"Byłam kilkanaście dni temu na urlopie z rodziną nad polskim morzem. Kto choć raz był na takich wakacjach, rezygnując np. z all inclusive w Turcji, ten wie, że to zupełnie inny rodzaj odpoczynku. Trzeba nastawić się na to, że pogody może nie być, a wtedy trzeba zapewnić dzieciom innego rodzaju atrakcje niż plażowanie i chlapanie się w Bałtyku" – zaczyna swój list Barbara, mama dwójki dzieci. Opowiedziała nam o swoim niedawnym wyjeździe nad Morze Bałtyckie.
"Dlatego ze względu na dwójkę moich dzieci, zdecydowaliśmy z mężem, że pojedziemy do Łeby: tam nawet jak nie ma pogody, to można zorganizować sobie tydzień wakacji pełny atrakcji. Udało nam się trafić tak, że przez tydzień urlopu tylko jednego dnia było deszczowo. Oprócz czasu na plaży głównie spacerowaliśmy, zwiedzaliśmy okolicę i jedliśmy pyszne jedzenie – to nasz rodzinny sposób na udany wyjazd.
Zawsze w polskich kurortach kuszę się też na zakupy. Przywożę stamtąd lokalną ceramikę, niepowtarzalny magnes z nazwą miejscowości, czasami jakiś ciuch z namiotów z wyprzedażami: nie mam na to reguły. Zawsze też wchodzę do księgarń, a raczej miejsc, w których można kupić tanie, przecenione książki, bo cała nasza rodzina uwielbia czytać. Tam zawsze możemy zawsze trochę zaoszczędzić i zaopatrzyć się na kilka następnych miesięcy w czytadła".
Kobieta opowiedziała o scenie przed jednym z takich miejsc, której była świadkiem. "Zawsze chętnie tam zaglądam, żeby zobaczyć, jakie są nowości, a czasami udaje mi się taniej kupić coś, co chciałam przeczytać. Tym razem też podczas spaceru deptakiem postanowiliśmy skierować nasze kroki do namiotu z książkami. Zanim tam jednak weszliśmy, usłyszałam wymianę zdań między innymi spacerującymi.
Był to prawdopodobnie ojciec z synem, mały wyglądał na jakieś 5-6 lat. Kiedy mnie mijali na chodniku, usłyszałam prośby małego, żeby wejść do namiotu i zobaczyć książeczki. Jego opiekun wyglądał tak, jakby gdzieś bardzo się spieszył, więc nie pozwolił na to dziecku. Wszystko byłoby w porządku, gdyby wyjaśnił mu to w jakiś normalny sposób, ale słowa, których użył, sprawiły, że aż stanęłam na środku ulicy.
Dlaczego? Pan nie zgadzał się na przystanek w księgarni, tłumacząc kilkulatkowi, że to nie jest miejsce dla niego, bo książki to są dla tych, którzy umieją czytać. Dodał też, że w ogóle to miejsce jest dla osób, które 'są mądre i uczone'".
"Nie dość, że mężczyzna dawał dziecku do zrozumienia, że jest głupie i nie ma po co sięgać po książki, to również wydaje mi się, że uczy je w ten sposób lekceważenia książek i traktowania ich jak rozrywkę dla kogoś lepszego niż on. Za tym idzie też wychowanie w poczuciu, że jest się gorszym i niewystarczającym.
Słowa tego mężczyzny były krzywdzące na tak wielu poziomach, że żałuję, że nie zdążyłam zareagować na nie w jakiś odpowiedni sposób. Jak można uczyć malucha, że książki nie są dla niego, bo jest zbyt głupi? Tyle się mówi o tym, że czytanie od niemowlaka wpływa pozytywnie na rozwój dzieci.
Potem nagle słyszymy w tłumie takie zdanie w kierunku do dziecka. Zrobiło mi się przykro, bo poczułam, że może z tym uwielbieniem do czytania żyję z moją rodziną w jakiejś bańce. Czy inni rodzice też są zdania, że książki można sobie darować w wychowaniu dzieci? Czy nie uważacie, że to przerażająca perspektywa?" – kończy swój list zasmucona czytelniczka.