O zachowaniu turystów na wakacjach all inclusive można by było grubą książkę napisać, a i tak nie zmieściłyby się w niej wszystkie historie. Bo jakby nie patrzeć, taki urlop rządzi się swoimi prawami. Z aktywnym wypoczynkiem, podróżowaniem na własną rękę, nie ma nic wspólnego. Monika niedawno wróciła z wakacji w Turcji i dzieli się z nami tym, czego tam doświadczyła.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Ten, kto przynajmniej raz w życiu był na wakacjach all inclusive, wie, z czym to się je. Tona jedzenia, tysiące leżaków, mnóstwo animacji i... dużo wstydu. To, jak zachowują się niektórzy wczasowicze, pozostawia wiele do życzenia.
Lecimy w świat
"Wiem, że wiele osób nie przepada za wakacjami all inclusive i na samą myśl dostaje gęsiej skórki. Czytam te różne artykuły o Polakach, których można poznać z daleka. O tym leżeniu i objadaniu się do syta. I szczerze, nie rozumiem, co można zarzucić takiemu wspaniałemu lenistwu? Mniejsza o większość.
Na wakacjach all inclusive nigdy nie byłam, do tej pory podróżowaliśmy głównie po Polsce. Raz pojechaliśmy do Czech i na Węgry. W tym roku postanowiliśmy zaszaleć. 'Raz się żyje' – powiedziałam i wykupiłam wakacje w Turcji. Oczywiście all inclusive, na wypasie. Zarezerwowałam już w marcu, dzięki czemu sporo oszczędziłam.
Jestem w raju
Nie mogliśmy lepiej trafić. Hotel przepiękny, przeogromny. Ocieka złotem (tak, wiem, że to tylko farba), kryształkami, diamencikami i innymi świecidełkami. Totalnie mój klimat. Im więcej się błyszczy i mieni, tym lepiej. Kiedy weszłam do pokoju, zaniemówiłam. Ogromne łóżko małżeńskie, dwa mniejsze łóżka dla dzieci. Nawet klimatyzacja była, no elegancko.
Myślałam, że nic mnie już nie zaskoczy, ale kiedy weszłam do restauracji i zobaczyłam te wszystkie stanowiska i kucharzy w tych swoich ogromnych czapkach, od razu zaczęłam robić zdjęcia. 'Nikt mi nie uwierzy' – myślałam. Poczułam się jak w raju i zrozumiałam, że te nasze dotychczasowe wypoczynki, z prawdziwymi wakacjami nie miały zbyt wiele wspólnego. To była jakaś podróba, imitacja.
Nie mogłam zrozumieć, co może się na tym all inclusive nie podobać. Wszyscy zachowują się normalnie, nikomu nie można niczego zarzucić. Tak myślałam... do czasu.
Taki wstyd
Pierwszego dnia rozpoznawaliśmy teren, drugiego czuliśmy się coraz swobodniej, a trzeciego wszystko się zaczęło. Takiego wstydu dawno się nie najadłam. Mąż zachowywał się jak wygłodniały szympans, który na jeden talerz nakłada wszystko, na co ma ochotę. To był totalny miszmasz, który absolutnie nie zachęcał do jedzenia.
'Zjedz jedno, włożysz drugie' – tłumaczyłam, ale gdzie tam, ani razu mnie nie posłuchał. Odwracałam wzrok, by nie patrzeć na to obrzydlistwo, które znajdowało się na jego talerzu. Ryż, ziemniaki, frytki, schabowy i gulasz. Okropieństwo.
O ile dzieci w restauracji zachowywały się nawet przyzwoicie (w przeciwieństwie do swojego tatusia), to na basenie już niekoniecznie. Szymon wskakiwał do wody i ochlapywał wszystkich wylegujących się na pobliskich leżakach. Sandra z drugiego końca basenu krzyczała, bym na nią patrzyła (a wierzcie mi, jej piskliwy głos potrafi nawet z głębokiego snu wybudzić). Ludzie tylko podnosili głowy i zerkali kątem oka, co to się dzieje.
Wieczorem mąż zamawiał najróżniejsze drinki. Próbował po łyczku i odstawiał. Mówił, że testuje i poznaje nowe smaki. Ale przecież to wstyd i marnotrawstwo. Zachowywał się jak hrabia, który szasta pieniędzmi na prawo i lewo. Ogólnie, lekko nie było.
Wiele razy słyszałam o przerażającym zachowaniu turystów na all inclusive, ale nie przypuszczałam, że moja rodzina stanie się kiedyś takim pośmiewiskiem. Były momenty, w których myślałam, że zaraz podejdzie do nas obsługa i zwróci nam uwagę. Na szczęście tak się nie stało, bo wtedy zapadłabym się pod ziemię".