie szła do domu, bo ma wakacje i prawo do spotkań towarzyskich. Na nastolatków nie działają jednak prośby i upomnienia. A kiedy sama kładę się koło 23.00, oni nadal siedzą i zaśmiewają się. Zastanawiam się, czy o takiej godzinie nie mogłabym zadzwonić na policję lub straż miejską ze skargą, że młodzież zakłóca ciszę nocną.
Oni nie tylko wybudzają mi dzieci, ale mnie samej też uniemożliwiają zaśnięcie, kiedy przez całe lato robią pod oknami imprezy. Z drugiej strony pamiętam, jak byłam w tym wieku i zależało mi na towarzystwie koleżanek na osiedlowym trzepaku. Nie chciałabym wyjść na upierdliwą starszą babę, która codziennie rozkręca aferę o obecność nastolatków na osiedlowym placu zabaw po zmroku. Już sama nie wiem, co w takiej sytuacji robić" – przyznaje zrezygnowana czytelniczka.